Zdjęcie royalty free z Fotolia
Książkę wydałem w krakowskiej oficynie ha!art w 2013 r., ale dopiero niedawno doczekała się swojej cyfrowej wersji — dzięki temu mogła wylądować w ebookowym bundlu na Bookrage.org. Tak, wieczór 16 marca był cholernie emocjonujący.
Zobacz również
Mail z linkiem do zakupu „25 najlepszych…” wyszedł o 17.30, pół godziny po tym, jak wyszedłem z pracy. Gdy godzinę później wróciłem do domu, na poczcie miałem trzynaście, niemal identycznych wiadomości: “Nowa transakcja TR-BY2-…”. Trzynaście sztuk! To dużo czy mało? Jeden ebook co 4,5 minuty. Chyba dobrze. Mijały kolejne półgodzinne odcinki, a do północy zeszło jakieś 40 sztuk. “Fajnie”, pomyślałem, “zwróciły się koszty” — strony, serwera, konwersji do kundlowych formatów.
W ciągu 24 godzin od premiery, stan konta wyglądał tak (zanim trzasnąłem skrinszota, zabrałem z konta 200 złotych, by zapłacić za konwersję):
Movember/Wąsopad: jak marki zachęcają do profilaktyki męskich nowotworów [PRZEGLĄD]
Byłem zadowolony. Później stan konta jeszcze trochę urósł, a na 7 godzin przed zakończeniem okresu ważności, promocji pozwalającej na zakup książki o 30% taniej, wysłałem bump maila. W ciągu dwóch godzin na książkę zdecydowało się kolejnych 12 osób. Ostatecznie, do chwili, gdy piszę te słowa, poprzez landing page sprzedało się 112 egzemplarzy (Z czego zaledwie 5 wersji podstawowych).
Słuchaj podcastu NowyMarketing
Oczywiście cały czas dzwoni w głowie: Czy to już sukces? Czy o to mi chodziło? Spodziewałem się więcej? A jeśli nie, to czy powinienem? Jedynym punktem odniesienia było wydanie kierunkowego w ha!arcie. Wtedy, po 6 miesiącach, zeszło 400 sztuk. Pozwoliło mi to zarobić zawrotną kwotę 762 złotych.
Na liście mailingowej znajdowało się 225 osób. Jak widać na obrazku open rate to blisko 50%, choć click rate — już tylko 10.8% (aczkolwiek to średnia dla wszystkich kampanii):
Z kolei raport z pierwszej kampanii, informującej o premierze, wygląda tak:
Jak widać na załączonym obrazku, zdecydowana większość sprzedaży to okres pierwszej godziny od wysłania kampanii:
Jeśli chodzi o maila-przypominajkę, wypuszczonego na 7 godzin przed końcem promocji, tendencja jest podobna:
Wnioski
Pierwszy raz w życiu sprzedałem w sieci coś, co sam wyprodukowałem (nie licząc artykułów dla mediów). To było spore przeżycie, tym bardziej, że wymagało ode mnie przyswojenia sporej ilości wiedzy. Jak zrobić landing page? Na czym polega e-mail marketing? Jak promować książkę? Niezwykle pomocnym źródłem okazała się książka osoby, która zainspirowała mnie do stworzenia “25 najlepszych..” – Nathana Barry’ego, pod tytułem “Authority”. Zresztą, nie chodzi o samą jej treść, ale to, jak była sprzedawana, dosłownie i w przenośni. Facet opanował umiejętność do tego stopnia, że z jednej premiery zarabia kilkadziesiąt tysięcy dolarów, sprzedając w ciągu doby 1–2 tys. książek.
Wracając jednak do pytania, które zadałem wcześniej: Czy odniosłem sukces?
Odpowiedź brzmi: Nie wiem.
Nie wiem jeszcze. Książka wkrótce trafi do e-księgarni, m.in. Legimi i CDP.pl, więc dopiero za jakiś czas będzie można określić, czy faktycznie jest sukcesem.
