Własność intelektualna przed sądem

Własność intelektualna przed sądem
O autorze
5 min czytania 2022-10-27

fot. depositphotos.com

Spory o własność intelektualną ukształtowały współczesny świat. Na salach sądowych decydowały się losy ikon popkultury, marek modowych, jedzenia, rozwiązań technologicznych wykorzystywanych w naszych smartfonach i oprogramowania, które na nich instalujemy. Wystarczy wyjść na ulicę w centrum miasta lub otworzyć popularną stronę internetową: jesteśmy otoczeni utworami chronionymi prawem autorskim, znakami towarowymi w postaci nazw lub logotypów, wynalazkami, wzorami przemysłowymi, oznaczeniami geograficznymi. Mają za zadanie uczynić nasze życie prostszym, ciekawszym, słowem: lepszym. W wielu przypadkach ich właściciele wywalczyli sobie prawo korzystania z nich w długotrwałych, prawnych bojach. Zwycięzcy pomnażają swoje majątki, podczas gdy o przegranych szybko zapominamy. 

Własność intelektualna jest hołubiona przez liderów technologicznego postępu, a lekceważona przez te państwa, które dopiero próbują dogonić czołówkę. Ukształtowała się w Europie, gdy ta była źródłem największych innowacji. Potem pałeczkę najbardziej zagorzałego obrońcy własności intelektualnej przejęły Stany Zjednoczone. Obecnie skończyły się czasy, gdy Chiny w przysłowiowy wręcz sposób umniejszały znaczenie patentów i znaków towarowych. Przyczyna jest prosta. Już kilka lat temu Chińczycy wyprzedzili USA pod względem liczby nowych wynalazków. Według WIPO, agendy ONZ dedykowanej własności intelektualnej, w 2022 r. w Chinach zgłoszono prawie 700 tysięcy wniosków patentowych: 100 tysięcy więcej niż w USA i prawie 200 tysięcy więcej niż w Japonii. 

Oceniając spory z zakresu własności intelektualnej, należy mieć na uwadze to, w którym państwie są rozstrzygane. Pomimo obowiązywania traktatów międzynarodowych, które w podstawowym zakresie standaryzują zasady ochrony, wciąż jest wiele różnic, zwłaszcza między systemem kontynentalnym, w takich państwach Polska czy Francja, a państwami common law, przede wszystkim w krajach anglosaskich. 

LinkedIn logo
Dziękujemy 90 000 fanom na LinkedInie. Jesteś tam z nami?
Obserwuj

Charakter sporów o własność intelektualną sprawia, że często rozwiązywane są polubownie. Spierające się strony zawierają porozumienie, którego szczegóły pozostają tajemnicą ukrytą przed publicznością. 

Ochrona fikcyjnego uniwersum

Aktywni uczestnicy kultury popularnej znaczną część życia spędzają w fikcyjnych światach, takich jak uniwersum Tolkiena czy Star Wars. Choć postaci są fikcyjne, pieniądze na nich generowane są już prawdziwe. 

Słuchaj podcastu NowyMarketing

J.R.R. Tolkien stworzył Śródziemie i jego mitologię we „Władcy Pierścieni”, „Hobbicie”, „Silmarilionie” i innych książkach. Wskutek decyzji podejmowanych na przestrzeni lat, prawa do książek, ekranizacji i sprzedaży gadżetów zostały podzielone. Fundacja Tolkien Estate, kierowana przez rodzinę pisarza, zarządza większą częścią praw do dzieł. Sam Tolkien przeniósł prawa do ekranizacji „Hobbita” i „Władcy Pierścieni”. Spadkobiercy wyrażali niezadowolenie ze sposobu przeniesienia opowieści na ekran. Zwłaszcza krytyczny był syn pisarza, Christopher (zmarł w 2020 r.).

NowyMarketing logo
Mamy newsletter, który rozwija marketing w Polsce. A Ty czytasz?
Rozwijaj się

Taka sytuacja sprawia, że wytwórnie filmowe muszą bardzo pilnować się, by nie sięgać po elementy choćby z „Silmarilionu”. Kłopotliwe było to zwłaszcza w przypadku ostatniej produkcji Amazona, choć pojawiły się informacje o jakimś porozumieniu dotyczącym wykorzystaniu mitologii „Silmariliona”. 

