Jeśli byliście w agencji dłużej niż kwartał, to na pewno poznaliście przynajmniej jednego osobnika z tej listy (współczuję!). A jeśli jesteście Brand Managerem i chcecie świadomie zniszczyć świetnie zapowiadającą się relację z waszą agencją – to cóż, zapraszam do lektury tego przewrotnie sarkastycznego poradnika.
Poniżej znajdziecie 10 wzorców toxic red flag Brand Managerów, opisanych z przymrużeniem oka i z muzyczną ilustracją dla fabuły. Uwaga: podobieństwo do prawdziwych osób absolutnie nie jest przypadkowe – każda agencja zna te typy aż za dobrze. Kiedy sam byłem Brand Managerem – byłem jednym z tych dziesięciu. Kiedy byłem Dyrektorem Marketingu skutecznie udawało mi się ich wychowywać a w najgorszym razie eliminować z mojego zespołu. No ale na nieszczęście wtedy zatrudniali się gdzie indziej.
Zobacz również
1. „The Winner Takes It All” – Maciek Przetargowy
Motto: „The winner takes it all, the loser standing small.” – ABBA
Maciek Przetargowy żyje w przekonaniu, że najlepszym sposobem motywowania agencji jest urządzenie jej regularnego konkursu przetrwania. Co kwartał rozsyła do pięciu innych agencji kreatywnych zapytanie o „koncepcję kreatywną <<Zaskoczcie Nas>> z efektem WOW last minute” – oczywiście bez budżetu i briefu (tylko ustnie, przez telefon zbriefuje), bo po co ograniczać kreatywność? Jego ulubione powiedzonko: „Zróbmy taki mini-przetarg na to – nie obiecuję, że wybierzemy wasz pomysł, ale pokażcie, na co was stać!”. A potem wybiera sobie, po troszku z każdego pomysłu, bo oczywiście nikt nie zrozumiał dokładnie co miał na myśli. Na szczęście on, cały na biało, to poskłada jak z puzzli rozsypanych przez niesforne dzieciaki. Agencja, która właśnie od pół roku haruje nad jego marką, nagle musi stawać w szranki z konkurencją o własny projekt. Maciek z lubością ogląda prezentacje jak wieczorne talent show – zasiada w pierwszym rzędzie konferencyjnej sali niczym Małgosia Foremniak w Mam Talent z założonymi rękami i tylko czeka aby walnąć w grzyba. Po każdym pitchu rzuca chłodno: „Dziękuję, skontaktujemy się”, by za chwilę poprosić swoją juniorkę o przygotowanie następnego „castingu” za pół roku. A jakże – niech agencje czują, że nic nie jest dane na zawsze.
Satyrystyczny komentarz: Maciek uważa się za stratega i negocjatora stulecia – w końcu wyciska z agencji siódme poty, a jak się któraś zbuntuje, zawsze może rozpisać nowy przetarg. Cóż, gratulujemy – w ten sposób na pewno zbudujesz zaufanie i długofalową współpracę. Podobnie jak rekin buduje przyjaźń z foką. Brawo, tak trzymaj!
Apps in ChatGPT: nowy krok OpenAI [OPINIE]
Słuchaj podcastu NowyMarketing
2. „I Still Haven’t Found What I’m Looking For” – Monika Feedbackowa
Motto: „But I still haven’t found what I’m looking for.” – U2
Monika Feedbackowa to mistrzyni niekończących się poprawek. Żaden projekt w historii nie zbliżył się nawet do etapu, który ona nazwałaby „wystarczająco dobrym”. Gdy agencja dostarcza świeżutką kampanię, Monika już czeka z 40-stronicowym plikiem uwag. Pierwsza runda feedbacku? Oczywiście! Po naniesieniu poprawek okazuje się, że jednak koncept pierwotny był lepszy – więc może wróćmy do wersji sprzed tygodnia, ale zmieńmy w niej „kilka drobnych rzeczy”. Każdy mail od Moniki zaczyna się niewinnie: „Super robota, ale…” – i kończy litanią zmian: „A może jednak zmienimy kolor tła na mniej zielony, dodamy logo tu i tu (większe, rzecz jasna), slogan bardziej seksi, ale jednocześnie poważny… No i mam jeszcze 27 innych sugestii na szybko aby połączyć tradycję z nowoczesnością”. Termin kampanii oczywiście przesuwa się bez końca, bo feedback musi być „przegadany wewnętrznie”. W piątej turze poprawek agencja już nie wie, która wersja jest aktualna – ale Monika wciąż szuka tego idealnego rozwiązania. Ma system oznaczania plików kreacja_final_finalny_final_v25_z_poprawkami_final.docx. I nawet jeśli teraz pracuje w Koziej Wólce na czwartoligowym suplemencie diety którego nazwy nie kojarzy nawet jej matka – nie omieszka od czasu do czasu rzucić wspomnieniem z tych swoich dwóch juniorskich lat prestiżu: „nie tak robiliśmy to w Procter & Gamble”.
