Zdjęcie royalty free z Fotolia
Czy to oznacza, że to święto jest zupełnie zbędne? Że zabija i spłaszcza piękne uczucia? Otóż nic bardziej mylnego.
Zobacz również
To, że ktoś nie ma w tym dniu potrzeby wyrażania uczuć lub też nie ma nikogo, komu mógłby takie uczucia wyrazić, wcale nie oznacza, że takie święto nie jest potrzebne. Nie od dzisiaj i nie tylko 14-go lutego zarabia się przecież na miłości. A dla wielu branż ten dzień jest wręcz jednym z kluczowych dni w roku. Tak samo jak dla wielu ludzi jest oddechem od codzienności i pretekstem do zrobienia czegoś nowego, czegoś do czego na co dzień brakuje powodu.
Nie będzie wielkim odkryciem stwierdzenie, że czasy, w których żyjemy to czas nieustających powodów i pretekstów do działania, na które pokornie czekamy wyzbywając się, jako masa, własnej inicjatywy. I coraz częściej to właśnie inicjatywa marketingu i reklamy nadaje życiu zwykłych ludzi sens. Pozwala im się jednoczyć, bądź wręcz przeciwnie, wyrażać swój odmienny pogląd w ramach mniej lub bardziej masowego wydarzenia. Przecież marki od zawsze były albo za, albo w kontrze. Albo afirmowały rzeczywistość, albo ją negowały.
Młodzież, która potrzebuje miłości
Z ostatnich badań wynika, że prawie połowa młodych Polaków w wieku 25-34 lat ciągle mieszka ze swoimi rodzicami. A jeśli dodać do tego fakt, że wcześniej przez 5 lat uczy się na zupełnie nikomu niepotrzebnym kierunku, na studiach, po których może co najwyżej dostać nisko płatną pracę polegającą na pisaniu postów na Facebooku, to mamy przed oczami dość pesymistyczny obrazek. Mamy młodego człowieka, który takiego święta po prostu potrzebuje – no bo ile można siedzieć w salonie wspólnie z rodzicami i oglądać kolejny serial TVP? Ile można oglądać powtórki „Miłości na bogato” na laptopie w swoim małym pokoju? Kiedy młody człowiek, ma więc wyznać jej lub jemu (to komu, to oczywiście w zależności już od modnego ostatnio i kontrowersyjnego słowa na „G”) swoją miłość jak nie w takim dniu? Taka okazja może się już przez cały rok nie powtórzyć. Kolacja w Pizza Hut, Multikino, romantyczna przejażdżka nocnym autobusem.
#PolecajkiNM cz. 32: czego szukaliśmy w Google’u, Kryzysometr 2024/25, rynek dóbr luksusowych w Polsce
I just called to say I love You. I że nie spóźnię się na kolację
Wszyscy w tym szczególnym dniu mamy niebywałą okazję zatrzymać się na chwilę. Czy to nad talerzem makaronu w knajpie, czy na wieczornym seansie nowej komedii romantycznej. Zamiast rozmawiać jak co miesiąc o racie kredytu, możemy porozmawiać znad kieliszka czerwonego wina, który jest przecież kolorem namiętności, o tym co nas łączy (czyli w sumie też o kredycie), jakie mamy plany (jak najszybszą spłatę kredytu) i co nas boli (duży kredyt). No dobrze, ale nie wszyscy mają kredyt. Wróćmy do rozmowy pomiędzy dwójką ludzi.
Słuchaj podcastu NowyMarketing
Nie ma w dzisiejszym świecie zdominowanym przez statusy i komentarze na Facebooku oraz gotowe emotikonki, które pozwalają już nam nawet na pokazanie „chce mi się rzygać jak na to patrzę, ale się wstrzymuję” za pomocą jednego kliknięcia. Niczego bardziej wartościowego niż rozmowa z drugim człowiekiem odmiennej płci na żywo. Ileż pokładów elokwencji można wtedy z siebie wykrzesać. Jak zabłysnąć. Zacytować kogoś bez klikania przycisku „udostępnij”. Przypomnieć sobie jak to było kiedyś, bez smartfona i aplikacji pokazujących jak się czujemy i co powinniśmy za chwilę zrobić, żeby ten stan utrzymać.
„Walentynki, sralentynki”
Oczywiście wszyscy ci, którzy uważają to święto za przejaw konsumpcjonizmu, zepsucia, zachodniej mody nie przystającej do naszego szlacheckiego temperamentu, zgodnie z którym dziewkę się zdobywa a nie z nią rozmawia, będą 14-go lutego ostentacyjnie obchodzić w inny niż wszyscy sposób, próbując to święto wyśmiać. Odwiedzą i z dumą ogłoszą check-iny na wszystkich imprezach, na których osoby nieposiadające drugiej połówki po raz kolejny upiją się w piątkowy wieczór. Teoretycznie ze szczęścia, ale tak naprawdę ze smutku. Chociaż każdy będący w związku wie, że mimo wszystko ze szczęścia. To taki zaklęty lub też kamienny krąg miłości.
Jest popyt, jest i podaż
Spójrzmy prawdzie w jej małe, czerwone, obleśne oczy. Skoro chcemy kupować słodkie serduszka, to sprzedawcy je dla nas mają. Cóż w tym dziwnego. Nas też dziwi wstawianie pod koniec grudnia do mieszkań drzew wyrąbanych z lasu i obwieszanie ich kolorowymi łańcuchami, ale nie komentujemy tego z przekąsem i nie wyśmiewamy tych, którzy coś tak irracjonalnego z naszej perspektywy robią. Live and let die.
Skoro mamy ochotę nagle tego dnia przynieść do domu garść tulipanów, to nic dziwnego, ze ulice miast są ich pełne. A co z tymi tulipanami dzieje się po przyniesieniu do domu? Nas nie pytajcie, mamy swoją godność.
Nie wiesz co powiedzieć? Kup coś. Cokolwiek
Chociaż oczywiście są też marketingowe patologie. Sprowadzające to święto wyłączne do zakupów. Przekonujące, że za ich pomocą „rozpalimy na nowo swoje uczucia”. Robiące swój hard sell nieznośnym do przełknięcia. A nawet zamieniających „y” na <3. Jak w poniższej reklamie.
Ok, kupując swojej młodszej o 20 lat partnerce nowego Mercedesa, pewnie kupilibyśmy sobie na chwilę jej uczucie, ale jeśli będzie to po prostu kupon podarunkowy do H&M dla naszej żony Zofii, to mamy już pewne wątpliwości.
Tak czy tak. Nie obrażajmy się na świat. Jest wiele gorszych rzeczy, z którymi musimy toczyć codzienną wojnę, a które są dużo gorsze niż jednodniowe morze lukru. Pójdźmy nawet dla świętego spokoju do centrum handlowego.
Kupmy, dajmy i obudźmy się następnego dnia.
Bez kaca. Również tego moralnego.