Niemal po każdym takim wydarzeniu ściga mnie jakaś miła pani lub pan z torbą wypełnioną gadżetami. Ja uciekam, oni mnie gonią. Wreszcie zwykle dopadają. Mówię, że bardzo dziękuję, ale naprawdę nie potrzebuję. Oni przekonują, żebym koniecznie wziął. Bo przecież to są eko gadżety. Dobre dla środowiska.
Otóż nie ma czegoś takiego jak eko gadżety. Najlepsze dla środowiska jest nieprodukowanie gadżetów.
Klątwa bawełnianej torby
Staram się nie być burakiem. Odmawiam przyjęcia torby, tylko jeśli mogę to zrobić, nie urażając gospodarzy. Bo przecież nie o to chodzi, żeby im sprawić przykrość. Chcieliby tylko wyrazić wdzięczność, dać coś, co pozostawi miłe wspomnienia. Szacuję, że mam współczynnik sukcesu 4:5 – z czterech na pięć konferencji udaje mi się uciec bez pakietu gadżetów.
A mimo to boję się otworzyć szafę w przedpokoju. Czai się w niej kilkadziesiąt bawełnianych toreb różnych rozmiarów, ozdobionych logo szacownych uniwersytetów, firm i organizacji naukowych. Niektóre są kolorowe, inne puszą się „naturalnymi” beżami i brązami. Większość oprócz logotypu hojnego dobrodzieja zawiera również slogany w rodzaju „jestem eko – używam wielorazowej torby”.
Nic z tych rzeczy.
Jedna wielorazowa torba może być eko. Sto wielorazowych toreb to szkodliwe szaleństwo.
Jak pokazały niedawno duńskie badania, wielorazowa torba bawełniana musi zostać użyta kilka tysięcy razy (jeszcze więcej w przypadku bawełny uprawianej w sposób organiczny), żeby miała mniejszy wpływ na środowisko niż wykorzystywanie jednorazowych foliówek[1]. Ma to sens. Uprawa bawełny zużywa energię, zajmuje przestrzeń (która mogłaby być lasem), przede wszystkim zaś pochłania mnóstwo wody.
Oznacza to, że aby nasze działanie miało pozytywny wpływ na klimat, z naszą wielorazową torbą musielibyśmy robić codzienne zakupy przez dobrych kilka lat. Nawet zakładając – na co zwracają uwagę niektórzy eksperci – że przyjęta przez Duńczyków metodologia jest nieco niekorzystna dla wielorazówek, wciąż mówimy o długim, cierpliwym trzymaniu się jednej torby[2].
„Ekologiczny” zamiennik może działać, jeśli prowadzi do zmniejszenia liczby przedmiotów. Nadprodukcja „eko gadżetów” zawsze jest przeciwskuteczna.
Gadżety wszelakie
A przecież torby to tylko wierzchołek góry lodowej. Naprawdę ciekawe jest to, co w nich znajdziemy.
- Kiedyś hitem były kubki. Potem wyparły je kubki termiczne reklamowane jako ekologiczny zamiennik dla tych jednorazowych
- Smycze. Nie dla psów, tylko takie do wieszania identyfikatorów. Dziesiątki bawełnianych smyczy z różnymi napisami. Nie mam pojęcia, co miałbym z nimi robić
- Koszulki (zawsze są na mnie za duże, ale to oczywiście moja wina, nie koszulek)
- Skarpetki
- Produkty spożywcze. Hitem są ostatnio zestawy miodków – u mnie się sprawdzają. Pożeramy je całą rodziną hurtowo. Ale wręczanie czegokolwiek do jedzenia lub picia tylko pozornie jest idealnym rozwiązaniem. Istotny procent obdarowanych nie korzysta z danego produktu – nie lubi, zapomni, wyrzuci, zmarnuje.
- Wizytowniki… Przecież mało kto już w ogóle używa wizytówek.
- Dziesiątki linijek, zestawów karteczek do wlepiania w książki (oczywiście w „wersji eko”).
- Drukowane na kredowym papierze broszury o oszczędzaniu zasobów
- Piórniki
- Bomby kwietne. Niby fajne. Ostatnio widziałem nawet takie do sadzenia drzew. Ale chyba lepiej po prostu nie wycinać lasów niż rozdawać pakowane w papier prasowane szyszki do sadzenia sosen…
Specjalne wzmianki honorowe:
- Ceramiczna podstawka pod kubek oprawiona w drewnianą ramkę. (Okazało się, że drewniana część jest nieodporna na temperaturę i wilgoć…).
- Jeden fajny plecak. Używam. Przed kolejnymi udaje mi się dotychczas uciec.
Efekt skali
Trudno mi nawet wskazać jakiś gadżet, który miałby sens, bo gadżetoza natychmiast zamieni każde rozwiązanie w nonsens z powodu efektu skali.
