Piotr Jaworowski (Ars Thanea): Imagination is everything!

Piotr Jaworowski (Ars Thanea): Imagination is everything!
Rozmawiamy z Piotrem Jaworowskim - Executive Creative Directorem i Partnerem w agencji Ars Thanea.
O autorze
9 min czytania 2012-09-12

Jak to się wszystko zaczęło?

Grafiką zacząłem interesować się w wieku 17 lat. Wówczas dużo grałem w gry multiplayer. Przede wszystkim w Quake 2. Pierwsze moje prace to różne grafiki wykorzystywane do promocji klanów (teamów graczy). Wtedy właśnie zaczęły się moje pierwsze zabawy z Paint Shopem Pro 6, którego pokazał mi znajomy. I tak z biegiem czasu robiłem coraz więcej grafik, a coraz mniej grałem. To była dość płynna przemiana. W pewnym momencie zorientowałem się, że już w ogóle nie gram, a właściwie tylko siedzę i robię grafiki. Niedługo potem pojawiły się pierwsze zlecenia. Oczywiście wszystkie za darmo. I tak to powoli szło, do momentu kiedy zdałem maturę i pojawiła się oferta pracy w agencji Max Weber.

Jak do tego doszło?

Wystawiałem swoje prace w serwisie deviantART. Swoje inspiracje czerpałem głównie z zagranicy i tam chciałem pokazywać swoje prace. Posiadałem również swoje konto w polskim serwisie digart.pl i tam właśnie pojawiło się ogłoszenie, że Max Weber poszukuje ludzi do pracy. Bez większej nadziei wysłałem zgłoszenie. Nie planowałem wtedy jeszcze, by przenosić się z rodzinnego Białegostoku do Warszawy.

LinkedIn logo
Na LinkedInie obserwuje nas ponad 100 tys. osób. Jesteś tam z nami?
Obserwuj

Wysłałeś CV?

Nie. Tylko link do swojego profilu. I parę słów w mailu – że mam 18 lat i… właściwie tyle 🙂 W Max Weber przepracowałem 3 miesiące. W tym czasie zacząłem też studia dzienne, które później, po 2,5 roku, zostawiłem. Musiałem wybierać pomiędzy pracą a studiami, a że studiowałem informatykę i nie bardzo mi to coś dawało, to zdecydowałem, że skupię się na tym, co mi wychodzi. I mówiąc szczerze to była jedna z najlepszych decyzji w moim życiu.

Słuchaj podcastu NowyMarketing

Od tamtej pory jako freelancer robiłem rzeczy dla coraz większych klientów. Pierwszym z takich przełomowych dla mnie projektów był Nike – Air Lab. Nike Polska organizowało w Warszawie wystawę Nike Air Max Exhibition. Były tam eksponaty, historyczne buty – cała historia air maxów w przekroju i oczywiście promocja najnowszego modelu. Zrobiłem wtedy dwa wielkie billboardy, a właściwie flagi… sam nawet nie wiem, jak to nazwać 🙂

NowyMarketing logo
Mamy newsletter, który rozwija marketing w Polsce. A Ty czytasz?
Rozwijaj się

(źródło: behance.net/gallery/Nike-Air-Lab/40072)

Jak udało Ci się pozyskać to zlecenie?

Przez znajomego, którego przyjaciółka pracowała w Nike. Zostałem polecony i udało się. Potem zaczęły się pojawiać kolejne zlecenia. Przez jakieś 2 i pół roku pracowałem jako wolny strzelec. Do momentu, kiedy odezwał się do mnie Bartłomiej Rozbicki, który teraz jest jednym ze współwłaścicieli i CEO Ars Thanea. Powiedział mi wtedy, że K2 rozbudowuje zespół kreatywny i spytał, czy chciałbym do nich dołączyć.

