Zdjęcie royalty free z Fotolia
Tekst pochodzi z nowego e-booka Nowego Marketingu „Social Media 2010-2015-2010” Pobierz za darmo >
Zobacz również
Artykuł powstał w oparciu o wystąpienie na konferencji InternetBeta 2015.
Szczęście to trudny do zdefiniowania termin. Pewnie intuicyjnie wiesz, czym jest, ale czy potrafisz to opisać w kilku zdaniach? Nic dziwnego. W swojej książce „O szczęściu” Władysław Tatarkiewicz prześledził, co na temat szczęścia uważali najważniejsi myśliciele i naukowcy Zachodu. Na przestrzeni stuleci ich rozumienie szczęścia ulegało dużym zmianom. Przykładowo dopiero od kilku wieków przyjęło się traktować szczęście jako stan subiektywny, osiągalny przez różne osoby w różnych warunkach. Autor książki zaproponował własną definicję: „Szczęściem jest trwałe, pełne i uzasadnione zadowolenie z życia.”
Psychologia przez długi czas nie podejmowała problematyki szczęścia, koncentrując się na zjawiskach negatywnych. „Chodziło o to, aby pacjenta doprowadzić ze stanu -5 do 0” – jak mówi psycholog Martin Seligman. To on w 1998 roku zapoczątkował nowy nurt, tzw. psychologię pozytywną, koncentrującą się na tym, jak od stanu 0 dojść do +5. W Polsce psychologią szczęścia od początku lat 90. zajmuje się prof. Janusz Czapiński.
#PolecajkiNM cz. 32: czego szukaliśmy w Google’u, Kryzysometr 2024/25, rynek dóbr luksusowych w Polsce
Od tamtej pory psychologia pozytywna przeszła długą drogę. Co prawda naukowcy ciągle spierają się o wiele kwestii, np. czy szczęście należy rozpatrywać w krótkiej perspektywie („To był parszywy dzień, nic nie sprzedałem i jeszcze dzieciaki dały mi w kość”), czy raczej długiej („Moje życie jest szczęśliwe, mam satysfakcjonującą pracę i kochającą rodzinę”). Co do pewnych rzeczy jednak są zgodni.
Słuchaj podcastu NowyMarketing
- Szczęście nie jest statyczne – zmienia się.
- Szczęście jest subiektywne.
- Co nie daje szczęścia? Pieniądze. Przynajmniej od poziomu zaspokojenia podstawowych potrzeb.
- Co daje szczęście? Silne więzi z przyjaciółmi i rodziną, gotowość do spędzania z nimi czasu.
Wyniki badań psychologów szczęścia zaczęły przenikać do opinii publicznej i wpływać na życie nas wszystkich. Wykorzystuje je m.in. Instytut Gallupa, który doradza największym firmom na całym świecie, Selgiman wydał w 2002 roku bestseller „Prawdziwe szczęście”, a ONZ zaczęło mierzyć szczęście na świecie. W Polsce z kolei prof. Czapiński prowadzi badanie „Diagnoza społeczna”. Problem szczęścia i dążenia do szczęścia wszedł do mainstreamu.
Szczęście a social media
Zdziwiłem się więc, gdy zacząłem szukać badań dotyczących wpływu social media na szczęście. Po pierwsze, jest ich niewiele. Po drugie, nawet w przypadku tych najbardziej znanych można mieć poważne zastrzeżenia do metodologii badań i wartości płynących z nich wniosków (np. badanie na 82 osobach z jednego miasta). Po trzecie, wnioski z nich płynące bywają sprzeczne. Co do pewnych rzeczy badacze są jednak zgodni.
- Jeśli jesteś biernym użytkownikiem social media i głównie przeglądasz cudze treści – twoje samopoczucie się pogarsza. Jeśli z kolei często publikujesz, wchodzisz w interakcje, komunikujesz się ze znajomymi – twoje samopoczucie się poprawia.