Ale można zadać inne pytanie: Czy jestem szczęśliwy?
Odpowiedź brzmi: Tak!
Im dłużej rozmawiałem ze startupowcami, o których możecie poczytać w książce, tym bardziej myślałem o tym projekcie właśnie jak o zakładaniu własnej „mikroorganizacji”. Stałem się selfpublisherem, a więc typem osoby powszechnie pogardzanej w przemyśle księgarskim ;), ale satysfakcja, jaką odniosłem, gdy zakończyłem pracę nad projektem, była trudna do porównania z czymkolwiek.
Poniżej lista 10 rzeczy, których nauczyłem się, samodzielnie wydając książkę:
1. Zanim zabierzesz się za opracowywanie materiału, dokładnie określ początek i koniec projektu, dbając o to, by wszystko, co chcesz, faktycznie znalazło się w tych granicach. Wywiady zacząłem przeprowadzać jeszcze zanim zebrałem potwierdzenie udziału w projekcie wszystkich 25 firm. Nie mając zamkniętej listy, czułem stres i ciśnienie, bo zamiast skoncentrować się na wywiadach, cały czas przeczesywałem się w poszukiwaniu brakujących startupów.
2. Nie pokazuj listy czegoś, co jeszcze nie istnieje. To była głupota, bo w kilku przypadkach wpisywałem na listę firmy, od których nie miałem potwierdzenia chęci udziału w projekcie. Później musiałem gorączkowo poszukiwać innych, zmieniać informacje prasowe i patrz punkt pierwszy.
3. Zaplanuj czas na ułożenie poszczególnych elementów układanki. Oczywiście trudno było przewidzieć, ile zajmie praca nad całością, ale deadline, jaki sobie dałem, to czas od grudnia do lutego. Wiązało się to z faktem, iż przebywałem wtedy na Sycylii, pracując zdalnie tylko w weekendy. Dzięki temu mogłem mocniej zaangażować się w projekt, problem jednak polegał na tym, że wszystko ciągle robiłem na raz. Dziś bardziej bym to ustrukturyzował, najpierw przygotował listę, potem ją potwierdził, zaczął przeprowadzać wywiady i realizować strategię marketingową.
4. Zanim zdecydujesz się na konkretne narzędzia do pracy, zorientuj się, czy nie ma lepszych. Ta sprawa dotyczyła głównie Mailchimpa, którego używałem do zbierania maili oraz wtyczki Qards od Designmodo, na której oparłem wordpressowy szablon strony. O ile MP prezentuje się świetnie na pierwszy rzut oka, bywa awaryjny, zwłaszcza, jeśli chodzi o kompatybilność z wordpressem. Qards okazał się super prostym narzędziem do budowania strony z predefiniowanych komponentów, ale w trakcie pracy z nim często się wysypywał i kilkukrotnie źle trawił współpracę z MP.
Apogeum fuckupu pojawiło się w momencie publikacji jednego z wywiadów z książki, w ramach patronatu i promocji, na Antywebie. W ciągu kilku godzin stronę mojego projektu odwiedziło dzięki temu ponad 400 osób. Niepokoił mnie jednak fakt, że nikt się nie zapisał do newslettera. Ani. Jedna. Osoba. Wydało mi się to po prostu niemożliwe, zwłaszcza, że konwersja z ruchu wygenerowanego z fanpage StartupAkademia zaowocowała kilkudziesięcioma rejestracjami (źródłem nieporównywalnie mniejszym, jeśli chodzi o ruch). Dopiero testowa próba rejestracji maila pokazała, że mailchimp po prostu się zje***. Wpisywało się maila, strona się przeładowywała i… tyle. Zero komunikatu, mail nie trafiał do bazy. Chciało mi się płakać. Antyweb miał być kulminacyjnym punktem przed premierą i stworzyć największy ruch, a tymczasem zapewne sporo osób, które chciało sie zapisać na premierę, nie miało takiej szansy. Co gorsza, nikt się nie zorientował, że coś może nie działać, ponieważ nie pokazywał się żaden komunikat o błędzie. Ludzie wstukiwali swojego maila, a potem sądząc zapewne, że już są zapisywani, opuszczali stronę. Naprawa formularza 5 godzin później pozwoliła złapać jeszcze około 50 leadów. Do teraz robi mi się słabo, gdy pomyślę, ile osób mogłaby liczyć lista mailingowa, gdyby wszystko zadziałało.