Uniwersum „Gwiezdnych Wojen” wyrosło z ambicji George’a Lucasa stworzenia kina autorskiego i opowiedzenia historii o swojej trudnej relacji z ojcem. Wraz z sukcesem komercyjnym pojawiła się potrzeba ochrony galaktycznego uniwersum. Obecnie jest zarejestrowanych poprzez ponad 200 patentów na wynalazki i 1000 znaków towarowych. 

Wiele sporów sądowych związanych z „Gwiezdnymi Wojnami” było barwnych. Prawnikom pomagają wyznaczyć granice między ochroną zapewnianą przez prawo autorskie, znaki towarowe i patenty. Pouczający był głośny spór z 1985 r. Lucas Film, producent „Gwiezdnych Wojen”, pozwał think tanki posługujące się terminem „star wars” w dyskusji o programie zbrojeniowym prezydenta Ronalda Reagana (jedna pozwana organizacja wspierała program Reagana, a druga była mu przeciwna). Lucas nie identyfikował się z republikańską polityką polegającą na wyścigu zbrojeń ze Związkiem Radzieckim. Nie chciał, by jego utwory były wykorzystywane do bieżącej polityki. W pozwie stwierdził, że posługiwanie się w reklamie politycznej nazwą „star wars” na określenie programu strategicznej obrony przeciwrakietowej (Strategic Defense Initiative – SDI) narusza jego znak towarowy. Sąd nie podzielił jego opinii. Uznał, że znaki towarowe chronią zasady uczciwej konkurencji, a nie rozwój języka używanego w publicznej debacie. 

Najgłośniejszym polskim sporem o prawa do fikcyjnego uniwersum był oczywiście spór Andrzeja Sapkowskiego z CD Projektem na kanwie ogromnego sukcesu serii gier komputerowych. Spór zakończył się polubownie, co budzi rozczarowanie niektórych: ugoda oznacza, że sąd nie miał okazji wypowiedzieć się na temat interesujących aspektów prawnych sporu. 

Programy komputerowe

Dobrze napisany kod źródłowy programu komputerowego działa bez zwracania na siebie uwagi użytkownika. Taki kod wzbudza jednak silne zainteresowanie innych deweloperów aplikacji. Historia komputerów od lat 1980 XX w. to opowieść o agresywnej walce toczonej przez firmy wyrastające na technologicznych gigantów. W 1993 r. zakończył się pięcioletni spór pomiędzy Apple a Microsoftem. Steve Jobs twierdził, że graficzny interfejs Windowsów narusza prawa autorskie do systemu operacyjnego sprzedawanego z komputerami Macintosh. Sąd oddalił powództwo Apple, ponieważ uznał, że Microsoft korzysta z niechronionych prawem pomysłów oraz z niektórych elementów systemu Apple, z których mógł korzystać na podstawie porozumienia zawartego przez obie firmy w połowie lat 1980-ych. Ten wyrok otworzył drogę Windowsom do zdominowania rynku komputerów osobistych. 

Nie mniej głośne były spory toczone przez Apple z Samsungiem. W 2011 r. firma z Cupertino dążyła do zablokowania sprzedaży przez koreańskiego konkurenta smartfonów zagrażających dominacji iPhone’ów. Samsung miał dopuścić się naruszenia szeregu patentów, czyli spór dotyczył sprzętu, a nie oprogramowania. Mimo że Apple wygrał w sądzie, nie zdołał pozbyć się konkurenta z rynku. 

Ogromne zainteresowanie mediów branżowych wzbudził proces, w którym Google bronił się przed Oracle. Chodziło o wykorzystanie w systemie operacyjnym Android w smartfonach fragmentów kodu źródłowego opracowanego w API języka Java. API to interfejs, za pomocą którego programy porozumiewają się między sobą bez udziału człowieka. Java to popularny język programowania umożliwiający działanie programu niezależnie od systemu operacyjnego i urządzenia. Prawa do Javy posiadała z początku spółka Sun Microsystems. W 2010 r. Oracle przejął Sun Microsystems wraz z prawami do Javy. Już pół roku później Oracle pozwał Google. 