Satyrystyczny komentarz: Jeśli kiedyś Nobel z dziedziny dezorganizacji projektu będzie przyznawany, Monika ma nominację w kieszeni. Jej nieustające „jeszcze to poprawcie” potrafi zamienić nawet prosty baner w epopeję na miarę „W poszukiwaniu straconego czasu”. Monika, tak trzymaj – przecież kiedyś na pewno znajdziesz to, czego szukasz… choć nikt inny już nie będzie pamiętał, co to miało być.
3. „Every Breath You Take” – Mirek Mikromanager
Motto: „Every breath you take, every move you make, I’ll be watching you.” – The Police
Mirek Mikromanager to Brand Manager, który wie wszystko najlepiej – a już na pewno lepiej od waszej agencji. W praktyce oznacza to, że zatrudnia zespół kreatywny tylko po to, by trzymać go na krótkiej smyczy i wydawać drobiazgowe polecenia. Projekt logo? Mirek sam wyśle pomysł w Canvie, podyktuje grafikowi, jaką konkretnie grubość ma mieć linia i który odcień niebieskiego jest „prawdziwie on brand”. Copywriter dostaje od Mirka maila pełnego poprawek w stylu: „tu dodaj przecinek, tam zmień ten wyraz na iż, bo brzmi poważniej”. Potrafi dzwonić do agencji co godzinę z pytaniem, „jak tam postępy, bo chciałbym zobaczyć wersję roboczą zanim pojedziecie na lunch”. Na wspólnym callu projektowym zagląda każdemu przez ramię – dosłownie i w przenośni – mówiąc rzeczy w stylu: „Przesuńmy ten nagłówek o dwa piksele w prawo… Oj, nie, teraz o jeden w lewo. Idealnie. STOP! Nie ruszać!”. Jego ulubiona fraza: „Zanim wy coś wymyślicie, pokażcie mi do akceptu”. Czujne oko Mirka wyłapie każdy detal, który nie spełnia jego wizji – choć nikt poza nim tej wizji nie rozumie. Gdyby sam Michał Anioł tworzył dla Mirka freski na s Kaplicy Sykstyńskiej, zapewne usłyszał by: „tu pierdolnij aniołka, tu pierdolnij aniołka, a tu chmurkę”.
Satyrystyczny komentarz: Agencja przy Mirku czuje się jak malarz pokojowy, któremu klient stoi nad głową i wskazuje palcem każde niedomalowane miejsce. Słowo „zaufanie” nie istnieje w słowniku Mikromanagera – wszak nikt inny nie zrobi nic dobrze, prawda? Drogi Mirku, gratulujemy perfekcjonizmu bez zaufania. Tylko czekać, aż z entuzjazmu twojego zespołu pozostaną co najwyżej perfekcyjnie wypalone z nerwów zombi.
4. „I Want It All (And I Want It Now)” – Basia ASAPowska
Motto: „I want it all… and I want it now!” – Queen
Basia ASAPowska żyje w ciągłym trybie pilnym. Dla niej każdy mail to SOS, a każde zadanie miało być gotowe na wczoraj. Uwielbia wysyłać agencji e-maile z tematami w stylu: „🔥PILNE!!! Natychmiastowa akcja wymagana🔥”, najchętniej tuż przed weekendem. Brief? Owszem, bywa – treści „Zróbcie coś wow, bo zaraz prezentacja zarządu. Deadline: poniedziałek rano”. Basia dzwoni w piątek o 17:00 z radosnym komunikatem: „Słuchajcie, mam mały temat ad hoc. Potrzebuję kreatywnego konceptu do jutra. Da się, prawda? Liczę na was, kochani!”. Jej kalendarz to poligon pożarów: każde zadanie ma etykietę ASAP, ASAP+ lub – dla naprawdę palących spraw – ASAP!!!. Gdy agencja próbuje tłumaczyć, że pewnych rzeczy nie da się zrobić ot tak, Basia ze spokojem odpowiada: „Rozumiem, ale spróbujcie. To dla nas bardzo ważne”. Aha, i oczywiście wszystko jest priorytetem numer jeden – od redesignu globalnego logo po zamówienie nowych długopisów z logotypem na konferencję.
