Żyjemy w kulturze szczękościsku. Gdzie świętym Graalem jest spanie jak najmniej, robienie jak najwięcej, a przyjemność i radość życia są fanaberią dla dzieci, utrzymanek i słabych psychicznie oferm. Gdzie sprawność intelektualna i wysokie wyniki biznesowe nie pojawiają się bez pogłębiającej się sukcesywnie dyskopatii, a dobrze prowadzony biznes z definicji nie łączy się z tym, że masz kiedy uprawiać seks i poczytać książki. Jesteśmy kreatywni na „trzy-cztery” od otrzymania zlecenia, a jeśli jest inaczej, to wypadamy gry. Ce n’est pas la vie.
Chce mi się płakać, kiedy siadam w którymś z centrów biznesowych i widzę tych wszystkich „hustlers” chodzących garbiąc się, z usztywnionym stawem krzyżowo-biodrowym i wtórną dystrofią mięśniową. Jest mi cholerni przykro, kiedy widzę Wasze podkrążone oczy, które mówią mi, jak mało spaliście. Na takie cienie nie pracuje się tydzień. Jest mi Was szkoda, kiedy widzę, jak w wieku 30 lat wyglądacie jak smutny wujek albo ciocia, którzy już zrezygnowali z tego, że kiedyś będą mogli podbiec za autobusem/psem/piłką rzuconą dziecku bez zadyszki i metalicznego posmaku w ustach. Współczuje Wam, że pracujecie na swoje zwolnienia lekarskie za 10, 12, 20 lat. Na to, że – nawet jeśli to będzie prywatna klinika – będziecie spłacać cholernie wysoki kredyt zdrowia.
Zobacz również
A najgorsze jest to, że to da Wam w pysk bardziej niż nieudany projekt, bo stracicie NAJWAŻNIEJSZE poczucie bezpieczeństwa, jakie jest dane naszemu gatunkowi. Nie takie, „czy zarobię w tym miesiącu kwotę X”, ale to, „czy będę w stanie wstać i zrobić najprostsze rzeczy jutro rano”. Nikt, kto nie bał się o własne życie i zdrowie nie zna tego uczucia. W 2006 roku pierwszy zimowy śnieg świętowałam, łapiąc go do pyska, leżąc na przejściu dla pieszych ze skręconym karkiem i nie wiedząc, czy kiedykolwiek usiądę jeszcze normalnie na dupie. Wierzcie mi, nie chcecie tego uczucia poznać na własnej skórze.
Może to mi zryło banię, a może to mój lekko psychopatyczny rys osobowości, który szepcze do uszka, że moja przyjemność jest ważna, a moje życie trwa teraz i nie jestem w jakiejś cholernej poczekalni do niego. Życie się nie zacznie, kiedy „jeszcze tylko zrobisz A, B, C…”, niestety cykanie „tik tak” trwa już teraz.
Jeżeli jesteś z mojego pokolenia, to wychowały Cię dzieci Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej wychowane przez dzieci Drugiej Wojny Światowej. Jedno pokolenie funkcjonujące w kulturze deficytu, drugie – atawistycznego strachu o życie i smutną akceptacją faktu, że w każdej chwili można stracić wszystko, łącznie z życiem, a nic co ważne, nie przychodzi bez cierpienia i strat.
#PrzeglądTygodnia [05.11-12.11.24]: kampanie z okazji Movember, suszonki miesiąca, mindfulness w reklamach
What doesn’t kill you, makes you… stranger.
Słuchaj podcastu NowyMarketing
Szeroko komentowany w Polsce artykuł, który ukazał się w anglojęzycznym Medium, krytykujący ideologię „Struggle porn” pompowaną między innymi przez Gary’ego Vee, podniósł mnie na duchu. Podobnie jak podnosi mnie na duchu ukazywanie się książek takich jak „Why we sleep” autorstwa Matthew Walkera, które pokazują drastyczne skutki deprywacji snu i permanentnego funkcjonowania na rezerwach.
Pamiętajcie, że większość motywacyjnych gadek odnosi się wprost do kultury anglosaskiej, w której – niezależnie od tego, ile czasu spędzamy na amerykańskich profilach Instagrama – nie funkcjonujemy.
