grafika: YouTube/Spotify
Postępująca digitalizacja życia codziennego sprawiła, że w 2003 roku iTunes Store rozpoczął sprzedawanie pojedynczych utworów przez internet. Początkowe głosy niedowiarków, mówiące o tym, że ludzie nie będą płacić za muzykę, której nie będą mogli postawić na półce, zostały w całości uciszone w roku 2010, kiedy to iTunes Store ogłosił sprzedaż ponad 10 miliardów utworów. Zmianom jednak nie było końca, bo niedługo po uruchomieniu sprzedaży utworów w sieci, powstały serwisy, które oferowały strumień muzyki za darmo (z reklamami i ograniczeniami co do ilości słuchanych utworów) bądź z abonamentami bez reklam i limitów.
Zobacz również
Podstawową ideą programów typu Spotify, Deezer, WiMP czy Pandora jest darmowy dostęp do muzyki w sieci. Idea o tyle rewolucyjna, że trafiająca w punkt oczekiwaniom internautów, dla których internet równa się darmowy dostęp do dóbr i usług. Czy słuchanie muzyki w chmurze zlikwiduje albo chociaż zniweluje piractwo? Teoretycznie tak, choć tego typu usługi działają już na świecie od kilku lat i jak na razie nie słyszymy o spektakularnych sukcesach na polu walki z nielegalnym ściąganiem muzyki.
Deezer i Grooveshark wkroczyły do Polski dość nieśmiało. Dopiero wejście Spotify w lutym tego roku rozbudziło świadomość Polaków o możliwościach słuchania muzyki bez potrzeby jej kupowania. Fajna, pozytywna kampania PR-owa przyniosła rezultaty – facebookowe tablice zaroiły się informacjami o odsłuchiwanych utworach (poinformowanie znajomych o korzystaniu ze Spotify zrobiło się po prostu modne). Oczywiście w większości użytkownikami stali się ludzie młodzi, na codzień korzystający z mediów społecznościowych i urządzeń mobilnych. To dla nich w szczególności jest przygotowany pakiet Premium, który za cenę 19,99 pozwala na słuchanie muzyki bez ograniczeń na każdym urządzeniu mobilnym. Szkoda wielka, że na umowę ze Spotify nie zdecydowała się żadna z telefonii komórkowych (logicznym wyjściem zdawał się być T-Mobile – Orange ma Deezera, Play WiMPa, a Plus Muzodajnię).
Tajemnicą poliszynela jest fakt, że Spotify od początku działalności przynosi straty. Pomimo imponującej liczby 6 milionów ludzi, którzy opłacają abonamenty, program nie wkroczł jeszcze na ścieżkę rentowności. Informacje o kiepskiej kondycji finansowej innego darmowego radia, Pandory, mnożą głosy, że muzyczna bańka, a raczej chmura, w końcu pęknie.
#PolecajkiNM cz. 32: czego szukaliśmy w Google’u, Kryzysometr 2024/25, rynek dóbr luksusowych w Polsce
Nie do końca wiadomo, ile pieniędzy Spotify oddaje wytwórniom. Przemek Pająk, na łamach swojego serwisu, pisał ostatnio o 35 centach za każde 100 utworów. Nawet nie śmiem się zastanawiać, jaka część z tego tortu trafia do artystów, ale z pewnością nie jest to więcej niż kilka procent sumy wpłacanej przez szwedzki serwis.
Słuchaj podcastu NowyMarketing
Ciekawy jest natomiast mechanizm, którym serwisy udostępniające muzykę w chmurze, próbują nas zwabić do zostawiania większej ilości pieniędzy. W Spotify mamy dwie możliwości opłacania usługi – za 9,99 zł otrzymujemy dostęp bez reklam, natomiast bardziej wypychaną opcją, jest wersja Premium, w której za 19,99 zł będziemy mogli posłuchać muzyki również na urządzeniach mobilnych. Korzystając z darmowej wersji, usłyszałam w jednej z reklam, że za 19,99 mogę “poczuć się premium”. Ciekawy chwyt dla tych, którzy będą chcieli się w ten sposób wyróżnić. Spotify daje mi oczywiście możliwość przetestowania najdroższej wersji przez 30 dni za darmo. Opcja ta ma haczyk, który jest genialny (dla firmy) i bazuje na przyzwyczajeniu. By skorzystać z darmowego testu trzeba podpiąć kartę kredytową, z której po upływie miesiąca zacznie być pobierana opłata (należy więc odpiąć kartę bądź konto PayPal, żeby nie było niespodzianek). Część ludzi tego nie zrobi i comiesięczne ściąganie 20 zł z konta uzna za wydatek, który dzieje się poniekąd bez ich wiedzy (na płacenie od samego początku raczej by się nie zdecydowali).
Oczywiście kolejną rzeczą, na którą Spotify i programy tego typu mogą zarobić, są reklamy. Możliwości są spore: bannery, wersje dźwiękowe, billboardy. Najbardziej denerwujące dla osób korzystających z darmowych wersji z pewnością są reklamy dźwiękowe, jednak na razie ograniczają się one do informacyjnych przerywników o funkcjach programu. Reklamowanie się w serwisach tego typu może być bardzo intratne. Z muzyki w chmurze na razie korzystają ludzie młodzi, otwarci na nowinki, często posiadający smartfony, czyli grupa, która jest mocno nastawiona na konsumpcję dóbr luksusowych. Stanowisko Spotify zdaje się być w tej sprawie jasne, bo większość przebitek reklamowych dotyczy opcji, dzięki której płacąc 19,99 w miesiącu możemy “poczuć się premium”. Nie sądzę, by grupa ta szybko się zdywersyfikowała.
Rodzi się jednak kolejne pytanie. Czy nacisk na taką grupę docelową, która wcześniej często była w stanie płacić już za muzykę przez iTunes Store, poskutkuje rewolucyjnym pozbyciem się piractwa? A każdy przeciętny słuchacz muzyki rzeczywiście będzie chciał płacić za możliwość poczucia się “premium”? Zobaczymy, co przyniesie przyszłość. Z pewnością przyniesie wejście na rynek gigantów w postaci Apple i Google, których oferta może dokonać kolejnej rewolucji na rynku muzycznym.
Poniżej najnowszy spot reklamujący Spotify.