fot. depositphotos.com
Wobec osób prowadzących blogi i vlogi również stawiane są wysokie wymagania, choć w niektórych przypadkach sądy uwzględniają to, że muszą sobie radzić sami.
Zobacz również
Chodzi o ideę, w której osoba posługująca się środkami masowego przekazu i docierająca do dużej grupy czytelników lub widzów powinna okazywać szczególną staranność w konstruowaniu informacji oraz sprawować nad nią kontrolę. Na fali dyskusji dotyczącej nienawiści w sieci należy się zastanowić, na ile blogerzy, youtuberzy czy administratorzy forów dyskusyjnych powinni poczuć się odpowiedzialni za obecny stan dyskursu publicznego? Jakie obowiązki nakłada na nich prawo i jakie mogą być konsekwencje jego niestosowania?
Po pierwsze niezależnie czy wypowiadamy się w sieci, czy w realu ponosimy osobistą odpowiedzialność za nasze czyny – karną i cywilną. Odpowiadamy więc za zniesławienie, znieważenie, za groźby skierowane do osób z powodu ich przynależności narodowej, etnicznej, rasowej, politycznej, wyznaniowej lub bezwyznaniowości. Ponosimy odpowiedzialność za naruszenie dóbr osobistych.
Na blogerach czy youtuberach spoczywa jednak dodatkowa odpowiedzialność z tego powodu, że stają się osobami, których przekaz dociera do wielu ludzi. Zmienia się skala naruszeń, dlatego również ich działalność podlega prawu prasowemu. Art. 54b. ustawy prawo prasowe informuje, że przepisy o odpowiedzialności prawnej i postępowaniu w sprawach prasowych stosuje się odpowiednio do naruszeń prawa związanych z przekazywaniem myśli ludzkiej za pomocą innych niż prasa środków przeznaczonych do rozpowszechniania, niezależnie od techniki przekazu, w szczególności publikacji nieperiodycznych oraz innych wytworów druku, wizji i fonii.
Movember/Wąsopad: jak marki zachęcają do profilaktyki męskich nowotworów [PRZEGLĄD]
Rola prawa prasowego
Prawo prasowe weszło w życie 1 lipca 1984 r. Czas, w którym zostało uchwalone może budzić zastanowienie, czy tak stare przepisy, mimo że nowelizowane, pasują jeszcze do zmieniającej się błyskawicznie rzeczywistości medialnej. Być może przydałby się nowoczesny akt rozwiewający wyrażane w orzecznictwie i komentarzach prawnych wątpliwości. Nim to się stanie, już na podstawie tego, co jest, można wysnuć reguły postępowania dla osób podejmujących się działalności informacyjnej w sieci.
Słuchaj podcastu NowyMarketing
Po pierwsze, należy zastanowić się jakie główne zasady przyświecają prawu prasowemu. „Prasa, zgodnie z Konstytucją Rzeczypospolitej Polskiej, korzysta z wolności wypowiedzi i urzeczywistnia prawo obywateli do ich rzetelnego informowania, jawności życia publicznego oraz kontroli i krytyki społecznej” (art. 1 pr. pras.). Tak więc musimy ważyć dwie kwestie, mając na jednej szali wolność wypowiedzi a na drugiej jej rzetelność plus ochronę dóbr osobistych opisywanych osób. To właśnie powinna zakładać każda inicjatywa informacyjna w sieci. Dopełnienie tego obowiązku spoczywa zarówno na dużych redakcjach, jak i na jednoosobowych przedsięwzięciach.
W dużym newsroomie ze względu na skalę działalności może zdarzyć się więcej, co mnoży możliwości naruszeń prawa, ale z drugiej strony pracuje tam sztab osób, łącznie z działem prawnym, które mogą temu zapobiegać. Redaktor naczelny odpowiada za treść przygotowywanych przez redakcję materiałów prasowych i jest zobowiązany do dbania o poprawność językową materiałów prasowych oraz przeciwdziałania wulgaryzacji języka.