Fakt, że jesteśmy faszerowani pompującymi i motywującymi frazesami, które mają nas skłonić do tego, żeby nasza codzienna praca przypominała oranie twarzą po ostrym żwirze NIE TRAFIA wcale na grunt lenistwa i rozpuszczenia. Większość z nas nie pracuje ZA MAŁO. Większość z nas pracuje ŹLE i nieefektywnie. Jesteśmy wychowani w przeświadczeniu, że to, co wartościowe ZAWSZE przychodzi z trudem i cierpieniem, a to, co przyszło nam z łatwością jest NIC NIE WARTE.
I teraz, to nie oznacza, że trud się nie opłaca, to nie oznacza, że nie warto się starać. Ale jeśli trud jest celem samym w sobie i będziemy robić z niego uwierzytelnienie dla naszej pracy – jesteśmy skazani na życie o obniżonej jakości bez żadnej gwarancji na ROI.
Nie jesteś oszustem, jeśli Twoja praca jest owocna, bo udało Ci się tak zaprojektować Twoje życie, że zarabiasz na robieniu tego, do czego masz predyspozycje, a dalsza nauka sprawia Ci przyjemność. Nie jesteś leniem, jeśli rozumiesz, w jaki sposób funkcjonuje ludzki umysł i odkryłeś, że najlepsze rzeczy powstają, gdy stworzysz sobie przyjemne i wygodne warunki pracy. Również – nie, nie jesteś idiotą, jeśli po 2 dniach braku snu albo 3 seriach spotkań nie potrafisz sklecić sensownego zdania. Dbaj o siebie do jasnej cholery, bo żaden software nie ma możliwości działać sprawnie w warunkach stałego przeciążenia. Żaden system emocjonalny nie jest w stanie się skutecznie bronić, walczyć o swoje racje i prawidłowo oceniać sytuację, jeśli funkcjonuje w strachu i pod presją.
I nie piszę tego dlatego, że jestem leniwa i szukam usprawiedliwienia. W mojej rodzinie etos pracy jest cholernie ugruntowany, szczególnie wśród kobiet. Nigdy nie prosiłyśmy ani o zgodę na cokolwiek, ani tym bardziej o pomoc. Zaczęłam pracę najwcześniej, jak tylko miałam możliwość. Tyrałam jak osioł, śpiąc pod kaloryferem w korpo. W wieku 23 lat miałam 3 dyski wystrzelone w diabli i stan psychiczny, o którym nie chce mi się opowiadać. I wcale nie jestem z tego dumna, i wcale nie uważam, że to było mądre. Więc jeśli ten tekst pomoże chociaż jednej osobie znaleźć sposób na lepszą codzienność – to znaczy, że spełnił swoje zadanie.
W większości niestety jesteśmy pokoleniem męczenników, którzy przemieszczają się w coraz bardziej zrujnowanych organizmach. Kultura cierpienia jest wpisana w naszą codzienność i stanowi nadrzędną miarę naszego zaangażowania. Podczas gdy najefektywniej działamy, kiedy jesteśmy wypoczęci i zadowoleni, mamy odpowiednią dawkę snu, ruchu i gdy dbamy o nasze relacje. Nasz umysł nie jest w stanie przetwarzać informacji ani tworzyć czegoś nowego, gdy nie damy mu czasu na odpoczynek i przestrzeni na pracę kreatywną. Jesteś więcej niż workiem kości i mięsa zawiniętym w skórę i jesteś zaprojektowany, żeby żyć zdrowo przez więcej niż 35 lat życia. Wiem, że to nie jest do końca tekst o biznesie, ale ja wcale nie chcę być w biznesie, którego elementem koniecznym jest robienie sobie krzywdy. Dbajcie o siebie, proszę, jesteście ważniejsi niż prezentacja w Power Poincie.
Autorka: Jolanta Piela, CEO w Good Division. Strateg marketingu z ponad 10-letnim doświadczeniem. Pracowała w największych światowych i polskich agencjach reklamowych: Havas Worldwide, Grey Worldwide, Young&Rubicam, K2 Internet, PZL.