Zaczęłam myśleć o tym, o ile więcej dobrych rzeczy mogłoby się wydarzyć, gdybyśmy byli bardziej… no właśnie.
W języku angielskim funkcjonuje proste słowo „kindness”. W języku polskim możemy być „grzeczni”, „mili”, „sympatyczni” albo „uprzejmi”. Językoznawstwo było moim ulubionym przedmiotem na studiach, proszę więc się nie gniewajcie się za tę dygresję. Ale czuję, że zarówno nasz język (piękny!), bywa bezradny wobec pewnych odczuć, jak i nasze myślenie często zbyt ostro oddziela od siebie pewne znaczenia. Bycie miłym i grzecznym w naszym systemie pojęciowym odwołuje się do posłuszeństwa, przyjęcia czyichś reguł, stosunku podrzędności i domniemanego braku siły i sprawczości. W słowie „kind” jest ukryta szczodrość, delikatność i dobroć, które w stosunku do kogoś kierujemy. Te z kolei zakładają obecność naszej siły, naszej decyzji, naszego nastawienia, które wybieramy świadomie. Nic na tym przecież nie tracimy.
Zobacz również
I mam wrażenie, że brakuje nam nie tylko zgrabnego określenia, ale bardzo często brakuje nam odwagi i własnej siły, by naprawdę zatrzymać się i spojrzeć na naszego rozmówcę. W szczególności w biznesie i w szczególności ostatnio, gdy stresów jest jeszcze więcej niż zwykle.
My jako przedsiębiorcy, ale też jako pracownicy mamy dość mocno wpisany w tożsamość paradygmat zaznaczania swojej siły, swojego miejsca, swojej pozycji, najczęściej w stosunku do „oponenta”. Budujemy naszą moc poprzez kontrast, wykazanie przewag. Ostre, radykalne stwierdzenia są utożsamiane z siłą, bezwzględność jest utożsamiana z silną determinacją i skutecznością. Jesteśmy tak zabiegani wokół własnych spraw, że nie starcza nam energii na zrobienie kroku w stronę drugiej osoby.
Piszę o tym dzisiaj, bo jest trudno. Piszę, bo boję się o wiele spraw, w których muszę stoczyć swoje walki, bo nie wszystko zależy ode mnie. Dlatego, że wielu problemów dałoby się uniknąć, gdybyśmy siebie naprawdę widzieli. Ale też dlatego, że – jak sądzę – wiele trudnych momentów przetrwałam dzięki temu, że ktoś zboczył ze swojej drogi, żeby mi pomóc, mimo, że przez to do swojego celu dobiegnie trochę później.
Movember/Wąsopad: jak marki zachęcają do profilaktyki męskich nowotworów [PRZEGLĄD]
Bardzo łatwo jest wejść w tryb przetrwania, gdy coś zachwieje naszym poczuciem bezpieczeństwa. To tryb, który redukuje naszą uważność na innych do wykrywania sygnałów bezpieczeństwa i/lub zagrożeń. Blokuje empatie i blokuje naszą zdolność do budowania relacji, a w szczególności odbiera nam zdolność do dzielenia się. Gdy boimy się, naturalnie nasz zasoby chcemy zachować dla siebie. Jednak zarówno relacje prywatne, jak i te biznesowe, żyją i rozwijają się dzięki naszej zdolności dzielenia się i powielania zasobów. Zwijanie się w kłębek jest atawizmem, pułapką myślenia, która pomagała nam kilkadziesiąt tysięcy lat temu, dziś głównie odcina nas od możliwości. Nie musimy tak robić, wcale nie musimy o sobie zapominać, gdy jest trudno – wręcz przeciwnie, dzisiaj, jak rzadko kiedy, potrzebujemy być dla siebie dobrzy, zaopiekować się sobą wzajemnie. Być zwyczajnie życzliwi.
Słuchaj podcastu NowyMarketing