Czym Facebook jest dzisiaj? Jak zmienił nas i nasze życie? – na te pytania odpowiadają naukowcy SWPS.
Dr hab. Włodzimierz Gruszczyński: język Facebooka
W internecie powstają nowe odmiany języka. Najbardziej charakterystyczną jest ta, którą można nazwać pisano-mówioną. Odmiana ta powstała i jest używana w internetowej komunikacji prowadzonej w czasie rzeczywistym, przede wszystkim na tzw. czatach. Odmiana ta występuje także coraz częściej w innych rodzajach komunikacji internetowej, np. na forach dyskusyjnych.
Zobacz również
Czy istnieje odmiana języka charakterystyczna dla Facebooka? Wydaje się, że nie. Na Facebooku posługujemy się językiem, który z jednej strony bywa podobny do odmiany znanej z czatów, ale z drugiej – jest zazwyczaj dużo staranniejszy. Na Facebooku nie jesteśmy anonimowi (jak na przykład na wielu forach dyskusyjnych) i – co najważniejsze – komunikujemy się z osobami, które dobrze znamy, należącymi do tego samego kręgu towarzyskiego, co my. Posługujemy się więc zazwyczaj odmianą języka charakterystyczną dla naszej grupy społecznej. O ile na forach czy na czatach często spotykamy formy językowe nam obce, o tyle na Facebooku, nasi znajomi używają języka takiego, jak nasz (lub bardzo podobnego).
Facebook jest stosunkowo nowym zjawiskiem w polskiej przestrzeni publicznej. Oczywiście, jak każdy nowy byt, sprawił, że pojawiła się konieczność nazwania nieznanych dotąd czynności, które można wykonać na tym portalu. Najbardziej powiązany z Facebookiem jest chyba czasownik „lajkować”. Kojarzy się z nim także słowo „hejtować” . Czy te słowa szkodzą językowi polskiemu? Czy go „zaśmiecają”? Nie sądzę. Facebook nie najlepiej został przetłumaczony, bo o ile angielskie „I like it” lub „Like it” pasuje do sytuacji na portalu (można np. o zdjęciu powiedzieć „I like it”), o tyle polskie „Lubię to” w wielu wypadkach nie pasuje. Lepsze byłoby „podoba mi się to”. Polskie tłumaczenie jest niefortunne, ponieważ „lubienie” jest w naszym języku deklaracją o wiele głębszą niż stwierdzenie „podoba mi się to”. „Podobać” może nam się dana rzecz (zdjęcie, opinia etc.) w tej chwili, a następnie może przeminąć. Oczywiście „Like it” nie zostało przetłumaczone na „podoba mi się to”, ponieważ ten polski zwrot byłby zbyt długi, ciężki, nieporęczny. Każde kliknięcie w „Lubię to” powinno być nazwane „lubieniem”. Mówiłoby się wtedy, że ktoś dostał, zebrał, otrzymał, np. pięć lubień. Chyba dobrze, że tak się nie stało, bo brzmiałoby nieporadnie. Język polski nie wykazał się w tym wypadku elastycznością, i dlatego powstało „lajkowanie”. Jako językoznawca powinienem takie zapożyczenie skrytykować, ale szczerze mówiąc nie przeszkadza mi ono, ponieważ jest wyznacznikiem pewnego czasu i okoliczności. Teraz jest modne, bo modny jest Facebook. Zapewne za jakiś czas wraz z Facebookiem odejdzie w niepamięć.
„Hejtować” (od ang. „hate”) w zasadzie na Facebooku nie można (nie ma stosownej ikonki). Twórcy portalu nie zaprojektowali takiej funkcji czy funkcjonalności, dzięki czemu mniej jest na Facebooku mowy nienawiści. Słowo „hejtować” wychodzi poza Facebooka, dotyczy całej przestrzeni publicznej. W języku polskim czasownik „hejtować” oznacza publiczne wyrażanie nienawiści, dezaprobaty, niechęci wobec kogoś lub czegoś. Ten czasownik nie powstał w wyniku mody, ale raczej jest skutkiem pęknięcia w społeczeństwie, z powodu którego ludzie wzajemnie się próbują zdyskredytować, obrażać. Zjawisko to trzeba było nazwać w języku potocznym. I powstało hejtowanie.
#NMPoleca: Jak piękny design zwiększa konwersję w e-commerce? Tips & Tricks od IdoSell
Dr hab. Włodzimierz Gruszczyński, prof. SWPS – filolog polski SWPS. Specjalista w zakresie językoznawstwa polonistycznego. Interesuje się słownikami, zwłaszcza dawnymi, oraz kulturą języka. Zajmuje się badaniem współczesnego i dawnego języka polskiego.
