Pozostałe części cyklu przeczytasz tu >
Zobacz również
Kiedy i co było impulsem do rozpoczęcia własnej działalności?
Marcin Żukowski: Od razu trudne pytanie. Większość rzeczy, w tym podejmowanie decyzji biznesowych, nie dzieje się ot tak. Nie było właściwie jednego momentu, w którym stwierdziliśmy: nadeszła TA chwila, zakładamy Nieagencję. To był proces. Tak naprawdę nigdy nie marzyłem, by być przedsiębiorcą; w klasie maturalnej założyłem stowarzyszenie i prowadziłem je przez całe studia. Teoretycznie więc bliżej mi było do działalności społecznej niż do biznesu – ale zawsze chciałam przede wszystkim działać. Impulsów do założenia własnej firmy szukałbym więc na przestrzeni wielu lat. Pracując w kilku spółkach, agencjach, poznając branżę reklamową i internetową, doszedłem do wniosku, że to wszystko niewątpliwie jest fajne, ale trzeba to robić inaczej. I tak jak w maturalnej klasie założyłem stowarzyszenie, a bodźcem do tego była po części nudna szkoła, tak 12 lat później jednym z impulsów do założenia Nieagencji było doświadczenie oglądania źle działających firm z branży marketingu i reklamy.
Bartek Wilim: Ja też nie nazwałbym tego impulsem – jak wspominał Marcin, to był raczej proces, który powoli dojrzewał. Jeśli jednak miałbym wskazać jakąś jedną praprzyczynę, to na pewno była to chęć robienia czegoś po swojemu, w zasadzie nic szczególnie oryginalnego. Przed Nieagencją próbowałem już swoich sił w biznesie; okoliczności układały się jednak niestety tak, że moje projekty we wczesnej fazie, dość szybko, się wypalały. Głównie ze względu na niewielki, jak na tamten okres, potencjał biznesowy – było to raczej coś na zasadzie zajawki, rozwijanej równolegle z pracą na etat: wycieczki Nysą po Warszawie czy internetowy magazyn i portal o popkulturze. Gdzie mogłem po tych doświadczeniach wylądować, jak nie w branży marketingowej? Przez lata obserwowałem ten rynek od wewnątrz, z perspektywy członka zespołu startupów czy agencji, i uświadomiłem sobie, że regularna praca wymaga ode mnie w zasadzie takiego samego zaangażowania, jak prowadzenie własnego biznesu, więc może nie ma sensu tego ciągnąć. I tak zaczął się cały proces.
Ile czasu zajęło Wam założenie agencji od czasu zakiełkowania tego pomysłu?
M.Ż.: Będę szczery: jedno wyjście do toalety. Zapamiętałem taką sytuację – był ciepły dzień, chyba sierpnia 2018 roku, Aleja Komisji Edukacji Narodowej, Kabaty. Siedzimy z Bartkiem w jednej z kawiarenek i rozmawiamy o tym, że zrobimy razem biznes, ale Bartek musi rzucić etat. Ja zrobiłem to prawie rok wcześniej. Pada ta kwestia – Bartek zastanawia się. Idzie do toalety. Wraca – z już podjętym postanowieniem. Także mniej więcej tyle zajęło nam ostateczne zdecydowanie. Oczywiście sama idea dojrzewała przez kilka lat, wcześniej o tym rozmawialiśmy, ale potem nam się to rozmywało.
#PolecajkiNM cz. 32: czego szukaliśmy w Google’u, Kryzysometr 2024/25, rynek dóbr luksusowych w Polsce
B.W.: Też dokładnie pamiętam ten dzień, który dość spontanicznie ułożył się tak, że zaczęliśmy rozmawiać o wspólnym biznesie; choć tak jak mówi Marcin – pomysł kiełkował już wcześniej. Potem sprawy potoczyły się dość szybko – kilka tygodni na „życiowe” przemyślenia i rozwianie wątpliwości o rzuceniu w miarę stabilnej pracy w agencji. Od tego momentu nie było już odwrotu.
Słuchaj podcastu NowyMarketing
Jakie były największe wyzwania przy rozkręcaniu biznesu?
