Dla porządku przypomnę, że Gruzja to raczej niewielki kraj (ok. 70 000 km2), który zamieszkuje ponad 4,5 mln ludzi. Jeśli już z czegoś słynie to z tego, że urodził się tam Stalin, w Milanie grał Kaladze, a dziś w Legii mamy Dwaiszwilliego. Poza tym jest tu jeszcze wino, a od kilku lat w Polsce utarło się, że Polak, Gruzin – dwa bratanki. W 2008 roku Gruzja i Rosja stoczyły ze sobą wojnę i to była wiadomość, która odbiła się na świecie największym echem jeśli chodzi o te dochodzące z Tbilisi i okolic. O Gruzji jednak dziś się pamięta na Zachodzie, co widać choćby po rozwijającym się tam sektorze reklamowym.
Halo, czy to Zachód?
Gruzini uwielbiają być utożsamiani z Europą. Na państwowych budynkach wieszają unijne flagi, na każdym kroku podkreślają swoją europejskość, której dowodzić ma ponad trzy tysiące lat historii gruzińskiego państwa. Ta chęć bycia członkiem zachodniej cywilizacji widoczna jest na ulicach, gdzie za synonim prestiżu uchodzą logotypy znanych marek, często zresztą podrabiane…
Zobacz również
Ulica w Tbilisi, mężczyzna z torbą Chanel
Konsumpcyjna cywilizacja to logo. Na Zachodzie od tych logo się odchodzi. Powstają przecież nawet sklepy, w których za logo robi no logo (np. Muji). Gruzini dopiero przechodzą etap fascynacji markami i ich symbolami. Dla nich synonimem bogactwa, wolności i prestiżu jest swoosh Nike’a czy paski Adidasa. Są wielkimi fanami zachodniego stylu życia, szczególnie tego rodem z USA. Podążając tym tropem stworzyli na przykład pomnik AirMaxów w Batumi. Szefostwo Nike musi być wniebowzięte – mają tu bowiem rynek wchodzący, na którym w dodatku konsumenci są autentycznymi wielbicielami marki, a nie są zblazowani jak ich zachodni odpowiednicy.
Movember/Wąsopad: jak marki zachęcają do profilaktyki męskich nowotworów [PRZEGLĄD]
Gruzini sami starają się zresztą wnieść coś do zachodniego świata konsumpcji – tak na przykład prezentuje się McDonald’s w Batumi. Na Zachodzie nigdy nie widziałem podobnej budowli, w której byłaby ta największa na świecie jedzeniowa sieciówka…
Słuchaj podcastu NowyMarketing
Inną rzeczą, której na Zachodzie się nie uświadczy są wszechobecne papierosy. Podobno każdy Gruzin rodzi się z papierosem w ustach. Jest w tym tylko odrobina przesady, bo Gruzini (Gruzinki znacznie rzadziej) palą wszędzie. Papierosy atakują ich zresztą także z ulicznych billboardów, czego na Zachodzie się już nie uświadczy. Na Zachodzie ludzie żyją przeciętnie o kilkanaście lat dłużej niż w Gruzji. Przypadek? Wątpię. Myślę, że te papierosy, reklamowane i używane w prawie każdym miejscu, mają z tym coś wspólnego.
Jednak Gruzini nie są wcale tacy zacofani. W kwestii higieny, zdrowia i reklam produktów szkodliwych – owszem, ale za to pojawiają się także przejawy nowoczesności. Na plaży w Batumi jesteśmy zachęcani do check-inów, a w tbiliskim metrze możemy skanować kody QR (tutaj problem bywa podobny jak w naszym metrze, bo kod jest za mały i nie da się do niego zbliżyć, ale intencje były z pewnością dobre).
Nośniki reklamowe w metrze pozostawiają wiele do życzenia…
Gruzińska ruletka – czyli co z tego wynika?
Jeśli miałbym jednak wskazać na to, co wyróżnia gruziński krajobraz marketingowy to zdecydowanie byłby to marketing bezpośredni. Jest go tu nadzwyczaj dużo. Na ulicy jesteśmy co chwila atakowani przez sprzedawców, żebraków (ci w dużym stopniu stosują niestandardy), taksówkarzy, organizatorów wycieczek czy osoby oferujące noclegi. Technik sprzedaży jest tyle, ile osób próbujących coś nam sprzedać – naprawdę można tu się wiele nauczyć.
Czasem można się nauczyć czegoś kreatywnego, jak od twórców tego potykacza zachęcającego do odwiedzenia jednej z knajp przy alei Rustawelego w Tbilisi:
Czasem też można wyciągnąć wnioski dotyczące starego powiedzenia, że dobrymi chęciami jest piekło wybrukowane:
Po przylocie do Tbilisi naszym oczom ukazuje się bowiem lotnisko pełne ludzi i ogromnego tumultu nieznanego na europejskich lotniskach. Jest czwarta rano, czyli czas w którym europejskie lotniska śpią, a tymczasem w Tbilisi trwa okres, w którym zlatują się samoloty z europejskich stolic. Oczekiwanie na bagaż staje się w związku z tym długotrwałe i męczące. Na szczęście ktoś wpadł na pomysł reklamowego wykorzystania bagażowego chodnika, po którym jeżdżą walizki. Chodniczek został przerobiony na pola przypominające te do gry w ruletkę i stał się reklamą jednego z kasyn. Wszystko byłoby fajnie, gdyby nie to, że ruletki z bagażami na lotnisku nie lubi żaden pasażer. Takie błędy zdarzają się jednak nawet najlepszym, więc miejmy nadzieję, że Gruzini wyciągną z nich wnioski, bo potencjał mają, tylko rzeczywistość skrzeczy.