- Social media wzbudzają zazdrość, a to obniża nasze zadowolenia z życia. Każdy z nas zna kogoś, kto robi ciekawsze rzeczy od nas (przynajmniej od czasu do czasu). I mimo, że sami publikujemy tylko starannie wyselekcjonowane treści stawiające nas w pozytywnym świetle, to ulegamy złudzeniu, że życie innych składa się wyłącznie z fantastycznych momentów.
W sytuacji, gdy wnioski z badań są tak niejednoznaczne, powinna nas bardzo dziwić pewność z jaką Mark Zuckerberg mówi, że świat bardziej otwarty i połączony jest lepszym światem. Serio, Mark? Jesteś 100% pewny, że masz rację i wszyscy będziemy szczęśliwsi, gdy będziemy bardziej połączeni?
Mam poważne wątpliwości. I uważam, że czas najwyższy poważnie o tym podyskutować.
Bardziej czy mniej szczęśliwi?
Przyjmijmy, że szczęście wszystkich ludzi na świecie da się zmierzyć. Uczestników konferencji (a teraz również ciebie czytelniku) poprosiłem o odpowiedź na pytanie: czy social media sprawiają, że suma szczęścia jest większa, czy mniejsza?
Popatrzmy na ten problem szerzej, wyjdźmy poza swoje osobiste doświadczenia. Aby dać ci food for thought przedstawię przykłady kilku zjawisk, które w mojej opinii wpływają negatywnie na poczucie szczęścia wielu ludzi na świecie. Nie masz zapewne trudności z przywołaniem przykładów pozytywnych – to o nich przecież zwykle opowiadasz na konferencjach i spotkaniach z klientami.
Renesans publicznego karania
Wraz z popularyzacją social media narodziły się nowe negatywne zjawiska, zmartwychwstało kilka starych, a część obecnych przybrała na sile. Przez wieki ludzkość praktykowała publiczne karanie – czy to w formie linczów, gdy tłum wymierzał karę na własną rękę, czy w formie sankcjonowanej przez sądy. Na szczęście od kilkudziesięciu lat fizyczne publiczne karanie już na Zachodzie się nie zdarza. Na nieszczęście powróciło ono w social media.
W książce „So you’ve been publicly shamed” Jon Ronson, przerażony zjawiskiem publicznego karania w social media, sięga do historii tego zjawiska i zastanawia się, co sprawiło, że publiczne karanie przestało być stosowane przez wymiar sprawiedliwości. Okazało się, że w XVIII w. w USA uznano je za zbyt okrutne (warto dodać, że równocześnie sądy nie miały nic przeciwko karom cielesnym). Dlaczego? Bo publiczna kara obdziera skazanego z resztek godności i niweczy nadzieję na to, że kiedyś stanie się szanowanym członkiem społeczności. Raz skazany pozostaje przestępcą do końca życia. W social media nie możesz liczyć nawet na sprawiedliwy proces, a jeden głupi tweet może zniszczyć twoje życie.
W grudniu 2013 Justine Sacco, dyrektor PR dużej firmy, podróżowała z Nowego Jorku do Cape Town w RPA. Na lotnisku w Londynie wrzuciła tweet “Going to Africa. Hope I don’t get AIDS. Just kidding. I’m white!”. Miała tylko 170 followersów i żaden z nich nie zareagował przez 30 minut, gdy czekała na samolot. Gdy po 11 godzinach wylądowała, jej smartfon eksplodował powiadomieniami. W międzyczasie stała się najbardziej znienawidzoną osobą w internecie, a hashtag #HasJustineLandedYet najpopularniejszym na świecie.
Przez kiepski dowcip, który na imprezie spotkałby się co najwyżej z lekkim zażenowaniem słuchaczy, Justine Sacco straciła pracę marzeń, spotkała się z gniewem rodziny (walczyła z apartheidem) i stała się celem pełnych nienawiści artykułów i wpisów ludzi z całego świata. Sam Biddle, bloger Gawkera, dzięki któremu tweet Justine trafił do milionów osób, nie widział nic złego w tym, co się wydarzyło.