5. Nigdy nie wydawaj książki w wydawnictwie. Serio. Chociaż sprzedałem na razie ledwie 70 sztuk, zysk ponad dwukrotnie przewyższył to, co zarobiłem, wydając zbiór opowiadań w ha!arcie i sprzedając 400 egzemplarzy. Oczywiście, kasa nie jest i nie może być jednynym punktem odniesienia i absolutnie nie żałuję wydania papierowego w ha!arcie, bo dnia, w którym dostałem tę propozycję nigdy w życiu nie zapomnę. Ale jeśli robisz coś, na czym chcesz w efekcie zarobić, pracuj na swój rachunek tak długo, jak tylko możesz.
6. Jeśli twój projekt w największej mierze zależy od udziału w nim osób trzecich, bądź miły i elastyczny, ale stawiaj granice. Być może momentami byłem zbyt elastyczny, zgadzając się na przekładanie rozmów oraz przesuwanie deadline’u na opracowanie materiału. Z tego powodu… patrz (za chwilę!) punkt 10.
7. Zanim zabierzesz się do pracy, zastanów się, czy jesteś w stanie sam wszystko ogarnąć. Oczywiście, dużo szybciej i łatwiej byłoby wydać ebooki w kooperacji z kimś. Mi mocno jednak zależało na tym, by projekt był od a do z (no dobra, może do y), mój. Z tego powodu parę razy cierpiałem, mając wszystko tylko na swojej głowie. Przygotuj się na to.
8. Nie bój się prosić o pomoc. Ten wniosek trochę koresponduje z poprzednim, ale chodzi mi o to, że w sieci jest mnóstwo osób, które ci pomogą, jeśli dostrzegą wartość w tym, co robisz. Tak było na przykład z okładką dla “25 najlepszych…”. Nie jestem grafikiem i niestety, nie mam szczególnie kontaktu z żadnym. Wiedziałem, że prośba o stworzenie okładki do komercyjnego projektu będzie swoje kosztować, a na to, w momencie przygotowywania książki, nie było mnie stać.
Przypadkiem, przeglądając w poszukiwaniu inspircji Behance.net, trafiłem na prace południowoamerykańskiego grafika, Javiera Pereza. Jego styl urzekł mnie na tyle, iż poprosiłem moją dziewczynę, mówiącą między innymi po hiszpańsku, by napisała do niego z pytaniem o to, czy zgodziłby się na wykorzystanie grafiki z żarówką na okładkę. Zastrzegłem, że nie mogę mu zapłacić, ale że jestem gotów zrobić wszystko, byle się zgodził. Jak się okazało, jedna z prac Javiera znalazła się niedawno na okładce National Geographic. Poprosił mnie więc, czy mógłbym mu podesłać edycję NG kraju, w którym mieszkam. Akurat wtedy przebywałem we Włoszech, zrobiłem więc tour po kioskach, by zakupić magazyn i go wysłać. Choć wiązało się to z kosztami, stwierdziłem, że to i tak taniej, niż zapłacić grafikowi za zaprojektowanie czegoś od podstaw. Ostatecznie okazało się jednak, że w mieście, gdzie mieszkałem, nigdzie nie było tego akurat NG (to był numer z listopada, a rozmawialiśmy w grudniu). Javier jednak machnął ręką i stwierdził, że mogę użyć tej pracy — życzył mi szczęścia i wysłał plik w dużej rozdzielczości.
