grafika: fotolia.pl
Zobacz również
O historii Twittera, jego początkach, rozwoju, potencjale i zaletach napisano już bardzo wiele. Pomysł jest prosty – 140 znaków, czyli mniej niż SMS, a więc SHORT message. Taka forma przekazu powinna raczej odrzucić kościelnych dostojników czy polityków, których kojarzy się z kazaniami i przydługimi przemówieniami. Jak się jednak okazuje to właśnie te dwie grupy zrobiły w ostatnim czasie największa reklamę Twitterowi.
Twitterowi tego typu promocja jest bardzo potrzebna. Dla przeciętnego Kowalskiego Twitter jest czymś elitarnym. Kowalski nie musi tam być, bo jemu w zupełności wystarcza Facebook, ewentualnie NK. Tam ma swoich znajomych, zdjęcia i tam koncentruje się jego sieciowe życie. Po co miałby wiec tweetować? Z jednego prostego powodu, Twitter to tylko 140 znaków.
Zastanówmy się chwilę nad tym, czego boimy się korzystając z internetu, a szczególnie z sieci społecznościowych. Boimy się utraty prywatności. To o prywatność i nasze dane toczy się nieustanny bój. To o prywatność był spór o ACTA, to o prywatność jest spór o prawa autorskie, o targetowane reklam, o wykorzystywanie danych do rozmaitych celów. Lęk o utratę prywatności towarzyszy nam codziennie, bo w każdej chwili możemy stać się ofiarą kradzieży czy bezprawnego wykorzystania naszych danych. Wychodząc z domu narażamy się jednak na większe ryzyko, bo zostawiamy pusty dom, a w dodatku może nas dopaść kieszonkowiec. Staramy się być rozsądni i zamykany drzwi, montujemy alarmy i trzymamy pieniądze w kilku kieszeniach. Ryzyko zawsze pozostaje, ale rozpraszamy je. A w sieci ryzyko zwiększa się wraz z nierozsądnym użytkowaniem narzędzi i brakiem dywersyfikacji. Dlaczego więc mielibyśmy postępować w internecie odwrotnie niż w życiu poza siecią i narażać się na dodatkowe ryzyka publikując tony informacji prywatnych i publicznych na jednym koncie w jednym serwisie społecznościowym?
#PolecajkiNM cz. 32: czego szukaliśmy w Google’u, Kryzysometr 2024/25, rynek dóbr luksusowych w Polsce
Twitter pozwala na rozproszeniu ryzyka. Tutaj nie tworzymy swojego osobistego profilu rodem z Facebooka. Nie tagujemy zdjęć z naszym wizerunkiem. Nie można tu stworzyć naszego profilu psychodemograficznego na podstawie polubionych fan page’ów. Jesteśmy tylko my i 140 znaków. Dostęp do tego, co piszemy jest wszak nieograniczony, ale tu nikt nie zagląda nam do sypialni, do samochodu czy pokoju dziecka. Możemy tu polecać artykuły, linki czy wygłaszać poglądy – bez obaw, że zmieszają się one z publikowanymi przez nas mniej poważnymi treściami. W prosty sposób na Twitterze możemy dołączyć do dyskusji prowadzonych przez ludzi polityki, biznesu czy mediów. Twitter stał się swego rodzaju elitarnym forum, na którym tweetują do siebie ministrowie, ale de facto jest on całkowicie inkluzywną agorą, gdzie z ministrem może potweetować zwykły zmianowy robotnik. Tylko, że większości nie chce się wejść na wyższy poziom komunikacji i wolą pisać o robieniu zupy na Facebooku.
Słuchaj podcastu NowyMarketing
Z Twitterem w Polsce problem tkwi w edukacji. Potrzeba edukacji i czasu, aby tweetowanie stało się popularniejsze. Do Facebooka też musieliśmy się przekonać, z Twitterem może być podobnie. Istnieje tylko pewna różnica, na Facebooku piszemy głównie o naszym osobistym życiu, udzielamy bądź szukamy porad znajomych, piszemy o doświadczeniach, a także o rozrywce, sprawach lekkich i przyjemnych. Przyzwyczailiśmy się trochę do tego, że nasza prywatna komunikacja w social mediach jest trochę bardziej na luzie niż to, jacy jesteśmy naprawdę. Tak sobie te nasze prywatne social media po polsku wytworzyliśmy. Trudno nam się jest więc przerzucić na Twittera, który wydaje się jakby poważniejszy, a na pewno wymaga początkowo większego zaangażowania, kreatywności i nowego podejścia niż wrzucenia foteczki na Fejsa. Edukacja i czas są tu potrzebne, jak nic innego.
Czy rosnąca w USA i Polsce popularność Twittera zagraża niepodważalnemu liderowi social mediów – Facebookowi? Moim zdaniem absolutnie nie. Facebook i Twitter to dwa rożne serwisy, które się uzupełniają. Mogą się uzupełniać zarówno w użytkowaniu przez prywatna osobę, instytucje, firmę czy bohatera życia publicznego. Dynamiczny wzrost Twittera nie musi przecież oznaczać końca Facebooka – tak samo jak rozwój telewizji nie oznaczał zmierzchu radia, a rozwój internetu końca telewizji. Facebook to przecież serwis społecznościowy, a Twitter to platforma mikroblogowa – choćby biorąc to pod uwagę widać jasno, że te serwisy wcale nie są wobec siebie konkurencyjne.