Satyrystyczny komentarz: Basia wierzy, że kreatywność działa najlepiej pod maksymalną presją czasu – bo przecież nic tak nie uskrzydla artysty jak zarwana noc na “pilnym drobiazgu”. Jeśli chciałaby kiedyś zmienić branżę, z jej talentem do gaszenia (a raczej wzniecania) pożarów czeka kariera w straży pożarnej. Agencja już wie: gdy dzwoni Basia, szykuje się kolejny weekend „pod napięciem”. Dzięki Pani ASAP – życie jest takie ekscytujące w trybie ciągłego alarmu!
5. „Money for Nothing” – Tomek Gratisowski
Motto: „Money for nothing and your chicks for free.” – Dire Straits
Tomek Gratisowski to wytrawny negocjator, który z każdego budżetu potrafi zrobić budżecik z pieniążkami, a najlepiej – prestiżowy projekt do waszego portfolio. Już na pierwszym spotkaniu rzuca tekstem: „Wiecie, u nas w korpo budżety są napięte… Musicie zrobić coś z niczego. Taki mamy challenge, liczę na was. „Uwielbia słowo „gratis”. Każdy projekt to dla niego okazja, by coś ugrać: a to dodatkowy baner w cenie pakietu, a to poprawki po deadline bez dopłaty. Gdy agencja przedstawia kosztorys, Tomek reaguje teatralnym zdziwieniem: „To aż tyle za taką kampanię? Kuzyn mojego szwagra coś takiego podobnego robił za dwa tysiące! Na pewno da się taniej. W trakcie realizacji dorzuci od niechcenia: „Słuchajcie, a może by tak dorobić jeszcze krótkie wideo viralowe do tego? W sumie macie już materiały, to drobiazg – nie będziemy przecież rozliczać każdego pikselka”. Jeśli agencja stanowczo mówi „to poza zakresem”, Tomek przybiera minę niewiniątka: „Myślałem, że partnerstwo z agencją polega na wzajemnej pomocy. Jestem rozczarowany waszą postawą” – szantaż emocjonalny to przecież też forma negocjacji. Finalnie i tak spróbuje utargować 20% rabatu, bo „ciągłość współpracy”.
Satyrystyczny komentarz: Dla Tomka świat to jeden wielki supermarket z promocjami, a agencja to ten miły pan rozdający darmowe kawałki sera na degustacji. Jego motto: po co płacić za 10 rzeczy, skoro można zapłacić za 5 i dostać 5 gratis? Wersja dla ambitnych: zapłać za 0, dostaniesz 10, bo tak wypada. Drogi Tomku, twoja mistrzowska sztuka negocjacji sprawia, że każda faktura z twojej firmy to dzieło sztuki nowoczesnej (bo ile można ściąć koszty, to głowa mała). I dziwić się, że gdy ktoś wpada na pomysł otworzenia nowej agencji, myśli aby nazwać ją Juke Box Creative. Nie dlatego, żeby kojarzyła się ze światem muzyki i technologią, ale dlatego, żeby taki ktoś jak Tomek pamiętał, że muzyka gra tylko wtedy, gdy wrzuci monetę. Agencje kochają takich klientów – prawie tak mocno jak dziurawe wiadro kocha wodę.
