Młodsi czytelnicy mogą mieć kłopoty z rozpoznaniem kapeli tylko po nazwie, ale z pewnością kojarzą takie utwory jak „Kiler”, „Co ty tutaj robisz” czy też „Dzieci”. Czy ta słabsza niż kiedyś popularność (w latach 90. zespół był jedną z większych gwiazd) jest jedną z konsekwencji prowadzonej strategii marketingowej? Brzmi paradoksalnie, ale…
Wszyscy to wiedzą
Pierwszy sukces zespołu przyszedł nagle i niespodziewanie. „Wielka radość”, debiutancka płyta Elektrycznych Gitar wydana w 1992 roku przyniosła kilka nieśmiertelnych przebojów, od razu windując kapelę na szczyt muzycznego Olimpu. Druga płyta, „A ty co” została przyjęta z równie wielkim entuzjazmem. I to w tamtych chwilach kształtował się marketingowy plan na image muzyków.
Zobacz również
Założyciele Elektrycznych Gitar, Piotr Łojek i Kuba Sienkiewicz jako osoby debiutujące w świecie show biznesu, nie posiadały żadnego planu na to, czym dziś zajmują się całe grupy specjalistów: kontakty z mediami, promocja albumu, marketing. Nawet funkcję menadżera, negocjującego stawki za koncerty, pełnił Łojek. Muzycy zdani byli tylko na siebie oraz na swoje pomysły. A że, jak podkreślali w wywiadach, liczyła się dla nich wyłącznie tworzona muzyka, postawili na naturalny wizerunek. Nie nawiązali do żadnej z ówczesnych subkultur, nie utożsamiali się z jednym gatunkiem muzyki. Nie naśladowali kolegów z branży, nie decydowali się na żadną konwencję typową chociażby dla muzyki grunge, punków czy heavy rocka. Ich wierność naturalności prowadziła nieraz do sytuacji, gdy rejestrujący koncert dla telewizji Kuba Sienkiewicz występował ubrany tak, jak gdyby na scenę wszedł przypadkowy człowiek z ulicy. Innym znanym przykładem tej tendencji jest konferencja prasowa promująca nową płytę. Muzycy tak wciągnęli się w swobodną rozmowę z dziennikarzami, że zapomnieli niemal zupełnie o głównym temacie.
Z upływem lat to właśnie naturalność stała się jednym ze znaków rozpoznawczych zespołu, skutecznie pozycjonując go na polskiej scenie.
Idę do pracy przez bagna i las
Tę cechę wizerunkową wzmacniały wypowiedzi muzyków, podkreślające ich codzienne obowiązki zawodowe. Fakt, że artyści znani z estrady i z radia, wstają codziennie rano i idą do pracy, skutecznie skracała dystans między słuchaczem a twórcą. A przy tym była tak wyjątkowa w światku polskiej bohemy, że pod koniec lat 90. planowano nawet zrobić serial dokumentalny o życiu zawodowym członków Elektrycznych Gitar. Obecnie, gdy piosenkarze, aktorzy czy dziennikarze prześcigają się w wymyślaniu coraz to wymyślniejszych sposobów na spędzanie wolnego czasu i chwalenie się nimi, zachowanie Elektrycznych Gitar wydaje się jeszcze bardziej osobliwe. Dla nich to muzyka była pasją, sposobem na oderwanie się codziennych obowiązków.
Movember/Wąsopad: jak marki zachęcają do profilaktyki męskich nowotworów [PRZEGLĄD]
Do tej pory jakieś 90% wywiadów z Sienkiewiczem zawiera przynajmniej jedno pytanie dotyczące tego, jak godzi on lekarską pracę z muzyczną twórczością. Udzielane przez niego odpowiedzi prowadzą do kolejnej charakterystycznej cechy zespołu.
Słuchaj podcastu NowyMarketing
Podpalę gitarę, będzie takie cabaret!
Czyli humoru. Tam, gdzie to możliwe, zespół będzie żartował, dowcipkował, a nawet wygłupiał się. Zawsze jest to jednak humor nieco abstrakcyjny, nieco absurdalny, nieraz ukryty za poważnym wyrazem twarzy, mogącym wprowadzać w błąd co do intencji wypowiedzi. Wystarczy sięgnąć po pierwszy lepszy wywiad, by przekonać się o poziomie poczucia humoru Kuby Sienkiewicza i kolegów.
Jest to również cecha charakterystyczna pokaźnej części piosenek. Dowcip przeplata się w nich z ironią i służy zazwyczaj napiętnowaniu zaobserwowanego przez Kubę zdarzenia. To właśnie w swoim najbliższym otoczeniu Sienkiewicz poszukuje inspiracji do swoich utworów. Rzadko, właściwie nigdy nie sięga po tematy mu obce czy abstrakcyjne lub też zbyt ogólne. To, że gros utworów powstało pod wpływem zdarzeń z jego życia, dowodzi ponownie „przyziemności” artysty, który w swoim procesie twórczym nie wychodzi poza ramy codzienności.
