W ubiegłym tygodniu głośno zrobiło się o sprawie związanej z pisarzem Jakubem Żulczykiem i prezydentem Polski. Autor w jednym ze swoich wpisów na Facebooku nazwał bowiem Andrzeja Dudę „debilem” i został oficjalnie oskarżony o znieważenie głowy państwa. Krótko po tym, jak informacja ta obiegła media, w mediach społecznościowych popularność biło hasło „Andrzej Duda debil”. Podobnie zresztą było w wyszukiwarce Google.
Po wpisaniu frazy „Andrzej Duda” na szczycie podpowiedzi pojawiało się bowiem słowo „debil”. Szybko jednak hasło zostało usunięte z Google’a.
Zobacz również
W efekcie pojawiło się wiele głosów mówiących o tych, że kontrowersyjna podpowiedź została celowo usunięta. Niektórzy internauci wprost nazwali rzekome działanie Google’a „cenzurą”. Jak się jednak okazało, hasło „Andrzej Duda debil” było zwyczajnie niezgodne z regulaminem działania mechanizmu autouzupełniania wyszukiwarki.
„Nie zezwalamy na podpowiedzi, które wiążą potencjalnie obraźliwe lub kontrowersyjne hasła z konkretnymi osobami” – brzmi bowiem jeden z punktów regulaminu.
Movember/Wąsopad: jak marki zachęcają do profilaktyki męskich nowotworów [PRZEGLĄD]
Dlaczego więc kontrowersyjna fraza w ogóle pojawiła się w wyszukiwarce? Otóż, prawdopodobnie z uwagi na to, że w danym okresie, gdy sprawa związana z Jakubem Żulczykiem i Andrzejem Dudą stała się popularna w mediach, obraźliwe hasło było często wpisywane przez użytkowników w całej sieci. A to zaś mogło być powodem jego pojawienia się w podpowiedziach Google’a.
Słuchaj podcastu NowyMarketing
PS
W połowie lipca 2018 roku po wpisaniu w wyszukiwarkę Google słowa „idiot”, na pierwszych miejscach wyników wyszukiwania pojawiały się grafiki przedstawiające prezydenta USA, Donalda Trumpa. Na czym dokładnie polega tzw. googlebombing i jak marketerzy i marki mogą się przed nim zabezpieczyć?