fot. unsplash.com
Skończyły się czasy, kiedy okienko z serwisem LinkedIn należało ukryć, zanim szef dotrze do naszego biurka, bo za przeglądanie tej sieci można było podpaść bardziej niż przez quizy i pasjansa. Jeszcze niedawno logowały się tam głównie osoby myślące o rozpoczęciu nowego etapu w karierze. Aktualizowały swój zawodowy profil, próbowały zabłysnąć w dyskusjach, sprawdzały czy nikt nie ma dla nich nowego zajęcia. Po jego znalezieniu, aktywność w serwisie często wygasała, więc jej ożywienie mogło zasugerować pracodawcy tylko jedno…
Zobacz również
To się na szczęście zmieniło. Coraz więcej osób rozumie, że networking i kreowanie marki osobistej to zadania nie tylko dla freelancerów poszukujących zleceń, a dla wszystkich aktywnych zawodowo. Najlepsze efekty mają ci, którzy nie stosują nachalnej autopromocji od wielkiego dzwonu, a powoli, cegiełka po cegiełce, budują swój wizerunek profesjonalisty. Przy okazji robią w ten sposób dobry, naturalny PR swojej firmie. Dlatego też szef nie powinien być podejrzliwy wobec pracowników aktywnych na LinkedInie, a wręcz ich do tego zachęcać. Szczególnie, że serwis ten może być także źródłem inspirującej i fachowej wiedzy. W świecie mediów społecznościowych, gdzie Facebook chce być najfajniejszy, Twitter najszybszy, a Instagram najładniejszy, LinkedIn tworzy alternatywę dla całej tej trójki. Staje się miejscem na trudniejsze i bardziej angażujące treści. Tu nie wystarczy błysnąć dowcipem, trzeba mieć coś do powiedzenia. (Jeśli będzie inaczej, masz dużą szansę trafić na fanpage Mądrości z Linkedina – przyp. red.)
Pasja przede wszystkim
LinkedIn pozwala publikować treści jako osoba i jako firma czy organizacja. Jednak już na pierwszy rzut oka widać, że faworyzuje tę pierwszą opcję, dając indywidualnym użytkownikom więcej możliwości. Posty profili firmowych nie mogą przekroczyć długości 1300 znaków, zaś prywatna osoba może zamieścić także artykuł. Zachęca to do traktowana serwisu jak prostej platformy blogowej. Dla firmy lepszym rozwiązaniem od stworzenia klona facebookowego fanpage’a może być prowadzenie jednego lub kilku kont jej kluczowych pracowników, np. prezesa, rzecznika prasowego, dyrektora marketingu.
Takie osoby mają niekiedy blogi na firmowej stronie WWW, ale często z braku odpowiedniej promocji niewiele osób na nie trafia. Lepszym rozwiązaniem wydaje się publikowanie tam, gdzie już są nasi czytelnicy. Na LinkedInie z początku będą to znajomi z branży, partnerzy, kontrahenci. Z czasem także poszukiwacze wiedzy i inspiracji, a wśród nich przyszli klienci. Tak będzie, kiedy dyrektor nie będzie pisał ani o sobie, ani o firmowych wigiliach czy wyjazdach integracyjnych tylko o tym, co stanowi przedmiot jego pracy. Kiedy pokaże, że praca jest jego pasją. Dobrze, żeby przy tym prezentował własne, wyraziste zdanie na okołobranżowe tematy i potrafił zainicjować dyskusję w sieci. Użytkownicy LinkedIna zainteresowani naszą branżą muszą poczuć, że właśnie z tego profilu pierwsi dowiedzą się, co w trawie piszczy, albo znajdą tu celny, fachowy komentarz do aktualnych wydarzeń. A najlepiej jedno i drugie.
#NMPoleca: Jak piękny design zwiększa konwersję w e-commerce? Tips & Tricks od IdoSell
Szukasz inspiracji? Zobacz profil np. Kuby Filipowskiego, współzałożyciela Netguru [przyp. red.]:
Słuchaj podcastu NowyMarketing
Bądź jak ulubiona gazeta
Dobry profil na LinkedInie powinien właściwie prezentować się jak medium, które warto zaprenumerować. Tak jak inne konsumowane przez nas treści, musi „wychodzić” regularnie, a kolejne „wydania” powinny trzymać równy poziom. Mimo blogowej formuły należy więc unikać argumentacji „bo tak” – lepiej na poparcie swoich opinii przytaczać wyniki badań czy wypowiedzi autorytetów.
Obowiązują nas też typowo „medialne” reguły gry:
- Tytuł artykułu lub pierwsze zdanie postu powinny nie tyle informować, a intrygować do przeczytania całości.
- Jako że większość użytkowników podchodzi do internetu w sposób użytkowy i praktyczny, dobrze jest nadać treściom formę poradników. Najlepiej, gdyby odpowiadały na pytanie „jak”.
- Internet kocha listy skonstruowane punkt po punkcie i instrukcje krok po kroku, jednak jak pokazują analizy, nie należy powielać formy prostych wyliczanek znanych z masowych portali.
Największą popularnością na LinkedInie cieszą się teksty, które wyczerpują temat, o długości ok. 2 tysięcy słów. Mimo to warto pod koniec artykułów zaznaczać, że w poruszonej kwestii nie powiedzieliście ostatniego słowa i wykorzystywać moc internetu, prosząc czytelników o ich opinie lub sugestie. Nie należy jednak tego robić wyłącznie pro forma jak wyuczonego triku, ale pozostać responsywnym i po wywołaniu dyskusji w komentarzach autentycznie się w nie angażować.
Przykład? Zobacz, jak to robi np. Michał Sadowski, CEO Brand24 [przyp. red.]:
I gdzie tu promocja?
Między wierszami. Można od czasu do czasu poświęcić wpis firmowemu sukcesowi lub projektowi, który w pocie czoła ukończyliśmy, ale niech to będą naprawdę kamienie milowe w naszym rozwoju. Na LinkedInie zdecydowanie lepiej dzielić się wiedzą, a firmowe historie przemycać jako case study na potwierdzenie swoich opinii. W ten sposób tworzymy wizerunek profesjonalisty (w dodatku sumiennego i regularnego jak gazeta), którego doświadczenie mówi samo za siebie.
W pigułce:
- Jako marka na LinkedIn nie polegaj tylko na oficjalnym profilu firmy. Zadbaj, by jej kluczowi pracownicy byli obecni w tej sieci i publikowali własne treści.
- Twój profil jako pracownika firmy powinny wypełniać treści związane z branżą, w której działasz, tak by twoi (obecni i przyszli) koledzy po fachu uznali go za dobre źródło wiedzy na jej temat.
- Pokaż, że praca jest twoją pasją, dzieląc się jako pierwszy w gronie znajomych ważnymi nowinami lub celnie komentując bieżące wydarzenia.
- Choć prowadzisz (mikro)bloga, poczuj się bardziej jak dziennikarz, piszący specjalistyczne artykuły dla niszowego medium. Dbaj o ich rzetelność i regularność.
- Staraj się pogodzić interaktywność sieci społecznościowej (dając chwytliwe tytuły, zachęcając do komentowania) z fachowym poradnikiem (pisząc wyczerpujące temat teksty).