W ostatnim tygodniu media zajęły się sprawą zdjęcia, które zagościło w tle premiera Donalda Tuska podczas jego konferencji na temat polityki prorodzinnej. Zdjęcie, jak zdjęcie, a na nim rzekoma rodzina. Rzekoma, bo co sprytniejsi w tempie godnym Sherlocka Holmesa dowiedli, że to wcale nie rodzina tylko modele! Oszukali więc nas!
Na początek sprawdźmy, czy naprawdę nas oszukali. Premier miał mieć konferencję o rodzinie i w związku z tym jego współpracownicy przygotowali odpowiednie tło zdjęciowe. Spójrzmy na nie:
Zobacz również
zdjęcie za premier.gov.pl
A teraz zastanówmy się, czy zdjęcie (to w samym środku) pasuje jako tło do konferencji o rodzinie. Według mnie jak najbardziej. Są na nim dzieci i rodzice, wszystko więc jak najbardziej współgra. A to, że nie jest to prawdziwie polska rodzina, lecz modele z Irlandii? To nie wnosi zupełnie nic do sprawy, bo to zdjęcie miało być jedynie tłem, a więc elementem formy, która ma uatrakcyjnić treść. Tę rolę spełniło znakomicie. Zabawne jest to, że o rzekomym skandalicznym wykorzystaniu zdjęcia z banku zdjęć najgłośniej trąbiły media, które same korzystają z takich banków. Abstrahując od tego, ta sprawa pokazuje, że kwestia zdjęć oraz ich pochodzenia, jakości i kontekstu wyszła poza branżowe dyskusje i stała się elementem wieczornych Polaków rozmów.
Movember/Wąsopad: jak marki zachęcają do profilaktyki męskich nowotworów [PRZEGLĄD]
Jakiś czas temu na Facebooku pojawił się fan page „Twarz Polskiej Reklamy”, którego bohaterką jest Emma Wang Hansen, modelka której zdjęcie jakoś szczególnie przypadło do gustu wielu polskim agencjom i marketerom, bo w niedługim okresie czasu jej twarz pojawiła się w wielu kampaniach. Taka kolej rzeczy jest zresztą nieunikniona, bo wszyscy korzystają z tych samych banków zdjęć. A z tymi bankami jest dokładnie jak z demokracją – są najgorszym z możliwych rozwiązań, ale lepszego nikt jeszcze nie wymyślił.
Słuchaj podcastu NowyMarketing
Tworząc content na Facebookowe fan pages, korzysta się często z banków zdjęć. To normalna procedura, chętnie wykorzystywana też przy tworzeniu kreacji reklamowych. Banki zdjęć są jednak trochę jak Google Translator – genialne, ale należy mieć do nich ograniczone zaufanie. Jeśli nie spojrzymy na przetłumaczony przez Translator tekst, to często ośmieszymy się, bo to narzędzie nie jest idealne i robi kosmiczne gafy. Jeśli zaś nie spojrzymy odpowiednio na zdjęcie ze stocka, to również narazimy się na śmieszność (nie wspominając o tym, że możemy nie zauważyć pozostającego na niekupionej fotografii znaku wodnego). Samo używanie zdjęć z banku nie jest ośmieszające. Słabe jest, gdy używamy tych zdjęć bezmyślnie.
Wszyscy trąbią o kryzysie i konieczności cięcia kosztów. Banki zdjęć pozwalają na obniżkę wydatków. Jeśli bowiem każda agencja, każdy marketer czy marka mieliby organizować własne sesje zdjęciowe, aby zaspokoić swoje potrzeby, to fotografowie, modele i modelki nie wychodziliby z pracy, a koszty pochłaniałyby niesamowitą ilość środków w budżetach. Nikt nie może sobie na to pozwolić i jest to zupełnie naturalne. Ktoś sprytniejszy wymyślił więc ideę banku zdjęć, ale niestety ludzie trochę tę ideę – jak wiele innych – rozmienili na drobne.
To trochę jak z kamieniem Sagala.
Banki zdjęć – jak najbardziej, ale nie zawsze. W końcu to treść zawsze powinna górować nad formą, a więc powinniśmy zawsze zastanowić się, do czego nam zdjęcie, jaka ma być jego rola i jakie powinno być. Jeśli odpowiednie znajdziemy w banku zdjęć, to jak najbardziej możemy go użyć i nie ma w tym nic złego. Jeśli zmienimy je odrobinę, wstawimy w jakąś ramkę albo połączymy z innym, to tym bardziej na nasz plus. Wtedy nawet najbardziej wytrwany użytkownik stockowych zdjęć może mieć kłopot z rozpoznaniem – czy fotografia pochodzi z banku, czy też z naszych autorskich zasobów. Zdjęcia z banków mogą być użyteczne. W powszechnej opinii zawsze są też tańsze. Tu jednak prawda jest bardziej złożona.
Porównując cenę zdjęcia (w dobrej jakości, rozdzielczości, pasującego do naszego tematu) z fotografią wykonaną przez fotografa na nasze zamówienie, zazwyczaj cena przemawia za bankiem zdjęć. Jednak nie zawsze. Do ceny zdjęcia z banku należy bowiem dodać czas pracy grafika, a także pomyśleć, czy w tym przypadku dedykowane zdjęcie nie sprawdzi się bardziej. Szczególnie, że content spoza stocków jest częściej bardziej lubiany przez użytkowników. Szczególnie internauci bowiem nie lubią tego, jak się ich „oszukuje”, a w postrzeganiu części osób takim oszustwem jest używanie stockowych zdjęć. To użytkownicy są ostatecznymi sędziami tego, czy dana kreacja zdaje egzamin, a więc należy tworzyć treści, które tym użytkownikom przypadną do gustu. Długofalowe wykorzystywanie jedynie grafik z banków zdjęć sprawi, że agencja będzie chylić się ku kreatywnemu, ale w konsekwencji także finansowemu, upadkowi. Użytkownicy wyczują sztuczność i brak pomysłów, a po chwili zauważą to także klienci.
A jak było w przypadku pracowników Kancelarii Premiera, którzy wykorzystali stockową fotografię? Według mnie zrobili bardzo słusznie. Zorganizowanie sesji zdjęciowej rodziny kosztowałoby kilka tysięcy złotych, a fotografię mieli za kilkanaście złotych. Jednak pamiętajmy, że nie zawsze obniżka kosztów jest kluczem do sukcesu. Czasem może być nim dobra, unikalna fotografia.