Współczesne festiwale muzyczne to nie tylko wielkie gwiazdy i muzyka do białego rana. Organizatorzy, idąc z duchem czasów, poszerzają swoją ofertę o inne atrakcje. Open’er poza trzema scenami, na których występują największe gwiazdy, to również kino, muzeum, fashion stage i strefa NGO. Na OFF Festiwalu od lat funkcjonuje Kawiarnia Literacka, Audioriver ma Rynek Niezależny, a Tauron Nowa Muzyka swój Bazar.
Te miejsca funkcjonują na rubieżach festiwalowego życia, skupiając wokół siebie najbardziej zatwardziałych fanów kulturalnej ekstremy. Cała reszta zadowala się wesołą tułaczką między koncertami a strefą gastronomiczną, która jest fundamentem każdego festiwalu.
Zobacz również
Ale to nie koniec
Istnieją jeszcze miejsca wstydliwe. Nie zobaczycie ich na Instagramie, nikt się tam nie oznaczy na Facebooku poza bardzo wąską grupą ludzi. Odwracamy od nich wzrok, staramy się je ignorować, ale one tam są i trwają bezmyślnie na przekór wszystkiemu. Jest w nich coś z czym rozum zgodzić się nie chce; coś, co nie wiedzieć kogo, wiecznym schlebianiem łechce.
Mowa o wszelkiego rodzaju Strefach, w których marki zachęcają do wspólnej aktywności. Przykładowo na tegorocznym Open’erze można było odwiedzić m.in. Strefę Jelenia, swoje własne imprezy rozkręcał MasterCard i Red Bull, a Zalando dbało, o to, aby nikt nie wyjechał z festiwalu bez 20% zniżki na zakupy. Wszystkich pobiło jednak Bacardi swoją Casa Musica – gigantyczną budowlą wielkości połowy sceny głównej. Przechodząc obok, trudno było nie odnieść wrażenia, że w tym miejscu otworzył się portal do piekła, który wkrótce wchłonie cały festiwal.
Strefy żyją swoim życiem i to jest chyba w nich najbardziej pociągające. Ulokowane z dala od głównego nurtu festiwalowego, kuszą swoje ofiary różnego rodzaju atrakcjami, które w ostatecznym rozrachunku nie mają żadnego znaczenia. Jest w nich coś nadzwyczajnie pysznego, absurdalna chęć konkurowania z tym, co dzieje się na prawdziwych scenach, gdy tymczasem ich obecność sprowadza się najczęściej do funkcji punktu orientacyjnego – Gdzie jesteś? Pod Strefą Jelenia. Dobra to zaraz będę.
#NMPoleca: Jak piękny design zwiększa konwersję w e-commerce? Tips & Tricks od IdoSell
Dla przeciętnego bywalca festiwalowego Strefy są złem koniecznym. Dla działów marketingu są jednak okazją do tego, aby zmniejszyć dystans między marką, a jej odbiorcami. Strefy mają jasny określony cel, za każdym pawilonem stoją słupki z liczbami i ogromny nakład pracy i energii. Być może, dlatego patrzę na nie z taką czułością.
Słuchaj podcastu NowyMarketing
Tam, gdzie inni widzą nachalną reklamę, ja widzę splot decyzji, które doprowadziły markę do tego określonego miejsca. Strefy wyrastają z indywidualnych pomysłów, które po drodze zmieniają się, transformują i zaczynają żyć własnym życiem.
Marzy mi się spędzić kiedyś Open’era wyłącznie, podróżując między Strefami. Olać koncerty i chłonąć tę przedziwną narrację, napełnić się nią po brzegi, do granic wytrzymałości. Byłaby z tego niezła komedia. A może horror?
Trochę się wyzłośliwiam, ale wiem, że za tym wszystkim stoją ludzie. Wiem, jak potwornie trudnym zadaniem jest stworzenie czegoś, co inni polubią. W przypadku wydarzenia o takim charakterze, trzeba wielkiego wyczucia i szczęścia, aby wpasować się w krajobraz festiwalowy i nie być intruzem. Nie każdemu ta sztuka się udała, tym niemniej oglądałem to wszystko z nieskrywaną fascynacją.
Strefy trudno traktować poważnie, śmieszność jest wpisana w ich naturę, ale co ja poradzę, że mnie wzruszają?