6. „The Sound of Silence” – Krzysztof KPIński
Motto: „People talking without speaking, people hearing without listening.” – Simon & Garfunkel
Krzysztof Kpiński to korporacyjny poeta mowy-trawy. Na spotkaniach z agencją rzuca korpomową w stylu: „Musimy zewnątrzsterować synergię cross-channelową, żeby zeskalować KPI-e w ujęciu kwartału, ale trzeba to jeszcze zalajnować z ki stejkholderami bo się szery na matach nie meczują i dlatego nasz insajt jest zahajlajtowany bullet pointem w hendałtach do brifu”. Wszyscy na sali robią wielkie oczy – nikt nie ma pojęcia, o co mu chodzi, ale kiwają głowami, bo przecież brzmi mądrze. Krzysztof słynie z prezentacji, gdzie jeden wykres na slajdzie próbuje pomieścić 80 wskaźników – od CPC, przez ROI, po eschatologiczny WRR (Whatever Response Rate). Gdy agencja proponuje kreatywny koncept kampanii, on pyta poważnie: „A jak to się ma do benchmarków globalnych? Gdzie jest tu uplift insightów i czy wpisujemy się w macierz strategiczną XYQ?”. Cisza. Krzysztof poprawia okulary i dorzuca: „Brakuje mi tu kluczowych learnings i high-level overview, wiecie, takiego big picture z quick-winami, bo inaczej to nie zaadresuje naszych pain pointów”. Agencja czuje się, jakby słuchała dźwięku ciszy właśnie – mnóstwo słów, żadnej treści. Po takim monologu nikt nie ośmieli się zapytać, co autor miał na myśli. Finalnie Krzysztof sam proponuje „kierunek kreatywny” pełen modnych buzzwordów: kampania ma być disruptive, customer-centric, najlepiej z elementem metaverse i NFT AI-driven storytellingowej grywalizacji, bo Paweł Tkaczyk powiedział, że to teraz na czasie.
Satyrystyczny komentarz: Krzysztof mówi dużo, nie mówiąc nic – ot, cała sztuka. Dla agencji współpraca z nim to jak próba złapania mgły gołymi rękami. Każda rozmowa kończy się gonitwą za wyimaginowanymi KPI-ami i odczuciem, że brakło tłumacza z korpomowy na polski. Ale jedno trzeba mu oddać: prezentacje w PowerPointcie ma tak dopracowane, że nikt nie śmie ich kwestionować. W końcu jak coś jest niejasne, to pewnie bardzo strategiczne. Ale prawda jest taka, Krzysiu, że każdy tylko czeka aż skończysz pierdolić a gdy tylko to się stanie, kreacja ochoczo będzie miała całą twoją prezentację w dupie.
7. „Me Myself And I” – Sebastian Sukcesowski
Motto: „Me Myself And I” – Beyonce
Sebastian Sukcesowski to typ, który zawsze spija śmietankę sukcesu – oczywiście waszym kosztem. Jeśli kampania zrobiona przez agencję odnosi sukces, Sebastian na wewnętrznym town hallu firmy opowiada z dumą o „swoim” pomyśle i „swojej” strategii, o agencji wspominając co najwyżej drobnym drukiem na ostatnim slajdzie (jeśli w ogóle). Gdy spływają wyniki kampanii przewyższające KPI, Sebastian bryluje przed zarządem: „Tak, to rezultat moich konsekwentnych decyzji i wizji rozwoju marki”. Na branżowej konferencji występuje jako prelegent, prezentując case study waszej kampanii – oczywiście w formie „Jak my to zrobiliśmy”. Agencja siedzi na widowni z opadniętą szczęką. W kuluarach Sebastian poklepuje was po plecach: „Dobra robota, następnym razem was wymienię, obiecuję!”. Następnym razem historia się powtarza. Co zabawne, kiedy tylko pojawiają się potknięcia czy wyniki poniżej oczekiwań, Sebastian pierwszy rzuci w mailu do zarządu: „Agencja niestety nie dowiozła – oczywiście wyciągniemy konsekwencje”. Innymi słowy: sukces ma wielu ojców (imieniem Sebastian), a porażka jest zawsze sierotą (imieniem Agencja).
