grafika: fotolia
Tak już jest we współczesnym marketingu, że technologia jest nieodłączną sferą naszej pracy. I to sferą, która potrafi dać popalić, jak mało która. Zanim sprzedaż dostanie skrzydeł wynikających z naszego wsparcia, trzeba włączyć i ogarnąć tę cholerną bestię, jaką jest system zarządzania treścią (CMS). W sumie nieważne czy mówimy o serwisie firmowym, katalogu 200 produktów, blogu, społeczności, aplikacji czy fundamencie pod działania content marketingowe. Każde z tych miejsc musi napędzać silnik, za pomocą którego w mniej lub bardziej skomplikowany sposób zdecydujesz, co zobaczy twój użytkownik/czytelnik/klient na stronie WWW.
Zobacz również
Czy to musi boleć?
“Panie Michale, a macie taki CMS, żeby mnie brzuch nie bolał, jak tylko pomyślę o jego włączeniu”?
Serio, takie pytanie zadawano mi w różnej formie na wielu spotkaniach sprzedażowych. Z początku się dziwiłem, ale z czasem przestałem. Wystarczyło uprzejmie posłuchać o historiach, jakie stały za tego typu reakcjami. Wystarczyło zobaczyć na własne oczy, z jaką materią starli się ci marketerzy….
Gdybym…
Raczej nie będę, ale gdybym kiedyś trafił do pracy po stronie marki, mam parę przemyśleń w kontekście wyboru dobrego dostawcy oprogramowania internetowego. Zaaranżujmy więc na potrzeby tego tekstu spotkanie z agencją.
Movember/Wąsopad: jak marki zachęcają do profilaktyki męskich nowotworów [PRZEGLĄD]
…
Słuchaj podcastu NowyMarketing
(pomijam 30-minutową prezentację agencji, small talki, “panowie się czegoś napiją?”, itp.)
…
– Ile zrobiliście wdrożeń na Waszym systemie?
Pytanie o doświadczenie powinno zacząć rozmowę. Liczą się lata funkcjonowania na rynku, liczba realizacji, referencje od aktualnych klientów. Dobry software dojrzewa i stabilizuje się przez kilka lat oraz dziesiątki projektów. Praktycznie nie da się ominąć tego etapu. Raczej nie chcielibyście być w grupie eksperymentalnej, prawda?
– W jakich technologiach pracujecie?
W tym punkcie interesuje nas jedno – uniwersalność i popularność. Co z tego, że oprogramowanie będzie o 12% szybsze od innego, jeśli jest w stanie obsłużyć je tylko kilkaset osób w Polsce?
– Ile osób co miesiąc korzysta z Waszych realizacji?
Ważna jest całkowita liczba unikalnych użytkowników, odsłon jak i największy obsługiwany projekt. Te dane pozwolą nam poznać kompetencje “agentury” w zakresie wydajności, optymalizacji, a także odnieść je do naszych potencjalnych prognoz w zakresie ruchu.
– Co robicie względem bezpieczeństwa?
Nawet jeśli nie budujemy aplikacji bankowej czy transakcyjnej, nasz projekt będzie wystawiony na próbę ludzkiej głupoty, złej woli i źle rozumianych ambicji. Świadoma agencja musi więc posiadać gotową politykę, której założenia przewidują popularne formy ataków i zapewniają należyty poziom ochrony. To kwestia, którą warto skonsultować z niezależnym ekspertem IT, bowiem w znacznej mierze będzie chodziło o mocno techniczne niuanse.
– A jeśli za rok będziemy chcieli tamto i owamto?
Tutaj szukajcie potwierdzenia, że w portfolio firmy znajdują się zarówno małe, średnie jak i duże projekty. Liczy się różnorodność i fakt, że wszystkie zostały zbudowane w oparciu o jeden fundament. To udowodni, że ci ludzie są w stanie stworzyć elastyczny system, który w miarę potrzeb będziemy mogli dowolnie modyfikować i rozwijać.
