Wydawać by się mogło, że w przypadku człowieka, który wystrzelił samochód na orbitę Słońca, planuje zrewolucjonizować transport za pomocą kapsuł osiągających prędkość dźwięku i wszczepił świni chip łączący jej mózg z komputerem, zamiar zakupu popularnej platformy społecznościowej nie jest czymś szczególnie ekscytującym. Informacja o tym, że Elon Musk zaproponował 43 miliardy dolarów w zamian za sto procent udziałów w Twitter Inc. odbiła się tymczasem szerokim echem i z pewnością trudno skwitować ją jedynie żartobliwym „kto bogatemu zabroni?”.
Mogliśmy się tego spodziewać
Oferta nie wzięła się znikąd, od końca stycznia bowiem właściciel SpaceX systematycznie kupował akcje Twittera, co ostatecznie uczyniło go największym akcjonariuszem z ponad 9% spółki w kieszeni. Stając się współwłaścicielem, Musk najwidoczniej poczuł obowiązek rozwoju platformy i zaczął tweetować o planowanych zmianach. Choć całkiem ciekawie brzmi usunięcie reklam połączone z wprowadzeniem płatnych subskrypcji lub dodanie opcji edytowania wpisów, to dopiero przekształcenie siedziby firmy w schronisko dla bezdomnych, bo i tak pracownicy korzystają z home office, jest pomysłem godnym ekscentrycznego geniusza z Doliny Krzemowej.
Zobacz również
Szkoda, że większość rzeczonych wpisów została usunięta, bo to oznacza, że reklamodawcy nieprędko przestaną nas dręczyć, a osobom pozbawionym dachu nad głową w San Francisco pozostaje szukać innych alternatyw. Jakkolwiek bądź silne zaangażowanie Muska w przyszłość platformy nie ulega wątpliwości.
Relacja miliardera z Twitterem jest… skomplikowana
Zainteresowanie udoskonalaniem Twittera może wynikać z tego, że Elon Musk naprawdę uwielbia z niego korzystać. Nie świadczy o tym jedynie częstotliwość, z jaką publikuje, lecz także fakt, że portal jest dla Muska potężnym narzędziem wywierania wpływu. Mało kto wszakże jest w stanie jednym wpisem manipulować wartościami spółek giełdowych czy kursami kryptowalut, a więc mieć zdolność, która doprowadziła do interwencji amerykańskiej Komisji Papierów Wartościowych i Giełd. Instytucja wnioskowała, by ćwierki Elona Muska podlegały kontroli, a to najlepiej obrazuje moc, którą mają.
Z drugiej strony Musk nie znosi polityki treści mocno kojarzonej z zachodnią, lewicową poprawnością polityczną, zdaje się najczęściej memicznie przywoływaną w kontekście produkcji Netflixa. Faworyzowanie określonego obozu światopoglądowego może być również wnioskiem z zeszłorocznego zbanowania Donalda Trumpa, co, słuszne czy nie, było działaniem cementującym pozycję Twittera po jednej ze stron ideowego konfliktu. Konfliktu, w którym wolność słowa odgrywa kluczową rolę.
Movember/Wąsopad: jak marki zachęcają do profilaktyki męskich nowotworów [PRZEGLĄD]
Wojownik wolności słowa czy najbogatszy atencjusz świata?
Zdaniem Muska Twitter blokuje wolność słowa konieczną dla istnienia demokracji. Nie sposób jednak wyobrazić sobie funkcjonowanie platformy, której 90% przychodu pochodzi od reklamodawców bez armii moderatorów i algorytmów filtrujących treści. Niemniej, nie jest to jedyny powód istnienia restrykcji. Znane nam przykłady udowadniają, że użytkownicy pozostawieni bez kontroli zaczynają trollować, szerzyć dezinformacje i obrażać wartości innych dla własnej uciechy. Wszak jedna z reguł Internetu mówi, że im rzecz jest piękniejsza i bardziej nieskalana, tym więcej satysfakcji przynosi jej zakłócanie. Wizyta na 4chanie wystarczy, by się o tym przekonać.