Ja na to, że nie bardzo, że tak jak jest, jest mi dobrze. Z początku w ogóle nie miałem ochoty. Ale Bartek namawiał i w końcu powiedziałem “OK, spróbuję na 3 miesiące, poznam nowych, fajnych ludzi, na pewno się czegoś nauczę i będzie super”. Dodatkowo okazało się jeszcze, że jeden z moich współlokatorów również dostał propozycje z K2, więc stwierdziłem, że będzie raźniej – będziemy razem dojeżdżali do pracy (na marginesie, dziś nadal pracujemy razem).

Tak więc, poszliśmy do K2. Tam zrobiliśmy Nokię L’Amour – projekt, który bardzo miło wspominam. K2 miało super klientów. To była fajna możliwość. Następnie dowiedziałem się, że Bartek Rozbicki razem z Pawłem Piotrzkowskim i Radkiem Krzepkowskim odchodzą z K2 i zakładają coś swojego. Spytali, czy nie chciałbym do nich dołączyć.

I tak narodziła się Ars Thanea…

Tak, z racji tego, że na początku słabo się znaliśmy, przecież pracowaliśmy ze sobą razem przez zaledwie 3 miesiące, przez pierwszy rok istnienia agencji byłem ich współpracownikiem. Ale już po pierwszym roku zostałem pełnoprawnym partnerem.

Na początku mieliśmy robić głównie rzeczy digitalowe. Natomiast koniec końców miałem tyle zapytań własnych, których już w żaden sposób nie dałem rady robić po pracy na freelance, że zasugerowałem chłopakom, że może będę to robił w godzinach pracy. Będziemy fakturować tutaj i będzie super. I tak to się rozwinęło. Teraz robimy tego naprawdę sporo. Tego i wiele innych rzeczy.

To było 5 lat temu.

Wróćmy jeszcze na chwilę do samych początków. Kiedy zaczynałeś swoje pierwsze zabawy z Paint Shopem, miałeś już jakieś doświadczenia z grafiką, rysowaniem?

Nie. Ale miałem dobrego znajomego, który miał super talent do rysowania. Zawsze mu tego bardzo zazdrościłem. Kiedy odkryłem Paint Shopa, zdałem sobie sprawę, że daje mi on możliwość robienia rzeczy kreatywnych, składając wszystko z dostępnych materiałów w tym wypadku zdjęć i tekstur. Zupełnie nie potrafię rysować. No OK, może trochę potrafię, ale są to bardzo proste rzeczy. Potrafię “patyczaka” narysować – takiego ludzika z kresek 🙂 Ogólnie porażka.

Dlatego Photoshop był dla mnie czymś aż tak fajnym. Myślałem “Wow! Wreszcie mogę coś zrobić. Coś fajnego, co może podobać się ludziom”.

Skąd czerpiesz swoje inspiracje?

Na początku była to przede wszystkim muzyka. Muzyka towarzyszy mi codziennie. To było moje główne źródło inspiracji. Do tego dochodziły oczywiście prace innych autorów, które widziałem w Internecie. Nie chciałem ich kopiować. Chciałem zrobić coś podobnego, ale po swojemu. Chciałem, żeby to wszystko ewoluowało. Na początku, kiedy człowiek uczy się technik, jest inaczej – dużo więcej jest dozwolone. Na etapie, na którym teraz jestem, jest jeszcze zupełnie inaczej…

Na przykład key visuale – już nie robię ich sam. Teraz pracuje przy nich zespół składający się z 8-10 osób, w zależności od projektu.

Ile czasu zajmuje Ci praca nad projektami?

Zawsze byłem perfekcjonistą. Zawsze dopatruję się w projektach najdrobniejszych dupereli, których nikt inny pewnie by nie zobaczył. Po prostu denerwuje mnie myśl, że coś może być niedokończone. Więc jeśli mam więcej czasu na pracę, sam decyduję, że poświęcę na projekt jedną lub dwie dodatkowe noce, by wyglądało to tak, jak chcę. Na dobrą sprawę 80% klientów i tak nie zobaczy różnicy, ale będzie to moja wygrana. Ja się będę z tym lepiej czuł, że to jest tak fajnie dopracowane. Nie będzie wstydu tego pokazać 🙂

Ta praca, która wisi za Twoimi plecami (Playstation 3 – This is Living) – dłubałem ją przez tydzień i robiłem te wszystkie małe pierdółki. Bartek się zawsze ze mnie śmieje, że mam PSD-eka włączonego na zoomie 500% i robię takie malutkie rzeczy. Ale ja wtedy mówię: “zobacz, jak oddalę, włączę i wyłączę folder, to widać różnice”. On na to: “Ano widać”.