Made in Poland
Znasz pewnie historie użytkowników Karachana, którzy wypisywali w internecie najgorsze rzeczy po śmierci Dominika Szymańskiego, blogerki Maddinki i syna Filipa Chajzera. Wiesz czym jest społeczność Karachana i dlaczego nie warto zwracać uwagi na trolli-sadystów-socjopatów. Ale większość ludzi tego nie wie. Rodziny i bliscy zmarłych nie wiedzieli. A te małe chore potwory wylazły ze swej czarnej nory i zadały dodatkowy ból ludziom, którzy już i tak cierpieli. Ile trolli zrobiłoby dokładnie to samo twarzą w twarz?
Am I pretty or ugly PLZ TELL ME!
W 2013 roku artystka Louise Orwin trafiła w internecie na społeczności nastolatek, które zachęcały się wzajemnie do odchudzania m.in. wysyłając sobie zdjęcia modelek. Równocześnie na YouTube odkryła zjawisko filmów „am I pretty or ugly?”. Dziewczynki pytały ludzi w internecie o opinie na temat ich urody. Zgadnijcie, co przeczytały w komentarzach? Całe morze najgorszych wyzwisk.
Louise Orwin rozpoczęła wielomiesięczny eksperyment. Stworzyła kilka 15-letnich alter-ego i opublikowała pytania o swoją urodę na YouTube, a następnie korespondowała z komentującymi osobami. 70% komentarzy pochodziła od mężczyzn, w większości powyżej 18 roku życia. Większość komentujących kobiet była poniżej 18 roku życia.
Według psychologów to zupełnie normalne, że nastolatki szukają informacji zwrotnej na swój temat, bo chcą wiedzieć, jak wpisują się w większą całość – otoczenie, społeczeństwo. Do niedawna nastolatki konfrontowały się przede wszystkim z opiniami znajomych i rodziny. Teraz mają social media, naturalne środowisko ich komunikacji. Inne warunki sprawiają jednak, że otrzymują zupełnie inne informacje zwrotne. Czy są przez to szczęśliwsze? Czy ich pewność siebie na tym zyskuje?
Nigdy o tobie nie zapomnę
Ludzki umysł ma cudowną właściwość – z czasem wiele rzeczy zapominamy. Dzięki temu możemy pozostawiać za sobą wydarzenia, które kiedyś czyniły nas nieszczęśliwymi. Sferą życia wzbudzającą szczególnie silne emocje są związki. Niestety statystycznie rzecz biorąc większość z nich się rozpada. A skoro się rozpadły, to znaczy, że co najmniej jedna osoba była nieszczęśliwa. Czas jednak leczy rany, prawda? Jasne. Chyba, że coś nieustannie przypomina ci, jaka krzywda cię spotkała.
Ilu/ile ex masz wśród znajomych w social media? Wystarczy lajk od takiej osoby, jej zdjęcie w feedzie albo wpis jej/jego aktualnego partnera, aby przywołać sytuacje, o których wolałoby się zapomnieć.
Hejt na fejsie, kula w łeb w realu
Wiecie kim jest „facebook driller”? To slangowe określenie z Chicago na ziomka, który tuż po przebudzeniu bierze smartfona i zaczyna w social media obrażać ziomków z wrogiej ekipy. Wiecie, kiedyś naprawdę trzeba było mieć jaja, żeby wejść na teren wrogiego gangu i obrażać ich twarzą w twarz. Online to łatwizna. Wracając do naszego ziomka. Ktoś robi screenshoty pyskówki i zaczyna je udostępniać. To jedno zostać obrażonym przed kilkoma kumplami, a co innego przed całą dzielnią. Obrażony ziomek musi się więc zemścić, aby zachować twarz. Tymczasem sprawa nie dotyczy już tylko jednego gościa, ale także hejterów z kilku dzielni. Coś, co zaczęło się pyskówką online, kończy się śmiercią w realu.