Słuchaj podcastu NowyMarketing
Troska o kondycję demokracji to intencja niewątpliwie szczytna, kwestią dyskusyjną jest jej szczerość. W osobowości Muska widać specyficzne połączenie stereotypowego dla nerda introwertyzmu i społecznej niezręczności z wielką ciągotą do bycia na świeczniku. Lista kontrowersyjnych wpisów miliardera jest długa, niech przywołane zostaną jedynie nierozsądne wypowiedzi w temacie pandemii czy mem ze znanym austriackim akwarelistą. Wobec tego nie jest wykluczone, że złożenie oferty zakupu to kolejny sposób zyskania rozgłosu.
Elon, przecież Ty się nie znasz na social mediach
Nawet przy założeniu, że zamiary Muska są krystalicznie uczciwe, istnieją obawy o konsekwencje wprowadzenia ich w życie. Jak to przystało na wizjonera, pragnienia Muska mają tendencję, by w zupełności go pochłaniać i to niezależnie od tego, czy w ogóle są realne. Brutalne zderzenie ambicji z rzeczywistością może poskutkować makabrycznymi problemami dla Twittera i zmarginalizować go jako przestrzeń do dyskusji oraz wymiany poglądów. Możliwy efekt jest zatem wprost przeciwny do zamierzonego.
Pamiętajmy też, że nie chodzi tu o los jakiejś platformy społecznościowej, lecz o status medium utożsamianego ze społecznym dyskursem w Internecie. Zmiany w funkcjonowaniu Twittera mogą wpłynąć na sposób kształtowania się przekonań i formułowania politycznych wypowiedzi. Wręcz na całość światopoglądowego horyzontu ogromu osób. Takiego rodzaju rewolucja ma oczywiście szanse przynieść pozytywne skutki, ale potencjalne ryzyko jest na tyle duże, że trzeba wykazać się rażącą nieodpowiedzialnością, by je zaakceptować.
Mimo wszystko jako największe niebezpieczeństwo jawić powinno się oddanie władzy nad Twitterem w ręce jednego człowieka i to na dodatek takiego, który już pewną władzę posiadając, robi z niej świadomy, etycznie podważalny użytek. Miliarderowi wielokrotnie wystarczył limit 280 znaków, by zmieniać cenę akcji swojej firmy Tesla. Strach pomyśleć, co mógłby osiągnąć posiadając całą platformę.
Sprzeciw zarządu
Z powyżej poruszanych zagrożeń zdaje sobie sprawę zarząd spółki i jest gotów zrobić wszystko, byle Twitter nie wpadł całkowicie w ręce Muska. Zgodnie z oficjalnym ogłoszeniem planowane jest wdrożenie metody obrony przed wrogim przejęciem znanej jako „trująca pigułka”. Po nabyciu przez Muska określonej części udziałów pozostali akcjonariusze skorzystają ze statutowego prawa do zakupu akcji w niższej cenie. To zaś ma uczynić przejęcie nieopłacalnym. Rozwiązanie ma spory minus, gdyż wiąże się z obniżeniem wartości spółki.
Na ratunek Twitterowi może przyjść ktoś, kto wykupi udziały zamiast Muska, jednak nie zapominajmy, że mowa o kwocie z dziesięcioma zerami. Specjaliści z Wall Street pewne nadzieje pokładają w Microsofcie, skądinąd nikogo nie trzeba przekonywać, że byłby on co najwyżej mniejszym złem.
Największy trolling w historii Internetu?
Po dołączeniu do grona liczących się akcjonariuszy Twittera, Elon Musk w jednym z wpisów zaproponował usunięcie litery „w” z nazwy portalu. Żart ten, trzeba przyznać, na swój sposób zabawny, może wzbudzać wątpliwości, czy oby Musk nie jest po prostu bardzo zamożnym i wpływowym internetowym śmieszkiem? Czy medialny szum nie był celem samym w sobie i wynikał z przekory pokręconego miliardera, którego irytuje cenzura w sieci? Wreszcie, czy jednak wracamy do starego dowcipu i musimy stwierdzić, że miliarder chce kupić Twittera „bo może”?
Totalne przejęcie platformy raczej się nie wydarzy, jednak Musk ogłosił, że ma plan B. Puenta tego dowcipu to więc melodia przyszłości, choć już teraz pewne jest, że na końcu nie wszyscy będą się śmiać.