(źródło: www.behance.net/gallery/Playstation-3-This-is-Living/4350)

Tak naprawdę te detale – te 5-8% – świadczą o tej fajnej jakości. To ta różnica pomiędzy czymś dobrym, czymś bardzo dobrym a czymś super.

Kiedyś nad projektem pracowałem mniej więcej tydzień. Wszystko oczywiście jeszcze zależy od rozmiaru – im większy, tym wolniej to wszystko idzie, trzeba większą uwagę przykładać do detali. Dziś praca nad jednym key visualem to jest nawet od 6 do 8 tygodni. Ale teraz dodajemy do tego sesję, CGI, 3D. Bardzo dużo osób jest w to wszystko zaangażowanych.


Im bogatsze prace tym więcej z nich frajdy?

Jasne. Pierwsze prace, które jeszcze robiłem sam i miałem tylko materiały od klienta (które były często nieprzydatne, a czasami żadne), musiałem opierać na zdjęciach stockowych. Teraz, mając te wszystkie możliwości i tylu świetnych ludzi wokół, możemy zrobić wszystko, co sobie tylko wymyślimy. Nie ma już takiej bariery, jak kiedyś. “Zrobiłbym takiego smoka, za którym lecą takie linie”. I szukam. Szukam. Szukam na tych stockach i nie ma żadnych odpowiednich zdjęć. A teraz? Rysujemy, robimy w 3D. Nie ogranicza nas nic. Kiedyś to było takie “zobaczmy, co możemy zrobić z tego, co jest dostępne”. Teraz frajda jest o wiele większa. Lubimy w AT powiedzenie: Imagination is everything!

A do tego wszystkiego dochodzi praca zespołowa. Każdy projekt to jest dla mnie nieprawdopodobne przeżycie. Każdy się stara, dodaje coś od siebie i kiedy po tych 6-8 tygodniach patrzymy na skończoną rzecz, to jest coś. Człowiek wie, po co to robi.

Co ważne, cały czas idziemy do przodu. Zawsze się czegoś uczymy.

Ile czasu dziennie poświęcasz na pracę?

Z racji tego, że około 85% naszych klientów jest klientami zagranicznymi, a istnieją przecież inne strefy czasowe, to pracuję od 8:00 do 00:00. Oczywiście nie cały czas siedzę przed komputerem. Muszę być w kontakcie z innymi, rozmawiać przez telefon. Ale mi to nie przeszkadza. Przyzwyczaiłem się. To jest część mojej pracy. I bądźmy szczerzy – nie ma na co narzekać. Niektórzy moi rówieśnicy [rocznik ‘86 – przypis red.] mają problem ze znalezieniem pracy, a u mnie idzie wszystko super. I oby tak dalej.

Ale swoją drogą nie jest to najłatwiejszy kawałek chleba, jak niektórzy myślą. “Siedzisz sobie przed komputerem, robisz te obrazki, biorą je wszyscy, płacą kasę”. Nic bardziej mylnego. Na wszystko trzeba ciężko zapracować.

Czy jest jakaś część Twojej pracy za którą zbytnio nie przepadasz?

Nigdy nie byłem wielki fanem biurokracji (kto jest?;-)) zarówno w życiu prywatnym jak i zawodowym. Dlatego cały proces przygotowania do startu projektu (nie mylić z pre-produkcją), rozmowy o niczym, vision treatment (wizja projektu) oraz przerzucanie się umowami nie są moją ulubioną częścią pracy, natomiast bardzo dobrze zdaje sobie sprawę, że jest to etap nieodłączny.

A który etap uważasz z kolei za najbardziej ekscytujący?