M.Ż.: Tak naprawdę największe wyzwania wciąż są przed nami. Jeśli pytasz o te początkowe, to wskazałbym na kwestie związane z zarządzaniem. Po pierwsze, samo podejmowanie decyzji – już na starcie musieliśmy określić formę spółki; potem pojawiły kwestie logistyczne jak chociażby zorganizowanie sobie miejsca i czasu do pracy (co przy byciu ojcami małych dzieci nie jest wcale takie banalne). Wymieniając dalej – zarządzanie ludźmi, zatrudnianie pierwszych współpracowników. Swoją drogą jak dotąd to największe wyzwanie – relacje z ludźmi. Przecież mamy pracowników, klientów, oni mają swoich klientów itd. Bez lukrowania, serio – nie żadne finanse i produkty, ale relacje i ludzie są sednem biznesu.
B.W.: Zdecydowanie potwierdzam – największe wyzwania to te związane z ludźmi i relacjami. Te sprawy są zupełnie teraźniejsze i raczej trudno będzie kiedykolwiek o nich mówić w czasie przeszłym. Brak doświadczenia czy wiedzy na jakiś temat da się nadrobić czy nauczyć, natomiast relacji międzyludzkich nie da się ani zawczasu zaplanować, ani też wpływać na nie w stu procentach. I tak, jak powiedział Marcin – te relacje są wszechobecne, nie chodzi tylko o zespół, ale też o klientów, partnerów, podwykonawców, firmę księgową, urzędy, czyli w zasadzie codzienne funkcjonowanie firmy.
Jakie są koszty związane z rozpoczęciem własnego biznesu?
M.Ż.: Każdy ma pewnie inne. Oczywiście pomijam tu standardowe nakłady, czyli opłaty związane z samym założeniem spółki czy wkładem własnym. Myślę bardziej o kosztach, które w pierwszej kolejności są niezauważalne. Dla mnie największy z nich to chyba zdrowie psychiczne i utrzymywanie równowagi w życiu. Na koniec dnia chodzi o to, by prowadzenie firmy nie zajęło nam całego życia. To jest bardzo trudne. Dużym wyzwaniem i kosztem jest też stres i to, że często prozaiczne sytuacje czy relacje np. z najbliższymi cierpią przez to, że prowadzimy firmę. Raz jeszcze podkreślam – największym nakładem określiłbym stres i napięcia, które przytrafiają się cały czas, gdy jesteśmy zaangażowani w biznes. To nieuniknione, trzeba nauczyć się sobie z tym radzić.
B.W.: Na pewno jednym z większych kosztów na samym początku było dla mnie poczucie braku stabilizacji i niepewność. Byłem świeżo upieczonym ojcem – podobnie jak Marcin – co dodatkowo wzmogło te dwa uczucia. To z kolei dość mocno przekładało się na inne obszary życia, stres i ogólny balans emocjonalny. Te uczucia w zasadzie cały czas są obecne, nie przypisywał bym ich tylko do początków działalności. Trzeba je po prostu oswajać.
Po jakim czasie udało się pozyskać pierwszego klienta?
M.Ż.: Zaczęliśmy biznes, mając klientów – pracowaliśmy już wcześniej jako duet freelancerów. Przez kilka ładnych lat byliśmy w branży i to była dobra ścieżka, dzięki której nie musieliśmy zaczynać od zera. Kluczowe dla pozyskania pierwszego klienta wydaje mi się robić coś wcześniej, by nie trzeba było marnować czasu na szybkie i nerwowe poszukiwania pierwszych kontrahentów.
B.W.: To prawda – udało nam się uniknąć tego dodatkowego stresu związanego z brakiem kontrahentów. Od początku mieliśmy dużych i stabilnych klientów, których udało nam się zdobyć jeszcze przed formalnym rozpoczęciem biznesu jako Nieagencja. Mieliśmy więc na starcie lepszą pozycję, co pozwoliło nam skupić się na spokojnym rozwijaniu firmy.
Jakich porad udzielilibyście osobie, która zastanawia się nad założeniem własnej agencji?
M.Ż.: Po pierwsze chciałbym uściślić: my nie prowadzimy agencji, tylko firmę, która zajmuje się m.in. marketingiem. To jest podstawowa porada – nie radziłbym myśleć o tym, że założę sobie agencję. Skupiłbym się na tym, co mogę dawać innym – my dajemy wsparcie w mądrych, zrównoważonych działaniach, głównie w obszarze marketingu i komunikacji. Trzeba też pomyśleć o tym, co chcemy dawać, co może być prawdziwą wartością dodaną, a dopiero potem przełożyć to na konkretną firmę, usługę czy produkt.
B.W.: Słowo „agencja” ma specyficzną konotację i natychmiast wtłacza nas w ramy relacji na różnych płaszczyznach: klient – agencja, zespół – agencja, coś tam – agencja.
