fot. unsplash.com
…coraz większej rzeszy osób. Szczęśliwie pytanie to zaginęło gdzieś w okolicach 2014-2015 roku. Widać ktoś stwierdził, że w którymś momencie „rok mobile” został przegapiony. Po tylu latach można się tylko zastanowić, czy coś takiego jak „rok mobile” miało miejsce. Jak dla mnie, żyjemy w epoce mobile’a. Epoki mają to do siebie, że zaczynają się i kończą. Czy epoka mobile’a się kończy?
Zobacz również
Zjawiska długoterminowe (epoki, ery itp.), nieważne czego dotyczą, mają cechy wspólne. W pewien sposób się zaczynają, gdzieś następuje ich kulminacja, po czym dochodzą do momentu, gdzie obumierają. Na szczęście śmierć epoki nie oznacza pogrzebania jej osiągnięć (choć różnie w dalekiej przeszłości bywało). To po prostu ich upowszechnienie, wejście w strefę, gdzie twory danej epoki są powszechnym dobrem, naturalnym elementem codziennego życia. To się tyczy zarówno technologii, jak i innych dziedzin nauki. Pomimo że zapoczątkowana przez Gutenberga epoka druku dawno już przeszła do lamusa, nikt nie rozebrał maszyn drukarskich. Opakowania od naszych smartphonów są zwykle papierowe i znajdują się na nich nadruki. To samo tyczy się instrukcji, ulotek i billboardów, na których zachęcamy przyszłych klientów do kupienia elektroniki.Pomimo że popularność mydła na ziemiach polskich to okolice XIX w., a o mydlarniach już nawet dzieci nie uczą, to i tak wszyscy nadal z mydła korzystamy. To samo tyczy się żarówek, a właściwie w tym momencie „urządzeń elektrycznych rozświetlających przestrzeń”.
Co ciekawe, żaden ze wspomnianych wynalazków nie był nowością w momencie, gdy stawał się hitem (wybuchała jego epoka). Druk znany był dużo wcześniej w Chinach, mydło wytwarzane było w Mezopotamii, a żarówkę stworzył Joseph Swan, gdy Edison miał zaledwie 13 lat.
Ta sama analogia dotyczy mobile. Pierwsze „zwiastowania” urządzenia, które wyszły poza fazę prototypu to rok 1996 i US Robotics (potem Palm). Sam cieszyłem się na początku XXI w. z Palm Zire. Chwilę później pojawiły się kolorowe PDA. Na początku offline’owe, ale szybko dostały WiFi. Co ciekawe, dostały wsparcie systemu operacyjnego z Redmond. Tak, późniejszy wielki przegrany mobile’a był tu pionierem z Windows Mobile. PDA, tak jak i Palmy mieściły się w kieszeni/ręce i miały dotykowe ekrany. Późne wersje obu tych gałęzi miały możliwość obsługi kart SIM i transmisji danych. Co może się w dzisiejszych czasach wydawać abstrakcją, ale łączność z Internetem w tamtych czasach nie była wymagana przez użytkownika. Równolegle w tym samym czasie, z pagera ewoluowało do poziomu smartphone’a BlackBerry. Ci poszli inną drogą, bo stawiali na klawiaturę. Możemy więc uczciwie powiedzieć, że początek ery mobile to 2 połowa lat 90. Urządzenia dostępne przed 2007 r. (launch iPhone’a) miały możliwość prowadzenia rozmów, komunikacji z internetem, wyświetlały strony internetowe i pisano na nie aplikacje (znam to z autopsji). Po tych 10 latach miniaturyzacji komputerów i sukcesie muzycznych urządzeń przenośnych Apple zdecydował się na wypuszczenie własnego telefonu. Wtedy jeszcze nikt nie nazywał go smartphonem. Nie zapomnę z tamtych czasów słów mojego kolegi pracującego u dużego operatora telekomunikacyjnego: „iPhone nigdy nie zastąpi biznesowo BlackBerry. Nie ma klawiatury”… Tak na starcie podchodzono do „nowości”. Apple namieszał, dołączył do niego Google ze swoim systemem, wspieranym przez chińskich producentów sprzętu i szaleństwo się zaczęło. Ludzie ściągali ze sklepów Apple i Google wszystko, co się dało, programiści pisali cokolwiek im wpadło do głowy i wszyscy czuli się szczęśliwi. Niesmak pękniętej bańki .comowej wyparował z ust otwartych na nowe możliwości małych urządzeń.
