Z marketingowego punktu widzenia Bieszczady to ciekawy materiał na studium przypadku. Obecny wizerunek tego miejsca nie tylko czerpie z wielu źródeł, zapoczątkowanych i tworzonych przez przynajmniej ostatnie pięćdziesiąt lat, ale jeszcze budowany jest symultanicznie przez dziesiątki, jeśli nie setki niezależnych od siebie podmiotów. Na jakiej zasadzie powstała ta złożona budowla?
U źródeł
Bez wątpienia jednym z ważniejszych nurtów we współczesnej turystyce jest promocja miejsc nieskażonych szeroko pojętą cywilizacją, utrzymujących swój pierwotny charakter i szczycąca się odpornością na globalizację. Miejsca takie z definicji położone są z dala od metropolii czy dużych ośrodków miejskich. Blisko im za to do natury. Dużą zaletą takich lokacji są ich pielęgnowane od dawna tradycje i rozbudowana kultura lokalna, wyraźnie odrębna od kultury regionalnej czy ogólnonarodowej.
Zobacz również
W skrócie, o takich miejscach mówi się, że „mają swój klimat” i „mają w sobie to coś”.
Bieszczady niewątpliwie spełniają te wymogi. A przynajmniej przekonują o tym liczne publikacje, które w ostatnich latach ukazały się na księgarskich półkach. W szczegółowy, ale i różnorodny sposób przybliżają historię Bieszczad (np. trylogia „Bieszczady w PRL” wydawnictwa Bosz). Począwszy od reprintów przewodników z początku XX w. (np. „Przewodnik po Beskidach Wschodnich. Tom I. Część 1 Bieszczady. Reprint” wydawnictwa Filar), przez typowe monografie, a skończywszy na nietypowych opracowaniach (jak chociażby „Bieszczadzkie motywy roślinne – między światem żywych a krainą zmarłych” wydawnictwa Carpathia). Wartość tych publikacji wynika nie tylko z ich formy, ale przede wszystkim wiarygodności. Pisane są przez znawców tematu, którzy jak na talerzu serwują czytelnikowi bogactwo faktów, anegdot, opowieści. Książki takie spełniają podwójną rolę: pobudzają apetyt kogoś, kto dopiero poszukuje właściwego miejsca do wypoczynku, ale także pozwalają na pełniejsze obcowanie z miejscem, w którym już się jest. Dotarcie do jego sekretów i delektowanie się nimi.
Szczególnie mitotwórcze są te pozycje, które pokazują Bieszczady jako miejsce dzikie lub półdzikie, prezentujące tamtejszą ludność jako niemalże osoby wyjęte spod prawa i budujące tam swój świat według własnych reguł (przykładowo „Majster Bieda czyli zakapiorskie Bieszczady”, który to już tytuł miał pięć wydań). Nie brakuje również książek udowadniających, że Bieszczady to albo miejsce mistyczne, albo fantastyczne, albo przynajmniej pomagające w kontemplacji, medytacji i pracy nad swoją duchowością (vide „Przez Bieszczady z listami św. Pawła” wydawnictwa Carpathia).
#NMPoleca: Jak piękny design zwiększa konwersję w e-commerce? Tips & Tricks od IdoSell
Artysta w podwójnej roli
Ogromną rolę w procesie budowania bieszczadzkiego mitu odegrali (dosłownie i w przenośni) artyści. Niech przed szereg wystąpi ten z nas, kto przynajmniej raz w życiu nie słyszał utworu Starego Dobrego Małżeństwa „Bieszczadzkie anioły” (słowa Adama Ziemianina).
Słuchaj podcastu NowyMarketing
Albo Domu o Zielonych Progach „W górach jest wszystko co kocham” (słowa Jerzego Harasymowicza).
W piosenkach motyw tego regionu występował tak często, że być może dałoby się już wyodrębnić osobny podgatunek utworów poświęconych tylko temu zagadnieniu. Specjalizował się w nich między innymi Wojtek Belon („Majster Bieda”) wraz z Wolną Grupą Bukowiną i Stare Dobre Małżeństwo.