W tym kontekście radziłbym, żeby nie myśleć o swojej przyszłej firmie w kategoriach „stylu życia”, a bardziej biznesu, w którym często, niezależnie od branży i charakteru działalności, pojawiają się podobne problemy.
Jakie najdziwniejsze/najzabawniejsze sytuacje przydarzyły Wam się przy realizacji własnego biznesu?
M.Ż.: Takich zdarzeń są miliony – dzieją się właściwie każdego dnia. Podam jedną, która pierwsza przychodzi mi do głowy, chociaż pewnie nie takiej anegdotki oczekujecie.
Byliśmy w trakcie rekrutacji. Miałem poprowadzić rozmowę, a potem pojechać na spotkanie do klienta. Zaczynam więc rozmowę, a tu kolega mówi, że w naszym budynku jest samobójca. Poszliśmy zobaczyć, co się dzieje. Faktycznie, gość z wielkim kawałkiem szkła stoi na balkonie, grozi, że się zabije i od razu dodaje, że potrzebuje psychologa. Akurat pamiętałem, że ta nasza kandydatka ukończyła psychologię. Wróciłem do niej, powiedziałem, że mamy taką niestandardową sytuację i spytałem, czy może poszłaby ze mną porozmawiać z potencjalnym samobójcą. W międzyczasie jeden z naszych pracowników zadzwonił na 112; my mieliśmy tylko pogadać z tym chłopakiem, by utrzymać go przy życiu do przyjazdu pomocy. Zeszliśmy z tego balkonu po półtorej godzinie – służby były już dawno, ale tylko nam asystowały, bo podobno dobrze sobie radziliśmy. Oczywiście ustalaliśmy to z nimi na bieżąco – ani oni nie zostawili nas z problemem, ani nam się nie wydawało, że jesteśmy ekspertami. Na szczęście udało się i gość oddał się w ręce policji, bo, żeby było jeszcze ciekawiej, okazało się, że był poszukiwany.
B.W.: Tej rekrutacyjnej historii Marcina raczej nie uda mi się dziś przebić. Dodam tylko, że to ja pojechałem wtedy na spotkanie z klientem.
Co Waszym zdaniem decyduje o sukcesie w prowadzeniu własnego biznesu?
M.Ż.: Pewnie to, co zazwyczaj w kontekście jakiegokolwiek sukcesu: umiejętności, ciężka praca, regularność i powtarzalność, trochę talentu, wiedzy i szczęście.
B.W.: Kolejność dowolna: zaangażowanie, elastyczność, focus i szczęście. Dużo szczęścia.
Co zrobilibyście inaczej, patrząc z perspektywy czasu?
M.Ż.: Nic – naprawdę uważam, że wszystko, co nas spotkało na naszej zawodowej drodze, było znakomitą nauką.
B.W.: U mnie podobnie – zarówno w Nieagencji, jak i wcześniej, nie zmieniłbym żadnego kroku i szedłbym drugi raz tą samą drogą.
Jakie cechy są wyjątkowo przydatne dla osób zakładających swoją agencję?
M.Ż.: Nie mam agencji, więc rozszerzę temat i powiem o cechach przydatnych dla osób, które prowadzą firmę. Przede wszystkim trzeba być inteligentnym i umieć dopasować się do sytuacji. Moim zdaniem jest to nawet ważniejsze niż dobry produkt czy finansowanie. Biznes to ciągłe zmiany – trzeba więc mieć takie cechy, które pozwolą adaptować się do nowych sytuacji. To kluczowa rzecz.
B.W.: Dodałbym do tego tylko szczyptę pewności siebie, czegoś, co na przykład ja musiałem sobie wypracować. To ważne, szczególnie na początku prowadzenia firmy: żeby nie łapać się każdego projektu, umieć rezygnować i, co bardzo ważne, cenić swój czas, bo to jest zasób nieodnawialny.
Jakie macie dalsze plany na rozwój agencji?
M.Ż.: Znów poprawka: na rozwój naszej firmy. Mam spore plany, ale nie chciałbym o nich za wiele mówić – wiadomo co się dzieje, gdy człowiek zaczyna się chwalić samą wizją. Ktoś tam wyżej się śmieje. Ja wolę po prostu działać.
B.W.: Ostatnie miesiące pokazują, że najlepszy plan na rozwój dla właściwie wszystkich biznesów to zwiększenie elastyczności i umiejętności dostosowania się do nieprzewidywalnych okoliczności. Ale mówiąc serio: oczywiście mamy plany, ale będziemy się chwalić nimi stopniowo, w trakcie ich realizacji.