fot. pexels.com
Rzut oka na monitor i uspokajają mnie stale rosnąca zieleń słupków zasięgu i fiolet dobrze realizowanych KPI. A przecież przez ostatnich kilka lat nie było aż tak kolorowo.
Zobacz również
Ciekawe czasy, w których bezmiar możliwości prześciga ogrom marzeń i planów. Dziś każdy jest seryjnym przedsiębiorcą, każdy naprawia świat z komfortowego zacisza biur, współdzielonych z podobnymi wizjonerami. Na ścianie wypisano farbą, że pomysł to tylko 10 proc. sukcesu, że dobry biznes to ten, który da się obgadać w trzydzieści sekund, więc niejednym słowotokiem zawstydziłby Eminema i ma tych pomysłów na wszelki wypadek dziesięć. Manna finansowania sączy się, to z magicznych źródeł kontrolowanych przez szczodrych wąsatych urzędników, czy mityczne anioły polujące na jednorożce. Idylla! Nikt nie mówi, że ma firmę — bo firma w swojej definicji służy tworzeniu pieniędzy. Startup — niekoniecznie.
Na setkach spotkań prowadzonych w zwinnych scrumowych obrzędach rośnie kult produktu, usługi, technologii, platformy czy rozwiązania, który pewnego dnia spłynie na wyznawców, przynosząc sławę i dobrobyt. Tak wyczekiwane i wytęsknione! Przecież zrobiono wszystko tak, jak mówili wynajęci mentorzy i coache. Piękne biuro, pierwszy funding, szeroko zakrojona rekrutacja, pełne zaangażowanie, scrum-masterzy, młynarze, konto na Instagramie, drugi funding, akcelerator, pracownicy po drugiej stronie globu. Przecież w SiIlicon Valley tak to właśnie działa! A nad Wisłą? Gdy myślę o naszym zakurzonym podwórku, przed oczami staje mi obraz z końca XIX wieku. Czy kult Doliny Krzemowej, jak kiedyś kargizm na wyspach Oceanu Spokojnego, opętał umysły rodzimych przedsiębiorców?
Kult Cargo został zauważony przez antropologów w momencie, gdy ludność tubylcza zaczęła budować lądowiska i pasy startowe dla samolotów, nabrzeża dla statków, magazyny itp. Okazało się, że miejscowa ludność widząc, iż biali budują pasy startowe i lądowiska, czego wynikiem jest przylatywanie samolotów z żywnością i innymi dobrami, zaczęła ich naśladować – opisuje zjawisko namiętnie cytowana przez autorytety swojskiego życia publicznego Wikipedia.
Movember/Wąsopad: jak marki zachęcają do profilaktyki męskich nowotworów [PRZEGLĄD]
Młodzi startupowcy, jak dawniej ludność tubylcza, robią wszystko, by odtworzyć historię sukcesu zachodnich firm. Zaklinają rzeczywistość, wydając kolejne transze na modne wyposażenie biur, przepłacając za absolutnie wszystko, bo tak widzieli to w telewizji. Kosmiczne tweety Elona Muska, zaborcze wizje snute przez Marka Zuckerberga czy pochłaniane z zapartym tchem biografie Steve’a Jobsa rozpalają wyobraźnię do czerwoności, podsycając głód milionowych transakcji.
Słuchaj podcastu NowyMarketing
Nowy kult, jak na religię przystało, ma swoich oddanych kapłanów, duchowych przewodników po mędrcach postępowej filozofii, którzy niczym Budda czy Konfucjusz z namaszczeniem uczą, jak żyć i prowadzić biznes. Teleewangeliści sukcesu nie dadzą ci złapać oddechu, odpocząć i pomyśleć. Liczą się efektywność i zera na bankowym koncie, trzeba więc cisnąć, cisnąć i jeszcze raz cisnąć. Co najmniej tak, jak korpoludzie wspinający się po szklanych drabinach sukcesu. Dla kaznodziei inwersyjnej moralności mieć oznacza być, a sukces jest godnym najwyższej czci pozłacanym bożkiem. Wyświęceni przez szkoły coachingu spece za cudowne nauki każą sobie słono płacić, ale gdzie indziej szukać motywacji? Przecież bez dopingu i szkoleń z rozwoju osobistego świat stanąłby w miejscu, a wszyscy wybitni biznesmeni, którym pisane jest go zmienić, zapuściliby wąsy i prowadzili taksówki.
O mistrzowie sprzedaży, czegokolwiek tylko klient sobie zażyczy, to dostanie! O eksperci, wojownicy ninja marketingu, samozwańczy hakerzy wzrostów i ewangeliści. Ilu z Was poszło własną drogą? Ilu obyło się bez biura z hamakiem, piłkarzyków, bez fotki z pierwszym zagranicznym klientem na Instagramie i snucia globalnych planów w popularnych portalach? Niebo nie jest limitem. To Wy nim jesteście. I im więcej podpatrzonych zwyczajów uda wam się odtworzyć, tym ciężej będzie przetrwać długą i krętą drogę do celu.