Mój pierwszy raz (z www) – przyjemność czy trauma?

Mój pierwszy raz (z www) – przyjemność czy trauma?
Jak pracować z agencją nad pierwszą stroną internetową i nie zwariować.
O autorze
4 min czytania 2013-10-07

grafika: fotolia

Strona internetowa to jedno z najskuteczniejszych narzędzi marketingowych i wszyscy, którzy liznęli choć kilka linijek wiedzy o e-marketingu, mają tego świadomość. Ale żeby mówić o skuteczności, nasza strona musi po pierwsze istnieć, a po drugie spełniać określone standardy nie tyle wizualne, co funkcjonalne. To żadna tajemnica dla marketerów, którzy tworzą stronę za stroną, HTML jest da nich tak prosty jak wysłanie SMS-a i do tego jeszcze wiedzą, że walidacja to nie zupa z Azji. Ale co, jeśli to nasz pierwszy serwis, który zlecamy albo ostatni raz z jego budową mieliśmy do czynienia w czasach, gdy Internet był w połowie pusty, telefony służyły tylko do dzwonienia, a wideo oglądało się na kasetach?

Tworzenie serwisu www nie jest prostą sprawą. Efektywna praca wymaga nie tylko od Klienta świadomości własnych potrzeb, sporej dawki wiedzy e-marketingowej, ale przede wszystkim konsekwencji w działaniu. Większość realizacji stron www ślimaczy się w nieskończoność i prowadzi do nadciśnienia głównie dlatego, że w pewnym momencie jasno określona wizja ustępuje chęci zmieniania dobrego w lepsze, a do tego często wizja zaczyna rozmijać się z rzeczywistością.

Co znosi psychika grafika?

Pierwsze pytanie odnosi się do tego, jak powinna wyglądać Twoja strona internetowa. Odpowiedź, jaka trafia do agencji, zazwyczaj zamyka się w dwóch zdaniach. Przekazujemy brandbook/CI i liczymy na kreatywne projekty. Dodatkowo przesyłamy linki do stron konkurencji.

LinkedIn logo
Dziękujemy 90 000 fanom na LinkedInie. Jesteś tam z nami?
Obserwuj

Na dodatkowe pytania o inspiracje etc. często pada odpowiedź: Wszystkie informacje znajdują się w briefie, zlecam prace artystom i oczekuję, że się wykażecie:). Drogi Kliencie, pamiętaj, że Twoja agencja pyta nie dlatego, że miga się od pracy, tylko stara się wyczuć, co może Ci się spodobać. Im więcej czasu poświęcimy sobie na wstępnym etapie, tym krócej później będziemy grali w mailowego ping-ponga z poprawkami i uwagami do projektów.

W olbrzymiej ilości przypadków sukces projektów zależy na równi od talentu agencji, jak i jakości dawanych feedbacków. Informacja zwrotna „nie czuję tego” nic nie wnosi. Każda kolejna zmiana tego samego elementu to czas, pieniądze i olbrzymi zastrzyk frustracji. Dlatego po otrzymaniu projektu do zaopiniowania warto poświęcić chwilę na zastanowienie: zamknąć go, wziąć głęboki oddech, przejść się na spacer i dopiero później przekazać feedback.

Słuchaj podcastu NowyMarketing

Rzadko kiedy zdarza się, że pierwszy wysłany przez agencję materiał wywoła motylki w brzuchu – co więcej, w przypadku niesprawdzonych firm o wiele bardziej prawdopodobny jest odruch wymiotny. Ale nawet „brzydki” projekt nie oznacza, że popełniliśmy życiowy błąd na etapie wyboru agencji i teraz czekają nas katusze do upragnionego końca współpracy. Wszystko zależy od tego, czy będziemy potrafili wykorzystać to „brzydkie kaczątko” do przekazania naszych faktycznych potrzeb i oczekiwań, a tu znów kłania się feedback – ojciec chrzestny każdego projektu.