Najbardziej ekscytujący zdecydowanie jest etap, w którym wszystko w projekcie już jest jasne, wiadomo, jak będzie wyglądał, jak będzie działał, a Klient nie ma już żadnych komentarzy. Zawsze wtedy przeznaczamy trochę czasu, aby na spokojnie dodawać detale i nasze własne poprawki, te ostatnie 5%, które świadczą o dopracowaniu projektu i wyniesieniu go na wyższy poziom.

Pracujecie głównie z zagranicznymi klientami. Z polskim rynkiem nadal masz jednak kontakt?

Sporo pracujemy z polskimi klientami. Cieszymy się, że ta wiedza, którą zdobyliśmy, pracując z zagranicznymi klientami może teraz zostać przełożona w pewien sposób na polski rynek. Bo powiem szczerze, że często mam już dosyć oglądania billboardów, które są słabe, że aż oczy bolą.

Naprawdę można to robić o wiele lepiej. I nie chodzi tylko o sam pomysł, ale o wykonanie. W AT wychodzimy z założenia, że najprostszą rzecz można zrobić na najwyższym poziomie. Nawet jak robimy packshot w CGI – butelki, puszki, cokolwiek – zawsze staramy się, żeby to wyglądało najlepiej, jak to tylko możliwe. W Polsce, jeśli chodzi o takie podejście jest jeszcze sporo do zrobienia. Zwłaszcza w princie.

Jaka jest różnica między polskimi klientami a zagranicznymi?

Marketerzy za granicą są bardziej wyedukowani. Reklama w Polsce jest relatywnie młodą branżą. Na Zachodzie trwa to już trochę dłużej i ludzie mają tam więcej doświadczenia. Mają też gdzie się uczyć. Jeśli chodzi o edukację, w Polsce jest mocno średnio. Nie mamy takich szkół jak na przykład Beckmans czy Hyper Island w Szwecji.

Większość ludzi, którzy u nas pracują, są samoukami, tak jak ja. Nikt ich tego nie nauczył. Usiedli i sami starali się do czegoś dojść.

Wydaje mi się, że za parę lat to się zmieni. Cały czas idzie ku lepszemu. Powoli, ale pewnie.

Co jest dla Ciebie najważniejsze w marketingu?

To trudne pytanie. Staram się trzymać strony produkcyjnej i kreatywnej. Ale to nie jest tak, że myślę tylko o tym, by zrobić ładną ilustrację. Wchodzimy w dialog z klientem. Chcemy, by to co mamy zrobić wpisało się w całość strategii. Pytamy klientów – co chcecie tym osiągnąć?

Tak, najważniejszy jest dialog między klientem a agencją. W wielu sytuacjach tego brakuje. Ale nie tylko w Polsce. Za granicą jest podobnie. Ale z projektu na projekt jest coraz lepiej. Dużo zależy do ludzi. Poza tym, przez 5 lat zbudowaliśmy sobie bardzo mocną pozycję na rynku i klienci nam ufają. Wiedzą, że stoi za nami olbrzymie doświadczenie. Nie musimy już tego udowadniać.

Obserwujesz najnowsze trendy, jeśli chodzi o grafikę?

Teraz mam na to mniej czasu, ale wydaje mi się, że jest sporo zmian, które idą w kierunku prostszych rzeczy – takich, które skupiają się na sednie sprawy. Coraz silniejszy jest też trend na grafikę hiperrealistyczną. To również kierunek, w którym podążamy już od jakiegoś czasu.

Czy masz kogoś takiego, kogo mógłbyś nazwać wzorem do naśladowania?

Jeśli chodzi o aspekt biznesowy największym wzorem do naśladowania dla mnie jest Marco Seiler – CEO Syzygy Group. Nieprawdopodobne umiejętności komunikacyjne i strategiczne Marco są nie do opisania. Co więcej, po tylu latach pracy w branży pozostaje jednym z najbardziej charyzmatycznych ludzi, jakich miałem okazję poznać.