Zgodnie z prawem prasowym odpowiedzialność cywilną za naruszenie prawa spowodowane opublikowaniem materiału prasowego ponoszą autor, redaktor lub inna osoba, którzy spowodowali opublikowanie tego materiału, plus wydawca. W przypadku blogerów i vlogerów odpowiadają oni sami i często muszą radzić sobie ze wszystkim w pojedynkę, dlatego tym bardziej powinni być czujni.
Prawo prasowe przewiduje odpowiedzialność na zasadach ogólnych, ale wprowadza wyjątki, przykładem może być art. 45. mówiący o karze grzywny dla tych, którzy wydają dziennik lub czasopismo bez rejestracji. W komentarzach i w orzecznictwie pojawiają się głosy, że niektóre blogi i vlogi można sklasyfikować jako dzienniki lub czasopisma, co przesądza o konieczności ich rejestracji. Sąd Rejonowy w Olsztynie uznał blogera za winnego popełnienia wykroczenia w sprawie o prowadzenie bez rejestracji gazety internetowej, ale odstąpił od wymierzenia kary (sygn. akt IX W 3232/15).
Jednak by blog stał się dziennikiem lub czasopismem, musiałby być publikacją periodyczną, nietworzącą zamkniętej, jednorodnej całości, ukazującą się nie rzadziej niż raz do roku, opatrzoną stałym tytułem albo nazwą, numerem bieżącym i datą. Do tego typu blogów nie należą literackie, poradnikowe czy poświęcone wyrażaniu opinii lub pisane w formie pamiętników. Natomiast w przypadku informacyjnych, których treści mogą być bardzo zbliżone do gazet internetowych i przygotowywanych przez więcej niż jedną osobę, może być różnie.
Odpowiedzialność za komentarze
Jednym z największych problemów związanych z językiem nienawiści w Internecie są próby okiełznania burzliwej dyskusji i kontroli komentarzy wypowiadanych przez anonimowych internautów. Jasnym jest, że w przypadku wypowiedzi pod imieniem i nazwiskiem odpowiada osoba, która się wypowiada, ale kto ponosi odpowiedzialność za anonimowe wpisy zamieszczone jako komentarze pod blogiem?
Konsekwencją art. 14. i 15. ustawy o świadczeniu usług drogą elektroniczną jest zasada notice and takedown – upraszczając mówiąca o tym, że jeśli tylko dowiemy się o niezgodnych z prawem informacjach znajdujących się na administrowanej przez nas stronie, musimy je niezwłocznie usunąć. Nie mamy odpowiedzialności za bezprawne komentarze, dopóki nie mamy pojęcia o ich istnieniu. Odpowiadamy natomiast wtedy, kiedy się dowiemy i ich nie usuniemy. Sądy stosują tę zasadę również do blogerów. Jednak analizując linię orzeczniczą wydaje się, że wymagają od nich nieco mniej niż od dużych wydawców prowadzących portale.
Zgodnie z orzecznictwem to administrator musi udowodnić, że nie wiedział o obecności obraźliwego komentarza na jego stronie i z tego powodu nie usunął go przed wytoczeniem pozwu przez powoda. Domniemywa się bowiem, że wiedział. Za taką interpretacją przepisów opowiedział się Sąd Najwyższy we wrześniu 2016 r. W sprawie Romana Giertycha przeciwko Fakt.pl (I CSK 598/15). Zgodnie z orzeczeniem w przypadku komentarzy anonimowych internautów zamieszczonych pod artykułem należy brać pod uwagę art. 24 § 1 kodeksu cywilnego mówiący o tym, że ten, czyje dobro osobiste zostaje zagrożone cudzym działaniem, może żądać zaniechania tego działania, chyba że nie jest ono bezprawne, co należy rozpatrywać w powiązaniu z art. 14 ust. 1 ustawy o świadczeniu usług drogą elektroniczną. Sąd Najwyższy uznał więc, że co prawda za wpisy anonimowych internatów administrator strony odpowiada, gdy o nich wiedział i ich szybko nie usunął, ale to on musi udowodnić, że rzeczywiście o nich nie wiedział, nim doszło do procesu w sprawie. Gdyby tak nie było, zawsze można byłoby się powoływać na niewiedzę i osoba poszkodowana nie mogłaby skutecznie dochodzić swych praw.
