Picie wódy to nie jest fajna rzecz

Picie wódy to nie jest fajna rzecz
Nigdy nie będę taki jak oni, obiecuję ci! Michael Corleone takimi słowami zwraca się do swojej ukochanej, granej przez Diane Keaton, w „Ojcu Chrzestnym”. Ile w tej deklaracji prawdy? Zero. Podobnie jak w tej: nigdy nie będę się zachowywał jak brand manager - fiut!
O autorze
2 min czytania 2015-09-01

Zdjęcie royalty free z Fotolia

Mówimy o pokoleniu naszych rodziców, że są Iksami. Z dumą podkreślamy, że nam nie zależy na kasie tak jak im, że my pracoholikami to nigdy w życiu nie będziemy. U nas liczą się experiences a nie products, emotions a nie money, a chciwość absolutnie nie jest dobra. Patrzymy na tych starych z odrobiną politowania, myśląc jak oni mogą tak żyć. Gdyby byli nami, to mogliby siedzieć w knajpie z nowym iPhonem, pić yerbę albo club mate i łapać promienie weekendowego chillu. My to przecież robimy, za hajs matki naturalnie.

Jak ciężko jest lekko żyć – śmieją się z nas pracownicy poważnych sektorów. Myślą, że w reklamie nigdy się nie męczą, nigdy się nie pocą (znam nawet takich, co się słabo myją). Mamy totalnie przewalone, bo nikt nas nie szanuje i nie docenia. Dobrze, że mamy chociaż dużo swoich nagród. Byłoby śmiesznie, gdyby jednak nie było poważnie.

Z pracą w marketingu jest problem. Problem podobny do tego znanego w rodzinach alkoholików. Jesteśmy takimi dziećmi alkoholików. Tak bardzo nienawidzimy wzorca, który mamy na wyciągnięcie ręki, że sami się do niego upodabniamy. Tak bardzo nie znosimy nowomowy, że sami mówimy do znajomych o designerowaniu, brainstormowaniu czy challenge’owaniu. Tak bardzo nienawidzimy deadline’ow, że sami wymyślamy chore terminy chociaż nie są nikomu potrzebne. Tak bardzo nienawidzimy pracy po godzinach, że kiedy nie możemy spać to tłuczemy nikomu niepotrzebne slajdy. A potem uśmiechamy się do swoich agencyjnych ziomków na spotkaniach, że dziś nie spaliśmy, bo wiecie, przetarg (hehe). Sami sobie gotujemy ten los, bo przecież nikt nie każe nam pracować mniej efektywnie, tracić czasu i doprowadzać do sytuacji podbramkowych, chociaż można ich uniknąć. Kluczem jest odpowiednie zarządzanie czasem (sorry jeśli to zabrzmiało coachingowo). Jak to się dzieje, ze pracownik X chodzi, gada ile to on ma roboty, a potem się okazuje, że ta jego praca to mniej więcej tak potrzebna jak praca robotnika, co na budowie zawsze przygląda się temu, który coś robi. Albo jak praca urzędnika, którego zadań bliżej nie określono. Oczywiście ten mój pracownik agencji z takiego urzędnika ma bekę, że on to nic nie robi i głupi jest. A powiedz mi mój piękny, ta twoja robota to taka potrzebna? Taka sensowna? To jak nalewanie z pustego w próżne. Nawet Salomon nie ogarnie, ale gdybyś nie użalał się nad sobą, chwilę pomyślał to byś mógł pracować jak pan Y i spędzać więcej czasu z żoną, mieć mniej stresów, lepszy seks i regularny stolec. Nie przerażałyby cię deadline’y, asapy, tickety i brainstormy. Wystarczy chcieć. Przecież takie slogany sprzedajesz klientom, tylko czy ty w ogóle rozumiesz co robisz?

LinkedIn logo
Dziękujemy 90 000 fanom na LinkedInie. Jesteś tam z nami?
Obserwuj