NowyMarketing logo
Mamy newsletter, który rozwija marketing w Polsce. A Ty czytasz?
Rozwijaj się

Jeśli ojcem chrzestnym jest feedback, to matka na pewno ma na imię harmonogram. Tylko praca w jasno określonych ramach czasowych może nas doprowadzić do szczęśliwego końca bez uszczerbku na zdrowiu psychicznym. Gdy nie mamy ustalonego deadline’u nie tylko na oddanie finalnego projektu, ale też kończenie poszczególnych etapów prac, to najpewniej będziemy realizować ten projekt pięć razy dłużej, niż byłoby to konieczne. Niemniej tworzenie kreacji to nie wykładanie towaru w supermarkecie – wymaga czasu i najlepiej nie robić tego po nocach. W końcu genialne pomysły nie pojawiają się na zawołanie. Jeden dzień opóźnienia jeszcze nikogo nie zabił, pod warunkiem że w efekcie uzyskujemy projekt dużo lepszy. To, czy dostaniemy projekt o 23 wieczorem (byle przed północą, bo tak agencje interpretują „na koniec dnia”), czy o 10 rano, najczęściej niewiele zmienia – poza satysfakcjonującą nas jakością.

Szewska pasja programisty

Strona produktowa albo prosty mikrosite kampanii to określenia, które pojawiają się w briefach najczęściej. Wszystko brzmi pięknie do czasu, gdy w trakcie realizacji okazuje się, że ta „prosta wyszukiwarka” na tworzonej stronie to w wyobrażeniu drugi Google (tylko taki bardziej premium), a pod pojęciem intuicyjna i łatwa nawigacja kryje się 150 formularzy.

Klient ma prawo wymagać i nikt mu tego prawa nie odmawia. Trzeba jednak pamiętać, że kluczowe jest dostarczenie lub stworzenie z udziałem agencji specyfikacji technicznej, która stanowi punkt wyjścia dla kolejnych etapów produkcji strony. Jeśli tego nie zrobimy, to współpraca bardzo szybko zacznie przypominać błądzenie we mgle kompletnie różnych wyobrażeń, będzie pełna napięć i spychologii, a awantura na końcu jest bardziej niż pewna.

Dobra specyfikacja techniczna to rozwiązanie 90% problemów z wdrożeniem strony www i odpowiedź na pojawiające się w trakcie produkcji pytania. Specyfikacja powinna możliwie szczegółowo opisywać wszelkie kwestie techniczne, jak np. zakres funkcjonalności dostępnych na stronie, liczbę wersji językowych oraz informacje, w jakim środowisku ma być ona dostępna. O co dokładnie chodzi? Kiedy tworzymy serwis, mamy wyobrażenie o tym, co ma się stać, kiedy np. najeżdżamy kursorem na dany element, jak zachowuje się menu, kiedy scrollujemy stronę, gdzie dostępny jest formularz kontaktowy etc.

Bez specyfikacji oczywiście da się pracować, ale nie mamy żadnej możliwości kontroli i reklamacji tego, co właściwie programista włożył do środka naszej strony. Jeśli nie stworzymy takiego dokumentu, to może się zdarzyć, że nasza strona będzie kosztowała tyle co porsche, a warta będzie tyle, ile używany maluch z demobilu.

Bo dobry projekt poznaje się po tym, jak się go kończy, a nie jak zaczyna

Testy to moment, którego wszyscy powinni i faktycznie boją się najbardziej. Wtedy wszystko może pójść jak po maśle albo rozsypać się w drobny mak. Na tym etapie zaskoczyć może nas naprawdę wiele rzeczy. Ale największym problemem nie są błędy i niedoróbki, bo to akurat łatwo naprawić – czasem tylko kosztuje to trochę nerwów i zarwanych nocy.

Główny problem to konfrontacja oczekiwań i wstępnych założeń z końcowym produktem. Pracując nad projektem kilka miesięcy, często najzwyczajniej zdążył się nam już „opatrzeć”. W połowie przypadków tworzenia stron internetowych, gdy widać już metę, zaczynamy biec w drugą stronę i poprawiać rzeczy, z których byliśmy zadowoleni tylko dlatego, że gdzieś zobaczyliśmy inne rozwiązanie – często wcale nie lepsze. Zdecydowanie nie warto iść tą drogą, bo można łatwo wrócić do punktu wyjścia i stracić tylko olbrzymią ilość czasu i pieniędzy.

Stworzenie dobrej strony internetowej to nie bułka z masłem. Proces jest długi, często żmudny, a końca szybko nie widać. Wiele zależy nie tylko od zdolności agencji, ale też od świadomości Klienta. Zrozumienie procesu powstawania strony pozwala nie tylko uniknąć błędów, ale też sprawić, że ten pierwszy raz nie będzie specjalnie bolesny.