Słuchaj podcastu NowyMarketing
Dr hab. Kazimierz Krzysztofek: Facebook – Nowa PlaNETa
Facebook to dziś okręg flagowy „floty” serwisów społecznościowych nazywanych Web 2.0. Gdyby jego użytkownicy stanowili naród, to byłby on jednym z trzech najludniejszych obok Chin i Indii. Wiedza o FB jest coraz bogatsza. Jest to fala czołowa wielkiej zmiany –społeczne tworzenie nowej rzeczywistości.
FB jest przestrzenią, w której znajduje ujście coraz więcej energii ludzi we wszystkich sferach ich aktywności: ekspresyjnej, ludycznej, poznawczej i innych. Łączy w sobie komunikację masową z interpersonalną. Jako zjawisko względnie nowe budzi emocje i kontrowersje. W dyskursie na ten temat dominują skrajne ujęcia: pozytywne, czy wręcz entuzjastyczne i negatywne.
Miliony użytkowników FB budują kolektywną wartość przez realizację własnych zainteresowań i korzyści. Ich egoistyczne zainteresowania zyskują w ten sposób wymiar społeczny i przyczyniają się do poszerzania wspólnie eksploatowanych zasobów.
Dobrodziejstwa to wszystko to w internecie, co daje ludziom możliwość wyrażania siebie, ułatwia kooperację między ludźmi, budowanie wspólnot, bycie użytecznym i twórczym, satysfakcja z wnoszenia wkładu w jakieś dzieło, odnajdywanie czy konstruowanie tożsamości, sensu, znaczeń, samorealizacja i pozyskiwanie nowych zasobów, wiedzy i kompetencji, poczucie podmiotowości, świadczenie wsparcia i wiele innych.
Ocenom pozytywnym towarzyszą obrazy FB jako spodlonego świata, w którym na zawsze można utracić prywatność, każdego oczernić, szantażować, wejść w butami w jego życie, w którym jest wszystko co najgorsze: mnóstwo podłej konkurencji, epidemia donosicielstwa, bezkarności, próżności, narcyzmu („patrz na mnie”), ekshibicjonizmu, webwandalizmu, „cyfrowego maoizmu”. Słowem pandemonium.
dr hab. Kazimierz Krzysztofek, prof. SWPS, medioznawca SWPS
Prof. dr hab. Wiesław Godzic: Facebook dla celebrytów?
Jeśli postawić pytanie, w jaki sposób rozpychający się łokciami agresywny 10-latek, wpłynął na promocję gwiazd, to nie ma na nie dobrej odpowiedzi. Przede wszystkim dlatego, że nie można porównywać ery przed Facebookiem z tym, co nastąpiło później. Swoją drogą, czekamy na zdolnego internautę, który p.n.e. zamieni na p.f.b. – a wówczas wokół tego zrobi się medialna wrzawa i postawione zostanie pytanie o przekroczenie kolejnej podobno nieprzekraczalnej granicy.
Tymczasem – myśląc o Facebooku i celebrytach – nie trzeba się ekscytować: oto gwiazdy i gwiazdeczki otrzymały tanie i skuteczne narzędzie do promocji. Mogą sprawnie zarządzać fanpage’ami, dzięki temu, że widzą drobne nawet wahnięcia liczby fanów. Przede wszystkim gwiazdy mogą otrzymywać od fanów merytoryczne uwagi – bo Facebook i Twitter nastawione są na interakcję: otwarte są na informację, że zdarzenia o których mowa, zaszły tak niedawno temu, że prawie w tej chwili.
Żeby było jasne: to termometr o bardzo ograniczonej skuteczności – przy tak wielu składnikach wypowiedzi medialnej właściwie wszystko zależy od interpretacji. Gwiazdy już dobrze wiedzą, że nastroje fanów są zmienne, a nawet kilkaset tysięcy fanów Facebookowych nie zapewnia sukcesu na najbliższe tygodnie. Gwiazdy bywają kapryśne i nieobliczalne – ich gwiazdorskie prawo. Tylko że tak postępować mogą również fani. Przypadek Kuby Wojewódzkiego – posiadającego jedną z najliczniejszych gromadek fanów, który obraził się i zaprzestał na jakiś czas firmować to miejsce swoim nazwiskiem – jest dobrym przykładem traktowania przez celebrytów tej przestrzeni jako własnej zdobyczy, jako łupu na wciąż trwającej wojnie.
Lekcje, jakie płyną z wizerunkowej siły portali społecznościowych, dotyczą głównie… starszego pokolenia. Wprawdzie nadal nie rozumiem, w jaki sposób można zarabiać niezłe pieniądze (większe niż pensja premiera), doradzając, jaki szalik założyć lub na jakich egzotycznych warzywach ugotować zupę, ale już wiem, że dla dziesiątków tysięcy internautów to ważny składniki tworzenia ich tożsamości. I właśnie o ten „kontent”, o tę zawartość treściową rzecz się rozgrywa, gdy powstaje pytanie o „głębokie myślenie”. Ile z tego, co uważamy za ważne, mądre i konieczne w misji tworzenia świata lepszym niż jest, potrafimy przekazać przez media niezbyt głębokie: czyli celebrytów i media społecznościowe.