Według policji z Chicago, cytowanej w artykule w Wired, większość aktów przemocy między członkami gangów to nie strategiczne rozgrywki, ale po prostu skutek osobistych zatargów. Policjanci oceniają, że 80% zakłóceń porządku w szkołach ma źródło online.
Media, polityka, inwigilacja
Kojarzysz pewnie grafikę przedstawiającą rzekomego bojownika ISIS, który wraz z uchodźcami przedostał się do Europy. Założę się, że masz chociaż jednego znajomego, który udostępnił lub polajkował tę kłamliwą bzdurę (w rzeczywistości ten człowiek walczył z ISIS). Szacuję – bardzo ostrożnie – że miała ona 100 tys. udostępnień na całym świecie i zobaczyło ją 30 mln osób. Social media zrewolucjonizowały to, jak produkujemy i konsumujemy informacje. I wcale nie jestem przekonany, że uczyniły nas lepiej poinformowanymi. Przeciwnie. W sieci krążą ogromne ilości bzdur.
A propos ISIS i walki z terroryzmem. Pamiętasz o tym, że cała twoja komunikacja w social media może być przeglądana przez tajne służby? Może zainteresuje cię, jakie wielkie sukcesy w walce z terroryzmem amerykańskie służby odniosły dzięki temu, że pozbawiły prywatności miliardy ludzi na świecie. Otóż w okresie od 11 września 2001 do stycznia 2013 roku dzięki inwigilacji NSA udało się skazać… jedną osobę. Taksówkarza, który chciał przesłać 8,5 tys. dolarów bojownikom z Somalii.
Fear of missing out
FOMO to lęk przed tym, że coś mnie omija. Obawa, że podjąłem złą decyzję, co do tego, jak spędzić czas. Chęć bycia nieustannie podłączonym do tego, co robią inni. Social media non-stop informują o wydarzeniach, w których możemy uczestniczyć. Mamy więcej możliwości niż kiedykolwiek. Więcej możliwości niż jesteśmy w stanie wykorzystać. A to rodzi niepokój: Czy wykorzystuję swój czas w najlepszy możliwy sposób? Czy czerpiesz 100% radości z kolacji z bliskimi, jeśli przez cały czas sprawdzasz, co robią inni znajomi?
Sherry Turkle w książce “Alone Together” zwraca uwagę na problem młodych ludzi przekonanych o tym, że muszą być dostępni dla swoich znajomych 24h/7. Czy naprawdę jesteśmy do tego przystosowani? Czy to na pewno czyni nasze życie szczęśliwszym i pozwala czerpać z niego więcej przyjemności? Według Turkle nasze relacje z technologią stają się coraz bardziej intymne, pozwalamy jej wpływać na nasze decyzje, nastroje i emocje. Jednak nasz stosunek do technologii jest niedojrzały i nieprzemyślany. Czy ktoś z nas zastanawiał się, jaki wpływ na siebie pozwoli wywierać social mediom? Ile razy dziennie powinniśmy sprawdzać Facebooka? 1? 10? 100?
Trendy
Dlaczego pytanie o to, czy social media czynią szczęśliwszymi jest ważne? Tak, jak wspomniałem wcześniej, od lat 90. zjawisko szczęścia cieszy się coraz większym zainteresowaniem naukowców, polityków, działaczy społecznych i zwykłych ludzi. Poświęca mu się kolejne badania, a w oparciu o wnioski z nich płynące powstają rekomendacje nt. tego, co robić, aby być szczęśliwszym. To wszystko przenika do mainstreamu, chociażby w formie artykułów „10 rzeczy, które uczynią cię szczęśliwym”. Jeśli w tym momencie wpływ social media na szczęście nie został jeszcze dobrze przebadany, to niedługo tak się stanie. Jakby powiedziała Sherry Turkle – nasz stosunek do nich dojrzeje. Wówczas możliwe będą dwa warianty.