– Nie ile, ale JAK to kosztuje?
Musimy mieć pewność, że porównujemy jabłka z jabłkami. Wiele firm stosuje oryginalne modele rozliczeń i to, co z pozoru jest tańsze, wcale takie na koniec dnia nie musi być. W momencie, w którym przestaniesz rozumieć, co do ciebie mówią (lub sami zaczną się w tym plątać) – wystaw ich za drzwi.
– Prawa, licencja czy zonk?
To jedna z najczęstszych “gwiazdek” w umowach agencyjnych. Niższa cena okazuje się opłatą za nieostrą konstrukcję prawną, w której w zasadzie niewiadomo, co kupujemy. Prawa autorskie liczą się w wypadku rozbudowanych, unikalnych platform, które mamy nadzieję rozwijać przez wiele lat. Przy mniejszych formatach typu serwis firmowy czy produktowy powinna wystarczyć licencja nieograniczona w czasie. Zwróćmy też uwagę w obu przypadkach na pola eksploatacji i dodatkowe zapisy ograniczające użytkowanie systemu. Warto poprosić o konsultację działu prawnego.
Nie dajcie się namówić na dzierżawy czy inne podejrzane modele rozliczeń.
– A mogę teraz poklikać?
Jeśli nie jesteś miłośnikiem sportów ekstremalnych – lepiej zapytać o demo. Oszczędzając sobie rozczarowań, warto zapoznać się z interfejsem już przed podpisaniem umowy. Dobry CMS nie wymaga instrukcji, a jedynie krótkiego szkolenia.
– Będzie się psuło?
źródło: fb.com/TypowyMirekHandlarzPrzedsiebiorca
Typowy Mirek mówi “Niemiec płakał jak sprzedawał”. Ale kto wierzy Mirkowi w bezawaryjność jego produktów? Podpowiem wam – tak, będzie się psuło. Nie liczmy na cud. Lepiej zapytać o gwarancję, SLA (Service Level Agreement, Warunki świadczenia usług), monitoring, czas reakcji na błędy, procedury awaryjne, kary za niedotrzymanie warunków, formy kontaktu. I spać spokojnie mając bezpośredni telefon do szefa agencji.
– Papiery jakieś na to piszemy?
Chodzi o dokumentację. Przybierać może różne formy. Najgorzej, jeśli nie przybiera żadnej. Minimum to specyfikacja techniczna i funkcjonalna, w której obie strony wiedzą, do czego dokładnie się zobowiązały i czego mogą oczekiwać na koniec przygody. Plusem będzie dokumentowanie kodu w formie komentarzy w kodzie źródłowym.
Planując budowę bardziej skomplikowanych narzędzi e-marketingowych o wieloletnim cyklu życia warto zapytać o dokumentację powdrożeniową. Pozwala ona na ewentualną zmianę wykonawcy w razie potrzeby.
– Skąd będziemy wiedzieli jak tego używać?
Wspominałem, że dobry CMS nie powinien wymagać zapoznania się z wielostronicową instrukcją. Dobra agencja gwarantuje jednak szkolenie personelu klienta, podczas którego wprowadza ona zespół w bardziej skomplikowane opcje systemu. Taka pozycja powinna być jedną ze składowych dobrej oferty.
Kto pyta… tego nie boli
Wiem, że CMS to nie jest nazbyt wdzięczny temat. O wiele chętniej rozmawiamy o niesamowitych koncepcjach, przewrotnych scenariuszach działań czy zwalającej z nóg kreacji. Tym żyje świat e-marketingu.
Nie chcę z tym walczyć i udowadniać niemożliwego. Zachęcam jedynie do odrzucenia argumentu “Będzie Pan zadowolony!” i zadanie tych paru prostych pytań. Bo chyba nie lubisz bólu brzucha, prawda?