„Pozycjonowanie” stron polityków na obraźliwe dla nich słowa to dość powszechny proceder. Niedawno taki los spotkał obecnego prezydenta USA, Donalda Trumpa. Wpisując w Google słowo „idiot”, na pierwszych miejscach wyników wyszukiwań widzimy grafiki z jego podobizną.
Ile osób i czasu potrzeba, by „zbombardować” Google i sprawić, że na daną frazę będą się wyświetlać określone zdjęcia? Jak to technicznie wygląda? Czy Google reaguje na takie manipulacje algorytmem i jak przed takimi działaniami mogą zabezpieczyć się marki? Wskazówkami podzielili się Łukasz Żelezny i Kaspar Szymański.
Zobacz również
Łukasz Żelezny (zelezny.uk)
dyrektor organicznej konwersji i ruchu w ZPG, odpowiada za widoczność, konwersje, ruch i zaangażowanie w uSwitch.com, Zoopla.co.uk oraz PrimeLocation, należy do TOP 10 influencerów na rynku brytyjskim, jest jurorem w UK Search Awards/European Search Awards
Jak oceniasz tzw. googlebombing?
Nie czuję się jakoś szczególnie namaszczony do moralnej oceny tego zjawiska. Mogę jednak z całą pewnością stwierdzić, że jest to część internetowego folkloru. Z drugiej, bardziej technicznej strony jest to zjawisko ciekawe do zanalizowania, o czym postaram się szerzej napisać poniżej.
#PrzeglądTygodnia [05.11-12.11.24]: kampanie z okazji Movember, suszonki miesiąca, mindfulness w reklamach
Ile osób i czasu potrzeba, by sprawić, że na daną frazę będą się wyświetlać określone zdjęcia. Jak to technicznie wygląda?
Nie ma złotego środka na zbombardowanie Google’a. Na pewno jednak z biegiem czasu jest trudniej, ponieważ Google będzie próbować zapobiegać takim zdarzeniom. W przypadku Donalda Trumpa rozwój wydarzeń był następujący.
Słuchaj podcastu NowyMarketing
Najpierw użytkownicy internetu stojący w opozycji do obecnego prezydenta USA uznali za swój hymn utwór „American Idiot”, wydany w 2004 roku przez zespół Green Day. Można sobie wyobrazić, że od tego momentu na różnych stronach WWW (od blogów po fora, nie wyłączając portali społecznościowych) różnego rodzaju zdjęcia prezydenta USA pojawiały się w towarzystwie frazy „american idiot” oraz frazy „Donald Trump”. Fraza „american idiot” zawiera słowo „idiot”, a od tego już tylko krok… użytkownicy Reddita podłapali temat i puścili wici, że oto kiedy w Google wpisze się frazę „idiot”, to w obrazkach wyskakuje Trump (no śmiechom nie było końca).
Wystąpiło tzw. zjawisko kuli śniegowej. Inne fora i strony WWW połknęły przynętę.
Zaczął się wysyp znalezisk, które łączą w sobie:
- słowo „idiot”,
- słowo „Trump” (nawet ten artykuł pasuje do kategorii treści, łączącej te dwa słowa kluczowe)
- zdjęcia obecnego prezydenta USA.
Koniec końców, duże portale newsowe podchwyciły temat, który początkowo był jedynie przynętą. Kula śniegowa przybiera gigantyczne rozmiary, przyrost liczby artykułów łączących w sobie słowa „Trump”, „idiot” oraz fotografię tego pierwszego jest wykładniczy. Nic i nikt już nie może tego zatrzymać.
Podobnym przykładem była fraza „white couple”. Wpisana w Google pokazywała zwykle pary mieszane. Reddit podniósł alarm, że jest to jawna dyskryminacja. Wiele strony WWW podłapało temat. Zaczął się wysyp artykułów łączących słowa „white couple” oraz zdjęcia par mieszanych. Algorytm znalazł korelację i z jeszcze większą częstotliwością pokazywał zdjęcia par mieszanych pod frazą „white couple” zamiast oczekiwanych zdjęć par kaukazoidalnych.
Przykłady googlebombingu można mnożyć również, patrząc na polskie podwórko. Jeszcze parę lat temu głośny był proces pewnego młodego człowieka, który dla hecy wypozycjonował stronę prezydenta na obraźliwą frazę oznaczającą kiedyś pompon, frędzel, coś, co może się huśtać, dyndać, zwisać albo… nie do końca opisuje pompon. Skończyło się wyrokiem w zawieszeniu.