Domniemanie przyjęte w wyroku z 2016 r. Sąd Najwyższy potwierdził rok później, w wyroku z 24 listopada 2017 r. (I CSK 73/17). Sąd przypomniał wyrok Europejskiego Trybunału Prawa Człowieka z 10 października 2013 r. w sprawie Delfi AS v. Estonii. Trybunał uznał wtedy, że wydawca miał kontrolę na środowiskiem komentarzy, ponieważ określił „zasady komentowania i przyczyny usuwania wpisów ze względu na ich wulgarny język, formułowane groźby czy obelgi”. Po ponownym rozpatrzeniu skargi dodał: „prawa i interesy innych osób oraz całego społeczeństwa mogą uprawniać państwa członkowskie do nałożenia odpowiedzialności na komercyjne portale internetowe informacyjne, bez naruszania art. 10 Konwencji o Ochronie Praw Człowieka i Podstawowych Wolności, jeżeli portale takie nie przyjęły środków dla bezzwłocznego usuwania sprzecznych z prawem komentarzy nawet bez zawiadomienia ze strony domniemanych ofiar lub osób trzecich”.
Został więc poruszony aspekt komercyjnego, profesjonalnego charakteru usługi jako powodu do zaostrzenia odpowiedzialność. Z tego wnioskować można, że od blogera czy vlogera administrującego swoją stronę można wymagać nieco mniej niż od dużego wydawcy. Jednak, czy sąd nie przestanie różnicować tych dwóch podmiotów, gdy proces będzie dotyczył blogera dobrze zarabiającego na swoim blogu? Tego nie można wykluczyć. W przypadku gwiazd blogosfery mamy przecież do czynienia z naprawdę wysokimi sumami. Ci, którzy zarabiają dużo powinni więc zwiększyć swoją czujność.
Sąd Najwyższy zauważył również, że niekontrolowana wolność wypowiedzi anonimowych osób może doprowadzić do nienawistnych wypowiedzi, naruszających dobra osobiste, a obecność tych wypowiedzi w sieci może być bezterminowa. Opowiedział się więc za ochroną obrażanych osób, uznając, że administrator portalu internetowego odpowiada za własne działania naruszające dobra osobiste osób trzecich, które polegają na rozpowszechnianiu i utrzymywaniu cudzych anonimowych informacji naruszających te dobra za pośrednictwem strony internetowej. Nie przyjął do wiadomości tłumaczeń, że szczegółowa kontrola wymagałaby zatrudnienia armii moderatorów.
Wolność słowa
Troska o ochronę praw obrażanych osób nie powinna jednak doprowadzić do zbytniej kontroli wpisów, co naruszałoby zasadę wolności słowa i dawało możliwość posądzenia o cenzurę. Często bowiem chodzi o ważne w życiu społecznym prawo do krytyki władzy.
W wyroku z dnia 19 stycznia 2012 r. (sygn. akt I ACa 1273/11) Sąd Apelacyjny w Krakowie uznał, że bloger wypełnił obowiązki nałożone na pośredników przez art. 14 ustawy o świadczeniu usług drogą elektroniczną, gdyż w momencie, w którym zobaczył, że na stronie ukazał się obraźliwy komentarz, usunął go z serwisu. W tym czasie sąd podkreślił, że art. 14 nakazuje podejmowanie przez administratorów w takich przypadkach jedynie działań następczych, nie obliguje do prewencyjnej kontroli zamieszczanych komentarzy.