Wariant #1 – social media jak wino. Dodatek do spotkań, który czyni je przyjemniejszymi. Podobno w ograniczonych ilościach ma pozytywny wpływ na zdrowie. Są nawet regiony, gdzie obchodzi się święto wina! Tak, czasem ludzie z nim przesadzają, ale większość z nas potrafi cieszyć się nim bez dramatycznych skutków ubocznych.
Wariant #2 – social media jak papierosy. Z dzisiejszej perspektywy trudno w to uwierzyć, ale przez długi czas nikt nie zdawał sobie sprawy z ich negatywnego wpływu na zdrowie. Paliło je zdecydowanie więcej osób niż obecnie, łącznie z kobietami w ciąży. W końcu naukowcy odkryli, że papierosy są niezwykle szkodliwe.
Kolejny dobry powód, aby zastanowić się nad wpływem social media na szczęście to ewolucja serwisów społecznościowych i to, jak zmienia się ich popularność. Pomyśl – a co, jeśli o długotrwałej popularności serwisu decyduje to, czy czyni on ludzi szczęśliwszymi?
Przypomnę, że jednym z ważnych czynników wpływających pozytywnie na poczucie szczęścia są silne więzi z bliskimi. Który serwis lepiej realizuje tę potrzebę – Facebook czy Snapchat? Może właśnie to jest przyczyną eksplozji popularności komunikatorów? Powinniśmy wziąć pod uwagę jeszcze jedną możliwość – że znaczna grupa ludzi, świadoma tego, że „social media szczęścia nie dają” przestanie z nich korzystać, lub przynajmniej porzucą dominujące platformy. Mój 16-letni siostrzeniec nie ma konta na Facebooku, ale od kilku lat (!) jest użytkownikiem forów internetowych, a ze swoją grupą znajomych komunikuje się przez konwersację grupową na Skype’ie.
I ostatnia teza, niestety nie moja. Gdy ludzie staną się bardziej świadomi tego, jak technologia wpływa na ich emocje, rozwój podąży w nowym kierunku. Już nie technologie inteligentne, podające nam nieustannie informacje dopasowane do kontekstu i odpowiadające na pytania, których nie zdążyliśmy zadać. Zastąpią je technologie wrażliwe, ułatwiające zachowanie równowagi i utrzymywanie silnych więzi z bliskimi. Nie wymagające od nas obsesyjnego sprawdzania powiadomień i przerywania spotkania z bliskimi.
Epilog
Na końcu swojego wystąpienia zachęciłem wszystkich do dyskusji „czy social media czynią nas szczęśliwszymi?” oraz głosowania na tak lub nie. Wyniki mnie zaskoczyły – 69 proc. osób uznało, że social media mają negatywny wpływ na nasze poczucie szczęścia. Ankieta nie jest w żaden sposób reprezentatywna, bo wzięło w niej udział ok. 40 uczestników specjalistycznej konferencji. Mimo to wydaje mi się, że wynik oddaje klimat panujący w branży internetowej. Potwierdziły to rozmowy kuluarowe – wszyscy rozmówcy przyznawali, że czują przesyt social media, a wielu z nich zaczęło ograniczać częstotliwość korzystania z nich.
Szymon Szymczyk
Dyrektor zarządzający agencji PR Kolko, specjalizującej się w obsłudze firm z branży nowych technologii. Z mediami związany od 2007 roku, ex-redaktor miesięcznika o biznesie technologicznym Proseed Magazine, prowadzi zajęcia „PR online” w SWPS w Warszawie. Zafascynowany wpływem, jaki nowe technologie wywierają na społeczeństwo.
–
Tekst pochodzi z nowego e-booka Nowego Marketingu „Social Media 2010-2015-2010” Pobierz za darmo >