Inna grupa odpowiedzialna była za wypozycjonowanie jednego z premierów RP na frazę „kłamca”, co było kalką wziętą z Wielkiej Brytanii, gdzie strona ówczesnego premiera tego kraju pojawiała się na frazę „liar”.
Warto też wspomnieć o nieco innym zbombardowaniu Google’a, kiedy po wpisaniu w języku angielskim frazy „francuskie zwycięstwa” Google zapytywało, czy chodziło o „francuskie porażki”.
Czy Google reaguje na takie manipulacje algorytmem?
Nie jestem pracownikiem Google’a, więc ciężko mi się wypowiadać, ale obserwując z pozycji osoby zajmującej się SEO przypuszczam, że takie bombardowania służą poprawie algorytmu i uodparniają go na próby manipulacji.
W poruszanym artykule skupiamy się na prezydencie USA Donaldzie Trumpie. Jest to postać charakterystyczna również pod względem fizjonomii. Nie jest tajemnicą, że Google coraz lepiej rozpoznaje co znajduje się na fotografiach. Jest to możliwe, dzięki uczeniu maszynowemu i sztucznej inteligencji. Śmiem twierdzić, że być może za jakiś czas Google będzie w stanie stwierdzić, że nie wypada pokazać zdjęć Trumpa jako wyniku wyszukiwania frazy “idiot” i w ten sposób nie będzie podatne na takie manipulacje.
Tu jednak nasuwa się pytanie o cenzurę wyników i otwiera kolejny problem – jak daleko Google powinno posunąć się do manipulowania wynikami, które z założenia nazywamy organicznymi czy naturalnymi. A to już temat na kolejny artykuł.
Czy marki i marketerzy mogą się zabezpieczyć przed takimi działaniami? Jakie kroki podjąć, gdy spotka je podobny los jak Donalda Trumpa?
Marketerzy nie mogą się zabezpieczyć przed googlebombingiem. Są jednostkami, które musiałby zmierzyć się i pokonać z armią Reddita, 4chana, Wykopu czy dużymi portalami z newsami. Widziałbym tu raczej potencjał na wykorzystanie zjawiska pod kątem marketingowym.
Kaspar Szymanski (www.searchbrothers.pl)
ekspert SEO oraz były członek zespołu Search Quality w Google, ma wieloletnie doświadczenie we wdrażaniu zasad Google oraz analizie spamu w wynikach wyszukiwania Google
Jak oceniasz googlebombing?
Googlebombing to rodzaj publicznego żartu SEO, pierwszy raz zaobserwowany około piętnastu lat temu. W 2003 r. na angielską frazę „żałosny nieudacznik” pojawiały się wyniki z życiorysem ówczesnego republikańskiego prezydenta USA Georga Busha juniora. Google publicznie skomentowało google bombing prawie dwa lata później, potwierdzając, że takie wyniki nie odzwierciedlają żadnych politycznych przesłań oraz że będą w przyszłości algorytmicznie wykrywane i usuwane. Jak widzimy na podstawie niektórych dzisiejszych wyników, żaden algorytm nie jest idealny i niekiedy nie funkcjonuje zgodnie z założeniami. Cała afera to jednak, jak wszystkie google bomby, tylko wiele hałasu o nic. Jutro wszyscy o niej zapomną.
Ile osób i czasu potrzeba, by sprawić, że na daną frazę będą się wyświetlać określone zdjęcia. Jak to technicznie wygląda?
To oczywiście zależy od indywidualnej frazy. Popularne oraz komercyjne frazy wymagają znacznie większego nakładu i wysiłku niż zapytania niszowe.
Czy Google reaguje na takie manipulacje algorytmem?
Zapewne tak. Najprawdopodobniej algorytm, który ma za zadanie identyfikować google bomby, zostanie zaktualizowany. Oficjalne komentarze w takim przypadku będą tak, jak w przeszłości ograniczone.
Czy marki i marketerzy mogą się zabezpieczyć przed takimi działaniami. Jakie kroki podjąć, gdy spotka je podobny los jak Donalda Trumpa?
Żadna marka czy indywidualna osoba w branży nie polaryzuje opinii publicznej w takim samym stopniu jak aktualny prezydent USA. Prawdopodobieństwo, że konkurencja zainwestuje znaczne środki w taką negatywną kampanię i odniesie trwały sukces, są bardziej teoretyczne niż realne. Ponieważ google bomby bazują głównie na linkach przychodzących, takie teoretyczne zagrożenie można monitorować przez regularne audyty backlinków oraz aktualizację pliku disavow, czyli metodami zrzekania się linków przychodzących.