fot. © Think Mice
Zobacz również
Pozostałe części cyklu przeczytasz tu >
Kiedy i co było impulsem do rozpoczęcia własnej działalności?
Matko, aż strach pomyśleć – to było tak dawno temu. 15 lat temu – jak nic. A impuls – chyba dwa: pierwszy, że zawsze chciałem mieć własny biznes, a drugi to odpowiedni moment. I tak w 2005 roku powstało Walk Production, które bardzo szybko zaczęło funkcjonować z moimi wspólnikami – Pawłem Miklaszewskim i Przemkiem Staniszewskim jako „WALK – grupa marketingowa”. Po drodze, jakieś cztery lata temu doszedł czwarty wspólnik.
Ile czasu zajęło Ci założenie agencji od momentu zakiełkowania tego pomysłu?
Założenie agencji poza decyzją mentalną to dziecięca igraszka. I chyba to ta decyzja jest kluczem do sukcesu. Pewnego dnia wstajesz rano i wiesz jedno – jak nie zarobisz, to nic nie zjesz. Stres, obawa, realne zagrożenie niepowodzeniem potrafi zablokować.
Movember/Wąsopad: jak marki zachęcają do profilaktyki męskich nowotworów [PRZEGLĄD]
W moim przypadku jednak była inna strategia. Metoda prób i błędów. Miałem po drodze trzy podejścia. Wszystkie okazały się fiaskiem, choć każde budowało moją wiedzę i dawało bezcenne doświadczenie. Dopiero w Walk i to dzięki wspólnikom udało się nam stworzyć agencję z prawdziwego zdarzenia, która od prawie 15 lat z powodzeniem staje w szranki z najlepszymi graczami.
Słuchaj podcastu NowyMarketing
Jakie były największe wyzwania przy rozkręcaniu biznesu?
Wiarygodność i portfolio. Jakakolwiek rozpoznawalność. Co sprowadza się do słowa klucz: klienci. Proszę sobie wyobrazić sytuację, gdy dzwonię do dyrektora marketingu, przedstawiam się, a z drugiej strony słyszę „nie znam pana, nie znam waszych prac” – kurtyna. Takich telefonów na początku wykonuje się setki miesięcznie. Aż ktoś pozwoli się przekonać do spotkania, zaprosi, zaufa.
Jakie są koszty związane z rozpoczęciem własnego biznesu?
To dużo zależy od przyjętego modelu biznesowego. Są dwa zasadnicze: jeden łatwiejszy i droższy – zatrudniasz ludzi ze znajomościami, szerokimi kontaktami, historią na rynku, wiarygodnością i zakładasz, że w przeciągu roku osiągniesz „break even”. Druga metoda dużo tańsza, ale też trudniejsza, gdzie wszystko robisz samemu, krok po kroku rozpychając się przy „barze”. I tak z wspólnikami działaliśmy od początku. Wydrapywaliśmy pazurami każdy kontakt, każde zlecenie, podejmowaliśmy każdy trop, wykorzystywaliśmy każdą relację. Nie wstydziliśmy się prosić o dużo więcej niż mogliśmy dać. Pod koniec dnia daliśmy radę. Zatem, szczerze mogę powiedzieć, że wszystko, co osiągnęliśmy, zawdzięczamy tylko i wyłącznie sobie. Sami weszliśmy na poziom, na którym dziś funkcjonujemy. Pamiętam, jak na początku brakowało nam parunastu tysięcy złotych, by zamknąć miesiąc. Zaoferowaliśmy koledze 20% udziałów za 20 tys. złotych. Nie zdecydował się… dziś żałuje 😉
Po jakim czasie udało się pozyskać pierwszego klienta?
Klienci zawsze byli, gdyż zawsze umieliśmy kogoś przekonać, by nam zaufał – pierwsze stałe zlecenia były od jednego z TFI już w pierwszym roku, a w kolejnym pozyskaliśmy pierwszego klienta na miesięczne fee w Walk PR i to był jeden z operatorów komórkowych. Duża rzecz.
Jakich porad udzieliłbyś osobie, która zastanawia się nad założeniem własnej agencji?
Pasja – to najważniejsze, przynajmniej wg mnie. To właśnie ona pozwala komuś zaufać tobie, nawet gdy nie masz niczego na poparcie swoich kompetencji. Jeśli pasja się z człowieka wylewa, wtedy ją czuć i widać gołym okiem.