Kilka lat później w omawianym wyżej wyroku Sąd Najwyższy zauważył, że administrator jest zwolniony od sprawdzania prawdziwości treści (trudno byłoby temu podołać, analizując tylko treść konkretnego wpisu), ale nie usprawiedliwił już sytuacji, gdy słowa komentarzy są „drastyczne, wulgarne, obelżywe skierowane do konkretnych osób, które w oczywisty sposób, bez bliższej analizy, na pierwszy rzut oka świadczą o naruszeniu dóbr osobistych tych osób”. Tym bardziej, jeśli można wnioskować, że sam komentowany artykuł i jego treść może wywołać niezgodne z prawem wypowiedzi. Nie jest to jednoznaczne z wymogiem sprawdzania wszystkich komentarzy, ale poprzeczka czujności została podniesiona wysoko. Szczególnie w przypadku dużych wydawców.
Z komentarzy do tego i innych wyroków wynika, że administrator, który chce dowieść swojej niewiedzy o bezprawnym komentarzu, ma tym trudniej, im bardziej kontrowersyjny artykuł zamieścił na swojej stronie. Takie tematy rozgrzewają internautów do radykalnych wypowiedzi i można się spodziewać, że ktoś przekroczy granice. Paradoksalnie trudniej się wybronić również tym administratorom, którzy wprowadzili moderację albo usunęli część wpisów, pozostawiając inne.
Na temat odpowiedzialność usługodawców świadczących usługi hostingu za naruszenie dóbr osobistych wypowiedział się również Sąd Apelacyjny w Warszawie w wyroku z dnia 21 czerwca 2018 r. (I ACa 204/17). Uznał on, że ujemne oceny krytyczne podlegają kontroli z punktu widzenia motywów osoby formułującej lub rozpowszechniającej tego rodzaju ocenę oraz pod względem formy wypowiedzi krytycznej, w szczególności co do tego, czy forma ta nie jest obraźliwa, nadmiernie ekspresyjna lub nieadekwatna do okoliczności. Powinno się brać pod uwagę, czy motywem tym jest działanie w obronie społecznie uzasadnionego interesu, przejrzystości życia publicznego i realizowania prawa społeczeństwa do informacji, nie zaś chęć dokuczenia lub poniżenia osoby krytykowanej w opinii publicznej. Sąd zauważył, że samoistna kontrola przez administratora motywów osób zamieszczających krytyczne opinie „nie jest w istocie możliwa”. Zatem dopiero uzyskanie wiedzy usługodawcy o bezprawnym charakterze danych zamieszczonych na portalu wyłącza od tej chwil brak jego odpowiedzialności za dalsze udostępnianie wpisów.
Sądy coraz częściej podkreślają społeczną wagę komentarzy zamieszczanych w sieci. Już w 2012 r. Sąd Najwyższy (sygn. akt V KK 391/11) stwierdził, że zniesławienie osoby lub organu przy pomocy internetu jest dużo groźniejsze od tradycyjnych pomówień. Mimo tego jeszcze kilka lat temu w dyskusji dotyczącej kontrowersyjnych wpisów pojawiały się głosy, że informacje zamieszczane na blogu są traktowane przez czytelników mniej poważnie. Obecnie dominuje zdanie, iż ze względu na skalę zjawiska i społeczną rolę Internetu wszelkie negatywne wypowiedzi powinny być traktowane ze szczególną uwagą.
Podsumowując, blog czy vlog może być uznany za prasę, a ich prowadzący mogą odpowiadać zgodnie z prawem prasowym jak prasa, ale odpowiedzialność zależy od rodzaju i skali przedsięwzięcia. Komercyjny aspekt i profesjonalizacja działań muszą wiązać się dla administratora ze zwiększeniem kontroli komentarzy pod wpisami. Poza tym, jeśli dba on o wizerunek swojego bloga, dla swojego dobra powinien dochować staranności, by nie stał się okazją do rozprzestrzeniania mowy nienawiści.