Bieszczadzkich motywów nie brakło oczywiście także w twórczości KSU. Głównym tekściarzem był tam Maciej Augustyn, który Bieszczady ukochał tak bardzo, że postulował utworzenie Wolnej Republiki Bieszczad („Moje Bieszczady”).
Specyfika tekstów oraz kompozycji (głównie akustycznych i gitarowych) nie tylko na długo pozostawała w głowie wrażliwych słuchaczy, ale jeszcze wzmacniała przekonanie, że góry te inspirują, niosą ze sobą natchnienie i pobudzają kreatywność.
A także, że są miejscem „dobrym” i „przyjaznym”, stojącym w kontrze wobec „złego” świata. Nie bez znaczenia pozostawał (i pozostaje, bo przesłanie tych artystów jest wciąż żywe) wizerunek muzyków jako ludzi stroniących od pościgu za dobrami konsumpcyjnymi. Wysoko cenioną przez nich wartością była za to wolność – wolność, którą odnaleźć można właśnie w Bieszczadach.
Sól tej ziemi
Kolejnym kluczowym nośnikiem bieszczadzkiego mitu jest miejscowa ludność. Ze względu na braki infrastrukturalne sezon turystyczny trwa tutaj raptem od przełomu maja i czerwca do października. Mieszkańcy wiedzą więc, że warto wśród gości podtrzymać opinię Bieszczad jako miejsca nietuzinkowego. Wielu właścicieli gospodarstw agroturystycznych opowie historię swojego życia, że dla Bieszczad zrezygnowali z dużego miasta, rzucili wszystko i przybyli tutaj, aby na nowo rozpocząć swoją egzystencję. Artyści, głównie rękodzielnicy, z przyjemnością podzielą się historią o swojej tułaczce po świecie, nierzadko spowodowanej życiowymi komplikacjami, a następnie nawróceniem oraz wyciszeniem. Oczywiście – w Bieszczadach.
Powyższy fragment nie ma w sobie nic ironicznego czy szyderczego. Nie ma powodów, by podejrzewać, że przytaczane przez tubylców opowieści są nieszczere. Przywołanie ich w tym tekście służy pokazaniu, że oprócz roli towarzyskiej i budowaniu więzi z klientem, służą one również kreowaniu oraz podtrzymywaniu określonego wizerunku miejsca. Odbiorca tychże treści jeszcze mocniej utwierdzi się w przekonaniu, że Bieszczady przyciągają specyficzne charaktery, a także stwarzają im właściwe warunki do życia.
I ów odbiorca będzie niezwykle rad, że ma oto możliwość obcowania z nimi.
A okazji do takich spotkań mu nie braknie. Poza sklepami spożywczymi, przeważająca część usług to albo gospodarstwa agroturystyczne (z gospodarzami świetnie znającymi się na lesie, dzikiej zwierzynie etc.), stadniny (oferującymi jazdy po „dzikim terenie” i kilkudniowe rajdy po leśnych traktach), karczmy z regionalnymi daniami (przyrządzanymi według domowych receptur) oraz budy, budki i budynki z lokalnym rękodziełem. Wszędzie tam wystarczy uprzejmie zagadać, by przy odrobinie szczęścia poznać koleje życia różnorodnych postaci.
Made in Bieszczady
Czy bieszczadzki mit działa? Analizując ruch turystyczny, zwiększająca się liczbę turystów na szlakach (w tym także tworzące się regularnie zatory na tych najpopularniejszych), coraz bardziej zróżnicowane tablice rejestracyjne, a także postępującą profesjonalizację usług turystycznych (świadczącą o rosnącym popycie na nie) – działa.
Czy aby jednak nie jest to droga do, mówiąc nieco przesadnie, samozagłady? Jak długo będzie się jeszcze dawało utrzymać mit Bieszczad jako miejsca dzikiego, niedostępnego, rządzącego się własnymi zasadami? Stopniowo, rok po roku, ten fragment kraju ulega ucywilizowaniu oraz podporządkowaniu go pod wygody współczesnego turysty.