Wiarygodność – nie rzucaj słów na wiatr – to, co obiecasz, musisz zrealizować. Bez względu na koszt. To twoja trampolina. Ludzie o tym będą mówić, a nie ma nic gorszego na starcie niż brak wiary potencjalnego kontrahenta, że dasz radę.
Wiedza – niewątpliwie trudno sprzedawać usługi, jeśli się ich nie zna i jest się w drugim modelu set-up’u biznesu – czyli wszystko robisz sam.
Jakie najdziwniejsze/najzabawniejsze sytuacje przydarzyły Ci się podczas realizacji własnego biznesu?
Przetarg na platformę eventową u dużego motoryzacyjnego gracza międzynarodowego. Pod koniec prezentacji klient spytał nieśmiało, „…ale gdzie ta platforma?” Skonfundowani odpowiadamy, „…no właśnie ją przedstawiliśmy”. Na co słyszymy odpowiedź niedoszłego klienta: „ale nam chodziło o platformę do zjeżdżania na evencie”. Nie muszę dodawać, że z briefu to nie wynikało. Inna historia; przetarg na dużą kampanię w jednym z ministerstw. Komisja kilkunastu bardzo dojrzałych mało uśmiechniętych panów. Leci analiza otoczenia, strategia komunikacji, trzy linie kreatywne i po trzech godzinach pada jedno pytanie: „a kto zagra główną rolę w reklamie?”
Masę tego typu przypadków uzbierało się przez te wszystkie lata. Są dwa zasadnicze powody powstawania takich nieporozumień: w mojej ocenie obie to wina agencji: postawa „wiemy lepiej, lepiej rozumiemy potrzeby klientów” i druga „lenistwo”. A proszę mi wierzyć, warto czasem zadać sobie trud i spytać klienta co myśli? Jak widzi świat? Upewnić się, jakie są jego potrzeby i oczekiwania. Poprosić o przynajmniej część badań i dowiedzieć się do kogo chcą mówić. Naprawdę klienci w dużej mierze wiedzą, co robią. Oczywiście zdarzają się kuriozalne sytuacje odbiegające od tego, co napisałem. Najpiękniejszy przypadek to ten z marką piwa Żubr. W briefie było napisane – w komunikacji pełna dowolność, tylko nie żubr. Agencja kreatywna poszła z jedną linią – linią opartą na Żubrze, która już od prawie 10 lat jest wykorzystywana.
Co Twoim zdaniem decyduje o sukcesie w prowadzeniu własnego biznesu?
To chyba mix pewnych cech, postaw, sytuacji. Determinacja, skuteczność, łut szczęścia. Bez determinacji nie wykonasz setnego telefonu, nie podniesiesz się z kolan po bolesnym upadku. Na nic ta determinacja Ci się przyda, jeśli nie będziesz skuteczny w swoim działaniu. Jeden na sto telefonów musi wyjść. Jeden na sto kontaktów musi stać się Twoim klientem. A to wszystko na nic, gdy nie umiesz pozyskać numeru telefonu czy rekomendacji od osoby trzeciej, jeśli nie potrafisz zrobić tak, by druga strona czuła, że zyskała na relacji z Tobą.
Co zrobiłbyś inaczej, patrząc z perspektywy czasu?
Każdy popełnia błędy. Często są to bardzo osobiste przemyślenia i refleksje. Wolałbym nie wchodzić za głęboko w meandry tego pytania. Ale parę spraw wydaje się neutralnych, o których spokojnie można wspomnieć: większa dyscyplina finansowa, mniejsza tolerancja dla osób niekompetentnych, większa czujność biznesowa.
Jakie masz dalsze plany na rozwój agencji?
W Walk mamy parę powiedzeń: „stay hungry” czy „keep walking” dobrze oddaje ducha i DNA agencji. Nigdy, ale to nawet przez moment nie pomyśleliśmy, że to koniec drogi. Ciągle znajdujemy nowe obszary zainteresowania – czy to chodzi o content, design, media czy kompetencje w obszarze entertainmentu. I tego się trzymamy, Walk ciągle się rozwija i chcąc nie chcąc, nie widzę końca tej drogi…
O rozmówcy:
Szymon Walkiewicz, partner / business development director WALK