Satyrystyczny komentarz: W panteonie korporacyjnych dupków, Sebastian to prawdziwa gwiazda. Umie grać pierwsze skrzypce tak, że orkiestra (czyli agencja) zostaje w cieniu kulis. Ale cóż – me myself and I, drogi Sebastianie. Ty świętujesz, a agencja? Agencja ma satysfakcję, że mogła pracować dla takiego geniusza marketingu. Następnym razem proponujemy od razu wysłać te statuetki Effie prosto na biurko Sebastiana – przecież wiadomo, czyja to zasługa… 😉
8. „With a Little Help from My Friends” – Justyna Komitetowa
Motto: „I get by with a little help from my friends.” – The Beatles
Justyna Komitetowa nigdy nie podejmuje decyzji w pojedynkę – od tego ma cały komitet doradczy złożony z przypadkowych osób. Każdą propozycję agencji musi skonsultować z „przyjaciółmi”: a to kolega z działu sprzedaży, a to pani Halinka z HR-u (bo „też jest kreatywna, kiedyś malowała akwarele”), a czasem nawet własna mama – przecież „też jest konsumentką naszej marki”. W efekcie, gdy agencja prezentuje np. nowy slogan, Justyna prosi o chwilę na feedback od zespołu projektowego. Ów zespół to tuzin osób, które z projektem niewiele mają wspólnego, ale każdy czuje się w obowiązku coś skomentować. Wraca więc do agencji dokument z uwagami w stylu: „Prezes uważa, że slogan za mało poważny”, „Dział prawny sugeruje unikać żółtego koloru, bo kojarzy się z ostrzeżeniem”, „Koleżanka z biura obok stwierdziła, że przekaz jest niejasny dla jej 8-letniego syna – może uprościmy?”. Justyna rozkłada ręce: „Wiecie, wszyscy musimy być zadowoleni. Proszę uwzględnijcie te zmiany, bo inaczej u nas nie przejdzie”. Finalnie koncepcja przypomina patchwork przypadkowych pomysłów, a Justyna triumfalnie oznajmia: „Teraz jest idealnie – komisja zatwierdziła jednomyślnie”. Agencja patrzy na efekt ze łzami w oczach – niestety nie są to łzy szczęścia.
Satyrystyczny komentarz: Justyna wierzy święcie w moc demokratycznego procesu twórczego. W końcu co głowa, to opinia – im więcej opinii, tym lepszy efekt, prawda? Niestety, rezultat zwykle bywa karykaturą pierwotnego pomysłu. To trochę tak, jakby kazać 10 osobom malować jeden obraz jednocześnie – dostaniemy bohomaz, ale za to wspólnie uzgodniony! Droga Justyno, dziękujemy za przypomnienie, że wielbłąd to był kiedyś koń projektowany przez komitet. Tak, w planie rozwojowym możesz popracować nad tą jedną rzeczą obok wszystkich Twoich talentów Gallupa: własnym zdaniem.
9. „Should I Stay or Should I Go” – Wanda Ostrożna
Motto: „If I go there will be trouble, and if I stay it will be double.” – The Clash
Wanda Ostrożna boi się wszystkiego, co nowe lub odważne. Jej główna zasada w marketingu: nie wychylać się. Każdą odważniejszą koncepcję agencji gasi w zarodku słowami: „Musimy być ostrożni. To zbyt ryzykowne, może się komuś nie spodobać”. Proponujecie kampanię z przymrużeniem oka? Wanda kręci głową: „Humor bywa kontrowersyjny… Lepiej napiszmy coś neutralnego, żeby nikogo nie urazić”. Chcecie użyć niestandardowych mediów? „Nie, nigdy tego nie robiliśmy – prezes może tego nie zrozumieć. Trzymajmy się sprawdzonych standardów.” W efekcie każdy projekt zamienia się w odgrzewany kotlet. Wanda najchętniej powtarzałaby w kółko tę samą kampanię co rok temu (bo wtedy nikt się nie czepiał). Hasło reklamowe ma być takie, żeby absolutnie nic nie sugerowało i broń Boże nie było kontrowersyjne – czyli bezpieczne do bólu. Gdy agencja przedstawia trzy różne pomysły (w tym jeden naprawdę nieszablonowy), Wanda wybiera… czwarty: czyli miks najnudniejszych elementów z wszystkich propozycji. Potem jeszcze rozmyśla: „A może w ogóle nic nie zmieniajmy? Może lepiej nie robić kampanii niż zrobić i mieć kłopot?”. Decyzję przekłada trzy razy – bo a nuż jutro coś się wyda nie tak. Zamęcza siebie i was pytaniami: „A co jeśli klienci tego nie zrozumieją? Co jeśli pan prezes to wyśmieje? Strach Wandy przed ruchem sprawia, że marka stoi w miejscu jak zaczarowana.
Satyrystyczny komentarz: Wanda jest żywym dowodem na to, że nadmierna ostrożność bywa największym ryzykiem – bo świat ucieka do przodu, a marka Wandy drepcze w kółko, żeby broń Boże się nie potknąć. Dla agencji współpraca z nią to szkoła cierpliwości i sztuka przekonywania, że czasem warto zaryzykować. Niestety, Wanda woli zaszyć się w swojej strefie komfortu (wyściełanej kopiami zeszłorocznych reklam). Droga Wando, dzięki tobie wiemy, że „lepsze jest wrogiem dobrego” – i że czasem najskuteczniej można sabotować rozwój marki, robiąc… absolutnie nic.