Ale przepuszcza tę codzienność przez filtr swojego poczucia humoru, dodając do niej szczyptę absurdu i zaskoczenia, czyniąc pozornie banalne zdarzenie lub zjawisko czymś intrygującym.
Kuba nierzadko nazywa siebie samego błaznem, co w jego opinii usprawiedliwia wszystkie wygłupy, a nawet zobowiązuje go do nich. Błaznowi wszak można więcej niż typowemu artyście. Piotr Łojek odwołuje się regularnie do kabaretu jako tej formacji, do której Elektrycznym Gitarom najbliżej. Ale kabaretu rozumianego raczej jako kontynuatora tradycji Kabaretu Starszych Panów niż naśladowcy choćby ParaNienormalnych. Dlatego też w koncertowym repertuarze zespołu, oprócz piosenek, jest i miejsce na sceniczną improwizację teatralną. Podczas niej muzycy prezentują zbiór improwizowanych scenek, gdzie za rekwizyty służą instrumenty czy znajdujący się akurat pod ręką sprzęt sceniczny.
Dam wam mocne podłe show
Również i typowe dla branży muzycznej działania marketingowe – teledyski, promocja nowej płyty – noszą wyraźne znamiona Elektrycznych Gitar. W 2000 roku pierwszym singlem z albumu „Słodka maska” była „Nowa gwiazda”. Przygotowany do niej teledysk miał pomóc płycie we wskoczeniu na listy najlepiej sprzedających się krążków. W zamian klip został wyemitowany bodajże raz, po czym ówczesna dyrekcja TVP zabroniła jego pokazywania. Przyczyną było naigrywanie się przez muzyków z polityków. Żarty musiały być wyjątkowo celne, skoro włodarze Telewizji Polskiej zdecydowali na tak drastyczny krok.
Innym wartym wspomnienia wydarzeniem była promocja płyty „Atomistyka”. Menadżer zespołu wraz z muzykami postanowili niemal w całości powierzyć ją… fanom zespołu. Przyjechali oni do Warszawy, by w dniu koncertu przyozdobić czerwonego londyńskiego piętrusa, a następnie ruszyć nim w trasę po stolicy i przez mikrofon nakłaniać do kupna płyty i wizyty na koncercie.
Może się mylę
W działaniach eventowych nie widać było nigdy profesjonalnego planowania ani tym bardziej wykonania. Nie były to nigdy spektakularne przedsięwzięcia, zawsze dążono raczej do organizowania wszystkiego we własnym zakresie, czasem na zasadzie pospolitego ruszenia i okrzyku „wszystkie ręce na pokład”.
Podobne podejście można zaobserwować również na przykładzie okładek zespołu. Bardzo często były one projektowane przez samych muzyków, jak na przykład nieco niepokojąca okładka „Słodkiej maski” autorstwa Sienkiewicza. Sami przygotowywali też wkładki oraz ilustracje. Piotr Łojek zajmuje się stroną internetową i animacją internetowej społeczności zespołu. Ba, Kuba Sienkiewicz kręci własne teledyski, które ilustrują jego piosenki nagrywane przez niego samego w jego własnym domu. Swoją postawę puentuje żartobliwym stwierdzeniem, że z niego to taki niedobry artysta, bo nikomu na sobie zarobić nie da.
Żegnaj, bye bye
Z tych przyczyn (skracanie dystansu przez muzyków, naturalność, przyziemność, dowcip, chałupnicza jakość niektórych działań, celowe odżegnywanie się od „bycia artystą”) Elektryczne Gitary były i są postrzegane jako zespół prawie że półamatorski, wygłupiający się na scenie i w żadnym wypadku niepretendujący do sławy. Trudno więc traktować taką kapelę poważnie. Widzimy Elektryczne Gitary i od razu się uśmiechamy z sympatią, a w piosenkach wyszukujemy przede wszystkim żartobliwych bon-motów. A tymczasem w dorobku kapeli jest cały szereg utworów o tzw. poważnym ciężarze gatunkowym, których treść daleka jest od lekkości, radości czy optymizmu. Niejednokrotnie poruszane tematy są na tyle poważne, że zasługują na głębszą refleksję.
A skąd ta relatywnie nieduża obecnie popularność Elektrycznych Gitar? Nie wynika ona z artystycznej niemocy (ostatnie płyty zbierały same pozytywne recenzje). Jest spowodowana raczej wizerunkiem, skrajnie nieprzystającym do współczesnych kanonu tzw. gwiazdy – błyszczenia i podziwiana przez ludzi, którzy muszą wysoko zadrzeć głowy, by ją dostrzec. Nieprzystawalność muzyków wobec celebryckich norm jest aż nadto widoczna. Czy jednak ten upór (a może wytrwałość) artystów co do słuszności wybranego kierunku nie zasługuje na coś więcej niż tylko wzruszenie ramionami czy zdziwienie?