Pozostałe części cyklu przeczytasz TUTAJ >>
Kiedy i co było impulsem do powstania agencji?
Przez lata pracowałam, tworząc komunikację i DNA marek. Coraz częściej miałam jednak poczucie, że im większa staje się firma, w której pracuję, tym bardziej oddala się od tego, co dla mnie naprawdę ważne. Zawsze byłam idealistką, a wkładanie serca w coś, co nie jest moje, zaczęło mnie po prostu uwierać. Chciałam mieć coś swojego – miejsce, na które mam realny wpływ: jak wygląda, z kim współpracuje, jakim językiem mówi i jakich wartości pilnuje. Easy Tiger powstało też z potrzeby tworzenia zespołu. Ja serio lubię ludzi i lubię tworzyć coś wspólnie. No i co? Postawiliśmy wszystko na jedną kartę Postawiliśmy, bo agencję założyliśmy wspólnie z moim mężem – Majkim. On od lat pracował jako operator i miał ogromne doświadczenie produkcyjne, do tego miał doświadczenie pracy w kilku agencjach jako traffik. Ja od lat w strategii i komunikacji. Połączenie jego operacyjności z moim koncepcyjnym myśleniem było tymi zasobami, które wyciągnęliśmy na stół, zastanawiając się, co robić dalej.
Jaka jest geneza nazwy agencji?
„Easy” to Majki – spokojny, racjonalny, odpowiedzialny „Tiger” to trochę ja – emocjonalna, wrażliwa, kreatywna. Nazwa Easy Tiger to też angielski idiom, który oznacza mniej więcej „spokojnie, damy radę”. I to takie zdanie, które sobie powtarzam w głowie, w momentach zwątpienia, albo gdy dzieją się jakieś trudne, ciężkie rzeczy do ogarnięcia.
Ile czasu zajęło założenie agencji od momentu zakiełkowania pomysłu?
Więc tak… okazuje się, że wszystkim ten pomysł kiełkował – ale zapomnieli mi o tym powiedzieć. Złożyłam wypowiedzenie w styczniu, jeszcze nie wiedząc, czego chce od życia, a w czerwcu ruszyliśmy z agencją. Trzymiesięczny okres wypowiedzenia wykorzystałam na dopracowanie koncepcji, strategii i całej struktury działania. Wiedziałam, co mi się podobało w pracy z agencją, a co nie od strony klienta, a Majki wiedział o tym, czym w agencjach wkurza klient. Wyłożyliśmy wszystko na stół i zaczęliśmy robić swoje.
Jaki był budżet na start?
Na początku działaliśmy jako JDG, a później przekształciliśmy się w spółkę. Mieliśmy dofinansowanie na sprzęt, więc nasz realny kapitał startowy był bardzo mały. Pierwsze biuro – à la „kiosk” z witrynką od ulicy – kosztowało tysiąc złotych miesięcznie (do teraz nie wiem, jak to się stało, ale mamy szczęście do fajnych miejsc), do tego doszły koszty współpracy z freelancerami, którym płaciłam za projekty czy branding. I to właściwie wszystko. A nie! Kupiłam sobie jeszcze koszulę Maison Margiela…
Jakie były największe wyzwania przy rozkręcaniu biznesu?
Zdecydowanie – nauczyć się pracować z kimś, kogo się kocha. To ogromna lekcja.
Drugie wyzwanie to praca w zgodzie z własnymi ideałami. Nie ulec pokusie „szybciej” albo „za większe pieniądze”. Czasem też poświęcaliśmy swoje potrzeby na rzecz rozwoju agencji – kupowaliśmy sprzęty, inwestowaliśmy w zespół, zamiast w siebie. Ale to się opłaciło.
Po jakim czasie udało się pozyskać pierwszego klienta?