Dla mnie Facebook nie jest śmietnikiem – głównie dlatego, że zwykle podnoszę rangę tematów, którymi się zajmuję i ludzi, z którymi się kontaktuję. Wszak lepiej przesadzić z uznaniem i celebrytów, i Facebooka za bardzo ważne zjawiska dla rozwoju naszych komunikacyjnych możliwości, niż nie docenić je. „Facebook jest dla wielu z nas, jak słońce dla układu słonecznego” pisał niedawno ironicznie Elias Aboujaoude w książce o mocnym podtytule: „Mroczna strona e-osobowości”. Inni autorzy, na przykład Wojciech Orliński, też nie mają wątpliwości, że nasze zauroczenie usługami internetowymi, w szczególności FB, jest pełne hipokryzji z domieszką ślepoty. Myślę, że pokochać Facebook, 10-latka, w takim stanie, w jakim prezentuje się nam w tej chwili, to przesada, a nawet wyraz zdziecinnienia i naiwności. Zaś odrzucić jego możliwości komunikacyjne, to skazać się na przebywanie w zmurszałej wieży z kości słoniowej. Nie pozostaje nic innego jak najechać („ostatni zajazd?” – przepraszam polonistów) Facebook i odzyskać go dla treści mądrych i atrakcyjnych intelektualnie. Pogadamy za 5 lat.
Prof. dr hab. Wiesław Godzic – medioznawca SWPS
Dr Mirosław Filiciak: Facebook – coraz trudniej z niego nie korzystać
Facebook – obok Google – jest jednym z symboli przemian, które dokonały się na rynku technologii i mediów w ostatnich latach. Firma, której akcje we wrześniu 2013 roku były warte przeszło 100 miliardów dolarów sama w istocie niewiele tworzy. Facebook zarabia na tym, co wyprodukuje ponad miliard użytkowników serwisu – przede wszystkim na udostępnianych przez nich informacjach o samych sobie. Jako gigantyczna platforma reklamowa zarabia też na treściach, które produkują profesjonaliści, „świecąc” reklamy obok materiałów, na których powstanie sam serwis nie wydał ani grosza. W efekcie firma jest współwinna destabilizacji rynku mediów, ale na tym kontrowersje się nie kończą.
Serwis działa w sposób nietransparentny, co widać choćby po decyzjach o blokowaniu wybranych treści czy profili. Jako efektywne narzędzie komunikowania umożliwił, np. organizację oddolnych protestów politycznych w wielu krajach świata. Pomógł jednak i w obserwowaniu ich organizatorów… Mimo wszystkich tych niejednoznaczności, jedno jest faktem: bez względu na to, co myślimy o Facebooku, coraz trudniej z niego nie korzystać.
Facebook pomaga oswoić i poukładać internetowy nadmiar. Filtrować treści, bo po co męczyć się z szukaniem, np. filmowej rekomendacji, skoro ktoś w naszej sieci społecznej już to zrobił. Skutecznie zarządzać relacjami z bliższymi i dalszymi znajomymi, także w wypadku nieregularnych kontaktów tworząc poczucie „intymności w tle”. Nawet jeśli rzadko kogoś widujemy, wiemy, co u niego słychać. Efektem ubocznym pośrednictwa Facebooka w coraz większej liczbie kontaktów jest też nasza rosnąca autorefleksyjność – kiedy przed kilkoma laty w SWPS realizowaliśmy badanie „Młodzi i media” byliśmy zaskoczeni, że licealiści tak świadomie rozmawiają o kontaktach z rówieśnikami, odnosząc się choćby do liczbowych wskaźników zbieżności gustów. To efekt działania serwisów społecznościowych, na których każdą rozmowę i wyraz sympatii lub antypatii jest zarchiwizowany i wyszukiwalny, co pozwala później go analizować. Ale to też element algorytmizacji kolejnych sfer naszego życia. Nie tylko Facebook traktuje nas jako zbiory danych, również my myślimy coraz częściej w podobny sposób o sobie i naszych bliskich.
Oczywiście jako najpopularniejszy serwis społecznościowy jest też symbolem przesunięcia granic między sferą prywatną a publiczną, definiując na nowo kategorie nie tylko tego co wypada, ale wręcz warto pokazywać. Obok danych Google’a, jest więc pewnie najpełniejszą bazą danych o współczesnym świecie. To fascynujące, ale i przerażające.
Dr Mirosław Filiciak – kulturoznawca i medioznawca SWPS