Na przykład odblaski są mądre i potrzebne. Zwłaszcza dla dzieci. Ale gdybym przyjmował wszystkie pakiety prezentowe, moje dzieci zaczęłyby stwarzać zagrożenie na drodze. („Halo? 112? Wydaje mi się, że poboczem po Ostoi idą właśnie dwie bożonarodzeniowe choinki!”)
Wielorazowa butelka, która umożliwia nam picie wody z kranu zamiast zakupu wody butelkowanej. Super pomysł! Pierwsza taka butelka, którą dostałem na konferencji, bardzo mi się przydała (zwłaszcza że był akurat upał). Drugiej może używać żona, trzeciej dziecko… Ale nie dam rady mieć tyle dzieci, żeby kiedykolwiek wykorzystać wszystkie butelki, którymi próbują mnie obdarować.
Albo notatniki. Stosik prostych notatników (nieoprawione kartki) leżący do wzięcia dla tych, którzy zapomnieli swoich na konferencję – to rozsądne rozwiązanie. Ale wręczanie każdej uczestniczce ciężkiego, oprawionego w skórę notesu z logo to generowanie niepotrzebnych śmieci. Próby zamaskowania tego faktu przez oprawianie notesów w przaśną tekturę też nie sprawiają, że są one eko.
Podobnie z długopisami. Postawienie kubka z długopisami dla zapominalskich brzmi rozsądnie. Wykorzystanie w tym celu długopisów papierowych zamiast plastikowych może mieć sens. (Pamiętajmy, że wkład piszący w środku nadal jest plastikowy!) Natomiast rozdawanie wszystkim osobom uczestniczącym super drogich, eleganckich długopisów i piór naprawdę mija się z celem. Nawet jeśli są pakowane w ekologiczną tekturę…
Jak już musimy…
Jeśli już musimy produkować gadżety, warto przemyśleć kilka zasad:
- Gadżetu obrandowanego konkretnym wydarzeniem („15 Zlot Klubu Głaskaczy Pingwinów Suwałki 2024”) na pewno nie wykorzystamy za rok. Bardziej uniwersalne oznaczenie („Głaszczmy Pingwiny!”) pozwoli bez poczucia żenady skorzystać z niego za rok albo w toku codziennej działalności
- Gadżet o szerokiej funkcjonalności (zwyczajny zeszyt szkolny) będzie lepszym pomysłem niż taki o funkcjonalności ograniczonej (notatnik A6½ w pięciolinię oprawny w bukowe drewno)
- Wystawienie kartonu gadżetów do brania dla chętnych jest lepsze od obdarowywania wszystkich jak leci
Co z tego wynika?
Rozumiem, że mój przypadek jest nietypowy. Bywam na kilkudziesięciu różnych wydarzeniach w roku. Te gadżety zupełnie inny wymiar emocjonalny mają np. dla nauczycieli z małych miejscowości, którzy spotykają się na swojej konferencji raz na dwa lata. Jest to dla nich ważny moment, który chcą potem wspominać. Obowiązuje tu logika daru, nie towaru.
Ale efekt skali działa także tutaj.
Jeśli naprawdę chcemy rozwiązywać problemy, a nie tworzyć nowe, to obawiam się, że pomoże nam tylko jedna prosta zasada.
Najbardziej ekologicznym gadżetem jest niewyprodukowanie gadżetu.
P.S. Oczywiście ekogadżetoza dotyczy nie tylko konferencji. Również kampanii wyborczych i reklamowych. Czai się też w mniej oczekiwanych miejscach.
Po wyjściu od dentysty dzieci mogą sobie wybrać po jednym drobnym gadżecie za każdy zabieg. Niby super – badania psychologiczne potwierdzają, że taki miły prezent na koniec bardzo poprawia wspomnienia z całej wizyty. A przecież dentysta nie będzie rozdawał cukierków. Na podobnej zasadzie dostają drobiazgi w przedszkolach, szkołach, u lekarza… Duperelki wyskakują z czekoladowych jajek i płatków śniadaniowych. Efekt skali sprawia, że ich pokoje toną w niskiej jakości, nietrwałych, niefunkcjonalnych przedmiotach. Jakie nawyki i wzorce przekazujemy im w ten sposób?
Ale to już temat na oddzielny tekst.
__________________________________
Przypisy:
[1] https://www2.mst.dk/udgiv/publications/2018/02/978-87-93614-73-4.pdf
[2] https://medium.com/@parkpoomkomet/breaking-down-the-danish-study-on-the-environmental-impacts-of-grocery-carrier-bags-b8c97eb6c8fb
Źródło oryginału: Mitologia współczesna
Zdjęcie główne: Freepik
Zdjęcia: mat. aut.