grafika: fotolia.pl
Poprzednie części cyklu znajdziesz tutaj.
Zobacz również
Skąd brać pasażerów rejsu, czyli jak pozyskać fanów/subskrybentów itd.?
Żeby poradzić sobie z tym problemem, musimy postawić się w sytuacji naszego potencjalnego fana. Jaki może mieć powód, aby zostać fanem/podążającym/subskrybentem? Często kliknięcie “lubię to” pomaga danej osobie budować swój wizerunek w sieci – pokazujemy, co nas interesuje i z jakimi markami się utożsamiamy. Kolejne powody to promocje i oferty. Śledzimy profile również po to, żeby być na bieżąco z informacjami i ofertą produktową.
Raport BCSC „Social Media: Do We Really Know What We Are Doing?”
#PrzeglądTygodnia [05.11-12.11.24]: kampanie z okazji Movember, suszonki miesiąca, mindfulness w reklamach
Dla każdej firmy i produktu można przypisać inny powód zostania fanem, podążającym, subskrybentem – sponsoring, sentyment, praca, popularność danej strony wśród znajomych. Po odpowiedzi na pytanie, dlaczego ktoś miałby zostać naszym fanem, łatwiej przygotowywać treści, które zwiększą zasięg naszego fanpage’a (według modelu EEIA).
Słuchaj podcastu NowyMarketing
Warto wystrzegać się “pustego zasięgu”, czyli gromadzenia fanów dla samej liczby. Takie martwe dusze, owszem, robią wrażenie, ale nie przynoszą żadnej konkretnej korzyści. Nie angażują się, nie kupują naszych produktów i tak naprawdę tylko rodzą frustracje, bo pożerają czas i energię, a nie dają nic w zamian.
Co zrobić, żeby pasażerowie nie leżeli plackiem na pokładzie – jak zaangażować ich w interakcję?
Można wrzucać kotki, demoty i inne żebro-lajki, co podniesie wskaźnik interakcji. Pytanie brzmi, czy generujemy interakcję dla samego zaangażowania, czy może jednak po coś więcej?
Jeśli operator sieci komórkowej pyta mnie na swoim fanpage’u, czy się bardzo opaliłam (w skali od 1 do 5), to zastanawiam się, czy zdaje sobie sprawę z komunikacji, którą prowadzi. Buduje “puste zaangażowanie”, bo nie ma żadnego związku z tematem biznesu czy produktów. Nie wpłynie na mnie jako konsumentkę, żebym wybrała produkty tej sieci czy zdecydowała się na wykorzystanie większej gamy produktów. Nie zachęca do sprzedaży, nie buduje ze mną więzi emocjonalnej czy nie poprawia swojego wizerunku. Nie jest to też część obsługi klienta. Krótko mówiąc jest to całkowicie bezcelowy post budujący “puste zaangażowanie”.
Interakcje z użytkownikami mają na celu przekształcić ich ze zbioru fanów w społeczność. Wielu marketingowcom i social media ninjom wydaje się, że postowanie i trochę lajków czy komentarzy wystarczy, żeby mówić o społeczności i że to już gwarantuje sukces marki. Z drugiej strony ludzie narzekają, że social media nie sprzedają. Na pewno nie sprzedają piesków i cycków, cokolwiek na ten temat sądzimy.
Czym różni się grupa fanów od społeczności?
Tylko kiedy uda nam się przekształcić grupę losowych fanów w społeczność, mamy szansę naprawdę wpłynąć na ich decyzje zakupowe, pozyskać ambasadorów marki lub rzeczywiście rozmawiać z ludźmi.
To, jak przekształcić grupę w społeczność, zależy od bardzo wielu czynników demograficznych, profilów psychologicznych, tematu i treści na fanpage’u i samych umiejętności community managera.
Co powiedzieć klientom? (komunikaty od kapitana)
Warto pamiętać o 4 aspektach publikowanych treści (nie tylko postów, ale też aplikacji, gier czy innych materiałów). Powinny być one:
- dostosowane – do kanału. Inaczej komunikujemy się na Pintereście, inaczej na Facebooku, a jeszcze inaczej w kanałach mobilnych (np. przez aplikację). Do konsumentów. Do produktu i marki. Do celów strategicznych.
- atrakcyjne – wizualnie. Posty zawierające grafiki wzbudzają większe zainteresowanie. Portale typu Pinterest, Instagram czy YouTube są coraz popularniejsze. Treściowo. Konsumentów nie interesuje opalenizna, tylko oferta, marka lub jej historia.
- emocjonalne – to one niosą znaczenie, pomagają zapamiętać, wiążą z marką. Niech Twoje treści wywołują emocje, mówią o nich.
- łatwo przyswajalne – na tablecie, komórce czy na komputerze. Na różnych przeglądarkach czy systemach. Dla zaawansowanych użytkowników i dla tych początkujących. Lubimy mało tekstu, dużo obrazków – taki mikrokontent dla pokolenia leni, jak określiła Natalia Hatalska.
Owszem, można do tworzenia treści wynająć studenta za przysłowiową miskę ryżu. Ale można też zainwestować w doświadczonego copywritera, który stworzy wyjątkowe materiały spełniające odpowiednie warunki i wspierające działania sprzedażowe, wizerunkowe i w kwestii obsługi klienta. Decyzja, jak zawsze, należy do Ciebie, Kapitanie…
Poprzednie części cyklu znajdziesz tutaj.