Kod źródłowy Javy jest dostępny na wolnej licencji, więc każdy może się z nim zapoznać. Nie jest jednak dozwolone tworzenie własnej wersji języka (dzięki kontroli wersji Java zachowuje swoją uniwersalność). API jest wykorzystywane przez każdego, kto chce, aby jego program był kompatybilny z innymi produktami na rynku. 

Sądy musiały odpowiedzieć na pytanie, czy API jest chronione prawem autorskim oraz czy sposób, w jaki wykorzystał je Google (i jest wykorzystywane przez innych) jest legalne. Sędzia William Alsup, prowadzący sprawę w pierwszej instancji, nauczył się programować tylko po to, aby lepiej zrozumieć techniczne niuanse sporu. 

Ostatecznie w 2021 r. spór został rozstrzygnięty. API jest chronione prawem autorskim, ale Google korzysta z niego legalnie w ramach dozwolonego użytku. Branża programistyczna odetchnęła z ulgą. Wyrok na korzyść Oracle mógłby zamrozić powstawanie nowych produktów, zwłaszcza tworzonych przez startupy. 

Apple Computers vs Apple Corp.

Historia batalii sądowych Apple i Steve’a Jobsa świadczy o tym, jak trudno przewidzieć przyszłość i własną w niej rolę. Prawie od początku rozpoczęcia działalności przez Steve’a Jobsa aż do 2010 r. regularnie spotykał się on na sali sądowej z idolami muzyki – The Beatles. Zarzewiem sporu było to, że Beatlesi w 1968 r. założyli spółkę Apple Corps, która odpowiadała za biznesową stronę ich działalności. Do Apple Corps należała między innymi wytwórnia płytowa Apple Records. Znakiem towarowym Apple Corps była nazwa zespołu The Beatles na tle zielonego jabłka. Muzycy pozwali kalifornijską firmę już w 1978 r. zarzucając jej naruszenie znaku towarowego. Wydawało się, że ugoda zabezpiecza przed kolejnymi sporami: firma muzyczna zobowiązała się do nieprodukowania sprzętu komputerowego, a firma komputerowa do niewchodzenia na rynek muzyczny. 

Znając rozwój branży technologicznej w następnych dekadach wiemy, że Steve Jobs nie mógł dotrzymać takiego zobowiązania. Kolejna ugoda z 1991 r. Przyznawała Brytyjczykom wielomilionowe odszkodowanie, lecz pozwalała na zaangażowanie amerykańskiego Apple w muzykę cyfrową – z wyłączeniem fizycznych nośników. Inauguracja iTunes w 2003 r. oznaczała rewolucję w dystrybucji muzyki. Apple Corp. zareagowało pozwem. Tym razem przegrało. Londyński sąd uznał, że dystrybucja utworów poprzez iTunes mieści się w polu eksploatacji, do którego Amerykanie uzyskali prawo w ostatniej ugodzie. 

John Lemon

Yoko Ono, wdowa po Johnie Lennonie, dba o dobrą pamięć po nim oraz o siłę jego znaku towarowego. W 2016 r. polski producent lemoniady „John Lemon” dobitnie się o tym przekonał. Do holenderskiego sądu wpłynął pozew przeciw polskiej spółce. Pomimo że producent miał mocne karty, m.in. posiadał zarejestrowany w całej UE znak towarowy, to uznał, że przeciwnik jest zbyt silny. W publicznym komunikacie wskazał powody ugody, która przewidywała rebranding lemoniady na „On Lemon”. Zwrócił uwagę m.in. na brak limitu kosztów postępowania w Holandii, które w razie przegranej musiałby zwrócić przeciwnikowi. 

Rozwiązania sporów dotyczących własności intelektualnej bywają nieoczywiste. Producent Johna Lemona miał być może rację z prawnego punktu widzenia, ale przeważył rachunek ekonomiczny. Co więcej, sam spór z Yoko Ono wciąż ma dla niego marketingowy potencjał, o czym świadczy to, że po latach sprawa jest wciąż przywoływana.

 

Autor:

Michał Starczewski
prawnik, BWHS Wojciechowski Springer i Wspólnicy