#NMPoleca: Jak piękny design zwiększa konwersję w e-commerce? Tips & Tricks od IdoSell
Ale zaraz zaraz… czy ta historia nie przypomina czegoś, co już widzieliśmy? Epoka komputerów osobistych zaczęła się w latach 70. Tak jak w przypadku mobile, na początku technologie pecetowe różniły się od siebie. Po ok. 10 latach IBM/MS i Apple stworzyły standardy, które znamy i których używamy do dzisiaj. W międzyczasie pojawiały się takie perełki jak komputery od Atari czy Commodore. Też komputery osobiste (Personal Computer), ale gdy dzisiaj na nie patrzymy, to nie myślimy o nich jak o pecetach, tak jak Palmy czy PDA nie kojarzą nam się z mobilem. W pecetach bum również był możliwy dzięki tanim urządzeniom produkowanym masowo w Chinach.
Słuchaj podcastu NowyMarketing
Jeżeli widać analogię między tym, jak obie ery (PC i mobile) się zaczęły, to może można wymyślić, jak epoka mobile się zakończy. Bo epoka PC zdecydowanie się skończyła (choć pecety tak jak i mydło są w codziennym użytku).
W okresie bumu na pecety nasze komputery miały na dyskach twardych wszystko. Począwszy od edytorów tekstów, arkuszy, przez programy graficzne, dziwne gry (boję się wymieniać z nazwy), widgety, przyciski do pierdzenia (tak, były takie zabawki) i inne. Co tam płyta CD dołączona do miesięcznika przyniosła. Phi, były takie płyty, które zawierały np. „650 najlepszych stron internetowych”. Z każdym kolejnym rokiem, coraz mniejsza liczba aplikacji (wtedy zwanych programami) była instalowana/ściągana. Zainstalowane aplikacje zostały ograniczone do niezbędnego minimum. 90% potrzeb zaspokajała jedna aplikacja – przeglądarka internetowa. Czy można to nazwać kryzysem oprogramowania pecetowego? Dla producentów oprogramowania na pewno tak. Tylko że bum, który trwał ładnych kilka/kilkanaście lat, był logicznie całkowicie nieuzasadniony.
Przechodząc na mobile, widać podobny schemat. Drugi rok z rzędu słyszę o „kryzysie aplikacji mobilnych”. Jest mniej downloadów, „przeciętny użytkownik używa miesięcznie 10. aplikacji”, „ściąga najwyżej 2.” itd. itp. Czy otrzeźwienie i zrozumieniu medium przez użytkownika można nazwać kryzysem? W czasach spadającego poziomu wiedzy raczej się z tego należy cieszyć. Tak jak w przypadku pecetów użytkownicy eliminują z rynku badziew. Jeżeli nasza aplikacja niczemu nie służy, nic nie daje, to znaczy, że nie jest nikomu potrzebna. Czyli zbliżamy się do końca ery.
Inne analogie? Wbrew pozorom nasze pecety nie są pozbawione aplikacji. Zmienił się tylko model ich dystrybucji. Zarówno niezbędne, jak i crapware, wyselekcjonowane programy instalowane są przez producenta sprzętu. Jest ich pełno i jeżeli nie jest to Apple, to zwykle pierwszą godzinę z nowym komputerem spędzam na ich usuwaniu.
To samo robią producenci urządzeń mobilnych (i tutaj uczciwie należy doliczyć Apple jako dostawcę crapware).
Chyba ostatnim elementem zwiastującym schyłek ery jest jej niepoukładany, ale potencjalnie silny następca. W tym wypadku (z uderzeniem się w pierś) muszę wskazać IoT. Uderzam się, bo przez jakiś czas byłem nastawiony sceptycznie. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że to, co teraz określamy mianem „internetu rzeczy” istnieje w naszej okolicy od… dziesięciu lat. Wcześniej nazywaliśmy to automatyką przemysłową albo „inteligentnymi licznikami” (gdzie ta inteligencja to nie wiem), które wysyłały odczyty z naszych gazomierzy czy liczników prądu do centrali bez wizyty inkasenta (który i tak nic nie inkasował). Wchodzimy w epokę IoT, które zaczyna się standaryzować i co najważniejsze, które zaczyna być rozumiane przez szerszą rzeszę odbiorców. I tak jak mobile to dziecko epoki PC to IoT jest dzieckiem mobile’a. Jedno bez drugiego by nie zaistniało.