9. Dużo czytaj, ucz się od najlepszych. W Polsce praktycznie nie istnieje profesjonalny ruch selfpublishingowy i, mówiąc profesjonalny, mam na myśli osoby, które są specjalistami w swoich branżach, pisząc o tym, na czym się naprawdę znają. Jak wspominałem, mocno interesowałem się Nathanem Barry’m, ale także Sashą Griefem i Paulem Jarvisem. Wszyscy są selfpublisherami, ale także web designerami i zajebiście znają się na robocie, którą robią. Dzięki nim zacząłem uczyć się, jak budować społeczność i zainteresowanie wokół produktu, planować pracę i sprzedawać jej efekty.
10. Nigdy. Nie. Zostawiaj. Niczego. Na. Ostatnią. Chwilę. Wszyscy o tym wiemy, jasne. Ale gdy na trzy dni twój ostatni rozmówca stwierdzi, że jednak nie ma czasu na rozmowę z tobą (chociaż miał go dwa tygodnie wcześniej, gdy ty nie mogłeś się zorganizować!), połowa tekstów nie będzie zredagowana, a kluczowy patronat niedogadany, będziesz walił głową w biurko, powtarzając: dlaczego nie zrobiłem tego wcześniej, dlaczego nie zrobiłem tego wcześniej, dlaczego…
72 godziny po premierze. Czas pomyśleć, co dalej
Co, gdyby premierę “25 najlepszych…” uczynić początkiem, inauguracją czegoś większego? Spróbować wykorzystać potencjał ponad 200 osób, które w którymś momencie zainteresowały się twoim projektem? Myślałem o tym i miałem niezły buzz w głowie. Pomysłów padło kilka:
1. Wysokiej jakości lista mailingowa. Raz w tygodniu zainteresowane osoby dostają zbiór 5 najważniejszych tekstów i informacji o polskiej scenie startupowej, nowych produktach, a także zniżki i oferty pracy w najlepszych firmach. Mailingi mogłyby być sponsorowane i współtworzone przez zespół osób, być może rotacyjny.
2. Seria wydawnicza. 15 startupów, które założyły osoby niepotrafiące kodować. Życie po startupie: relacje z bliskimi, zarobki, plany. 10 startupów, które zbankrutowały — dlaczego? I tak dalej. Nie tylko startupowcy jednak mają coś do powiedzenia na temat startupów: są przecież designerzy, marketingowcy.
3. Podcast z cotygodniowymi wywiadami z twórcami najciekawszych produktów.
4. Portal blogowy z wysokiej jakości, długimi i dogłębnymi tekstami autorytetów w świecie startupów.
5. ProductHunt.com dla polskich startupowców.
Po miesiącu od premiery postanowiłem realizować powyższą listę, zaczynając od punktu pierwszego. W ciągu 15 minut powstał landing. Szybkie info do bazy mailowej zapisanej w ramach „25 najlepszych…”, potem info na grupie fejsbukowej, dotyczącej rozmów o startupach. W ciągu doby zapisało się blisko 100 osób!
Sądzę, że pozytywny odzew po premierze książki pokazał, że polski ekosystem startupowy potrzebuje wsparcia “na tyłach”. Nie jestem przedsiębiorcą i nie wiem, czy kiedykolwiek będę (choć plany są;)), ale uwielbiam czytać i pisać o utalentowanych ludziach, którzy robią ciekawe rzeczy. Jeśli urodziły ci się w głowie jakieś pomysły po lekturze tego posta albo książki, albo jednego i drugiego, albo od dawna myślałeś o czymś podobnym, ale brakowało ci wsparcia — odezwij się!
Daniel Kotliński
Autor „25 najlepszych polskich startupów” oraz „Rozmów z Aniołami”, pisał dla „Wprost Biznes”, i-labu GW, obecnie związany z grupą Natemat.pl. Pomysłodawca i wydawca pierwszego w Polsce newslettera poświęconego startupom, Startuptyping.pl