10. „Money” – Jan Czekajdalej
Motto: „Share it fairly, but don’t take a slice of my pie.” – Pink Floyd
Jan Czekajdalej to specjalista od przeciągania płatności w nieskończoność. Dla agencji współpraca z nim jest jak finansowy thriller – z dreszczykiem, czy tym razem faktura zostanie opłacona przed upływem geologicznej ery. Jan oczywiście na wstępie negocjuje 60 dniowy termin płatności, bo „takie mamy standardy korporacyjne”. Gdy ten termin mija i na koncie agencji nadal pusto, Jan ma już gotowe usprawiedliwienia: „Księgowość się czepia szczegółów na fakturze, musicie poprawić przecinek w adresie”. Poprawione – wysłane. Kolejny tydzień, zero przelewu. „Ach, nasz CFO jest na urlopie, a bez jego akceptacji system nie puszcza płatności. Proszę o cierpliwość.” Mija trzeci miesiąc; agencja zaczyna słać rozpaczliwe maile. Jan odpowiada zdawkowo po tygodniu: „Przepraszam za opóźnienie, sprawa jest u mnie na biurku jako priorytet”. Oczywiście, priorytet, ale nie tak ważny jak kolejna narada czy delegacja Janka. W międzyczasie Jan bez wstydu zamawia u agencji nowe projekty, jak gdyby nigdy nic. Ma tupet zapytać: „Czy moglibyście to zrobić szybko? Wiecie, koniec kwartału idzie”. Kiedy agencja nieśmiało wspomina o zaległych płatnościach, Jan wzdycha: „Wiem, kochani, u nas biurokracja to dramat. Ale spokojnie, na pewno zapłacimy. Jesteśmy przecież poważną firmą.” Finalnie pieniądze pojawiają się po 120 dniach, oczywiście bez słowa „przepraszam”. Jan natomiast co miesiąc jak w zegarku odbiera swoją sowitą pensję – w końcu on pracę wykonał na czas.
Satyrystyczny komentarz: Jan Czekajdalej opanował do perfekcji sztukę kredytowania swojego globalnego korpo kosztem małych przedsiębiorców, po to by centrala mogła nie zapłacić w kraju żadnego podatku. Agencja pełni dla niego rolę nieoprocentowanego banku – przecież co to dla was poczekać kilka dodatkowych miesięcy, prawda? Hipokryzja level master: sam nigdy by nie zrezygnował ze swojego wypłatowego dnia, ale wam może fundować maraton czekania. Drogi Janku, twoja „zaradność” finansowa w imię korpo oczywiście nie pozostanie bez echa – każda agencja w branży już wie, że u ciebie terminy płatności to fikcja z gatunku science fiction. Wspaniała reputacja, gratulujemy! Gdybyś nagle znalazł się poza swoim korpo i musiał sam zapłacić za kartę Multisport, nie wiedziałbyś od czego zacząć. Jesteś zwykłym cebulakiem przebranym w warszawski sznyt na folwarku, ze złotą słomą wystającą z twoich przepłaconych butów.
Zakończenie
Powyższe przykłady to oczywiście satyra – wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci jest absolutnie zamierzone. 😉
Niestety, w każdym stereotypie jest ziarno prawdy i każda agencja marketingowa potwierdzi, że takich korporacyjnych „dupków” spotyka na swojej drodze zaskakująco często. Czy jest jakaś puenta? Chyba ta, że dobry partner biznesowy to skarb – a anty-partner, cóż… potrafi skutecznie zabić nawet najlepszą kreatywną relację. Jeśli więc odnajdujesz u siebie choć cień cech któregoś z powyższych wzorców – może warto przemyśleć swoje podejście, zanim kolejna agencja zrezygnuje ze współpracy.
PS: Drodzy Brand Managerowie, uśmiechnijcie się, zjedzmy razem Prince Polo, – ponoć autoironia to pierwszy krok do bycia lepszym klientem. A drogie agencje… trzymajcie się tam, wiemy, że lekko z nami nie macie. Ale wracajcie już do pracy, za dużo tego LinkedIna, ASAPy czekają. 😇