Właściwie od razu. Przez lata pracy wyrobiłam sobie dużą sieć kontaktów i reputację specjalistki, więc gdy tylko ogłosiłam, że ruszam z własną agencją, ludzie zaczęli się odzywać. Networking serio jest ważny, a social media bardzo skracają dystans. Już na starcie miałam trzy marki, z którymi współpracowałam, potem pojawił się MUSCAT i PHLOV by LEWANDOWSKA z propozycją produkcji sesji… i jakoś tak poszło. My też na początku dużo rzeczy robiliśmy za mniejsze pieniądze, żeby wyrobić sobie narzędzia, swoje autorskie podejście do tematów. Potem to już wszystko rosło dzięki poleceniom – dopiero po dwóch latach zrobiliśmy stronę internetową, bo wcześniej nie była nam potrzebna.
Jakie były kamienie milowe w rozwoju firmy?
Pierwszy – sam start. Pokonanie syndromu oszusta i pokazanie światu: „Hej, robimy to!”. Tak długo myślałam, że to, co udawało się do tej pory, to był fuks, szczęście. Bałam się wystawić na ocenę.
Drugi – kurs Superbrand, który stworzyliśmy razem z Malwiną Reginą z PRÊT-À-CREATE. To umocniło moją pozycję w branży i dało nam finansowy oddech.
Kolejny – podział firmy na część strategiczno-komunikacyjną i produkcyjną. Dziś to nasze dwa najmocniejsze filary.
A zleceniowo? Na pewno Bittersweet Festival, kampania dla NOSZESZTUKĘ, która umocniła naszą pozycję jako tych, którzy wiedzą jak się teraz „gada” w kampaniach. No, i jeszcze i Jakdojadę, które utwierdziło nas w przekonaniu, że fajnie się pracuje z fajnymi ludźmi, którzy mają do nas zaufanie 🙂
Jakich porad udzieliłabyś osobie, która chce założyć agencję?
- Masz to, na co się odważysz.
- Testuj, ucz się, działaj – metoda test & learn naprawdę działa.
- Bądź transparentny wobec klientów, mów wprost.
- Pracuj z ludźmi, których lubisz – wtedy praca naprawdę może być OK.
- Otaczaj się osobami, które dodają ci skrzydeł. Serio.
Najdziwniejsza lub najzabawniejsza sytuacja?
W naszym pierwszym biurze – tym w starym kiosku – pewnego dnia weszła pani i zapytała, czy to przedszkole. Mieliśmy tyle kolorowych gadżetów, że chciała zapisać swoje dziecko… w sumie jednym z mocniejszych trendów teraz są KIDULTS, więc…
Co decyduje o sukcesie agencji?
Myślę, że sukces to spokój. Zaufanie do siebie i do zespołu. Nie gonimy za wszystkim – robimy to, co czujemy. Słuchamy intuicji i dbamy o ludzi. I to naprawdę działa.
Co zrobiłabyś inaczej?
Chyba nic. Nawet błędy były potrzebne. Każda porażka to nauka i krok do przodu.
Z czego jesteś najbardziej dumna?
Z ludzi. Widzę, jak osoby, które kiedyś dopiero zaczynały, dziś są ekspertami i pewnymi siebie specjalistami. My mamy niesamowity team, to ludzie, na których naprawdę mogę polegać i na których mi naprawdę zależy.
I z nas jako pary – że mimo różnych etapów nadal jesteśmy sobą, że rozwijamy się i rośniemy w zgodzie z tym, w co wierzymy. Z tego, że znajdujemy przestrzeń na pomaganie innym.
Jakie cechy są szczególnie przydatne dla osób prowadzących agencję?
Elastyczność, ciekawość, umiejętność uczenia się, odpowiedzialność. I dociekliwość – taka, która sprawia, że nie przestajesz pytać „dlaczego?”.
Jakie są plany rozwoju agencji?
Chcemy ugruntować to, co mamy. Mówić głośniej o tym, kim jesteśmy, ale nie gubić przy tym naszych wartości. Nie planujemy gwałtownego wzrostu – raczej stabilny rozwój, może rozszerzenie zespołu o jedną czy dwie osoby. Na pewno chcemy mocniej wejść w produkcję w budowanie komunikacji. Ale przede wszystkim – robić swoje bez porównywania się (to takie trudne), bez zazdrości (to też trudne) i z jak największy FUNEM.