Od strony designu ikoną w moich oczach jest mój dobry znajomy Robert Lindstrom, współwłaściciel oraz design director szwedzkiej agencji North Kingdom.

Jakie są najciekawsze projekty, które ostatnio widziałeś?

Jeśli chodzi o Polskę to jednym z nich na pewno jest Elektrobiblioteka, który co prawda nie jest projektem komercyjnym, ale zrobił na mnie duże wrażenie.

Za granicą – eksperyment, który Google zrobiło z North Kingdom – ROME. Projekt, który namieszał trochę w tym roku w Cannes. Te nowe, WebGL-owe rzeczy są bardzo fajnym trendem.

Jakich polskich designerów uważasz za najciekawszych?

W AT zawsze dokładnie dobieraliśmy ludzi do naszego zespołu, dlatego uważam, że obecnie mamy bardzo fajnych ludzi, którzy zasługują na uznanie i warto się nimi chwalić: Paweł Schedler, Michał Duszczyk, Mateusz Karasiński i Artur Napierajczyk.

Oprócz ludzi z AT bardzo cenię talent Krzysztofa Domaradzkiego (Studio KXX), chłopaków z Redkroft, Krzysztofa Rejka oraz Mamastudio.

Jak to się stało, że Ars Thanea stała się jedną z najbardziej rozpoznawalnych polskich agencji na świecie?

Na pewno mieliśmy trochę szczęścia. Temu nie można zaprzeczyć. Ale też wynika to trochę z tego, że zawsze się nastawiałem na rynek zachodni. Tam powoli, konsekwentnie budowaliśmy swój wizerunek. Wszyscy mamy tą samą wizję – kreować najlepsze rzeczy na jakie nas stać.

Gdzie widzisz siebie za 10 lat?

Chciałbym się dalej rozwijać. Chciałbym, żeby Ars Thanea jako firma była solidnym, jednym z najlepszych studiów produkcyjnych na świecie. Powoli marzenia się spełniają.

Masz jeszcze czas, żeby robić projekty dla siebie?

Bardzo mało. Głównie dlatego, że brakuje mi czasu. Te wolne chwile wolę poświęcić na odpoczynek. Wiem, że to mi lepiej zrobi. Pomoże nabrać sił do pracy. Ale zdarza się. Niedużo – raz na pół roku jestem w stanie zrobić coś dla siebie. Teraz na przykład robię 🙂

Co jest dla Ciebie ciekawszym wyzwaniem? Praca dla siebie czy dla klientów?

Praca dla klienta jest zdecydowane ciekawsza. Kiedy robię coś dla siebie, nie mam żadnych barier. Robię, co chcę. Projekt dla klienta jest trudniejszy, ale dzięki temu ciekawszy. Są punkty, które trzeba spełnić. Trzeba sobie zadać pytania: co tu wymyślić? Jak to zrobić? To z pewnością większe wyzwanie.

Ale za to praca dla siebie jest relaksująca. Dlatego to robię. Czasem siadam, słucham muzyki i dłubię w Photoshopie.

Czy którąś ze swoich prac mógłbyś wskazać, jako tę swoją ulubioną?

Zawsze miałem sentyment do pierwszego projektu dla poważnego Klienta jakim był Nike – Air Lab. Dzięki niemu otworzyło mi się wiele drzwi i bardzo to doceniam.

Ostatnie pytanie. Podobno wiele z Twoich prac powstała przy pomocy myszki…

To prawda 🙂 Tablet pokazał mi dopiero Bartek Rozbicki, kiedy przyszedłem do K2. Po 4 latach pracy! W K2 wszyscy się dziwili, że przyszedłem tylko z myszką. Nike – Air Lab, o którym wspominałem był robiony myszką. Miałem duży problem, by się przesiąść na tablet. Zawsze miałem coś na głowie i bałem się, co będzie, jak to nie zadziała. Myszka nie jest zła, ale fakt faktem – o niebo łatwiej jest pracować z tabletem.

Dzięki za rozmowę.

Dziękuję bardzo 😉

Z pracami Piotra Jaworowskiego możecie zapoznać się na tej stronie.