Z pamiętnika Marketingowca (cz. 17): O jeden pomysł za daleko – czyli o wypaleniu marketera słów kilka

Z pamiętnika Marketingowca (cz. 17): O jeden pomysł za daleko – czyli o wypaleniu marketera słów kilka
Jestem osobą specyficzną. Swoją pracę uwielbiam i nie wyobrażam sobie innej. Pracuje 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu – również w święta. Praca pochłania mnie całkowicie. Jednocześnie dbam o dom, psa i kaktusa z parapetu.
O autorze
9 min czytania 2015-09-29

Zdjęcie royalty free z Fotolia

Wiecznie zadowolona, strzelam pomysłami na lewo i prawo, do każdego problemu podchodząc jak do wyzwania (całkowicie chybione są w moim przypadku wszelkie nowoczesne tezy dotyczące tego by problemy traktować jako problemy, a nie wyzwania). Zawsze kreatywna. Zawsze profesjonalna. Szukam coraz to nowszych i unikatowych rozwiązań. Mało mnie interesują schematy czy normy. Jestem marketingowcem a nie marketerem. Chce zrobić więcej, lepiej i szybciej. Brawo ja.

Raz na parę miesięcy, bardzo często w sytuacji gdy nagromadziło się kilka większych projektów do skoordynowania, zamykamy ostatni szczegół iiii… pustka. Niby powinnam uzupełnić dokumentację projektową i ją zarchiwizować. Niby powinnam rozliczyć event. Niby powinnam zrobić to wszystko ORAZ zacząć prace nad kolejnym eventem. Tymczasem w głowie cisza i spokój, żadnej myśli, a co dopiero pomysłu. Całkowita pustka… Mam już doświadczenia z takimi sytuacjami. Przesadziłam. To ewidentna oznaka, że ostatnie tygodnie pracowałam nie na standardowe 200% ale na 300% lub więcej. Nie spałam, nie jadłam, nie odpoczywałam – po prostu przesadziłam i teraz mam za swoje. Przepaliłam się, czyli poszły mi korki kreatywności. Nie da się ich niestety tak łatwo zmienić jak korków od prądu. Warto jednak być świadomym, jak rozpoznać takie sytuacje, aby móc sprawnie na nie zareagować. Sprawnie – a nie szybko. Musimy poświęcić sobie czas, jeżeli chcemy wrócić do pełni swoich sił. Oto kilka sposobów na odzyskanie swoich sił i „powrót do gry”. 

Przede wszystkim trzeba być świadomym, co się z nami dzieje. To może wydawać się głupie, ale zdanie sobie sprawy z tego, że to, co akurat przeżywamy, nie jest zwykłym przemęczeniem – wcale nie jest takie proste. Ze zmęczeniem łatwo możemy sobie poradzić – mały wypad za miasto i gotowe. Ale takie chwilowe wypalenie to temat podchwytliwy. Uderza bezpośrednio w naszą kreatywność i co gorsza – w naturalną zdolność dostrzegania możliwości tam, gdzie inni widzą trudności. Sprawia, że nie jesteśmy w stanie dostrzec najlepszego wyjścia z sytuacji ani podjąć najbardziej optymalnej decyzji. Oczywiście nie musi to oznaczać, że w takiej chwili podejmiemy złą decyzję, ale czy decyzja prawidłowa jest czymś, co nas zadowala? Mnie absolutnie nie. Ja chcę decyzji najlepszej. 

LinkedIn logo
Na LinkedInie obserwuje nas ponad 100 tys. osób. Jesteś tam z nami?
Obserwuj

Najprościej zacząć od sposobów naturalnych. Kreatywność to cecha, której największą ilość wykazują dzieci. Nie sugeruję, żeby teraz lecieć do piaskownicy i robić babki z piasku albo śmigać po zjeżdżalniach na placach zabaw. Sugeruję natomiast, aby usiąść sobie spokojnie, gdzieś w zacisznym miejscu i powspominać. Co nam sprawiało najwięcej radości, gdy byliśmy mali? W co lubiliśmy się bawić? W chowanego? A może lubiliście budować z klocków lego?? W każdym razie naprawdę fajnym pomysłem jest… przejść się do dużego sklepu z zabawkami. Pooglądać najnowsze zabawki. Sprawdzić, co teraz jest „najfajniejsze” oraz jakie formy mają teraz zabawki, którymi my się kiedyś bawiliśmy. Dobrze jest co jakiś czas cofnąć się do czasów, kiedy największym problemem był szlaban na zabawę. W najlepszej sytuacji są oczywiście ci spośród nas, którzy mają już dzieci. Nie dość, że wreszcie poświęcą swoim dzieciakom czas to dodatkowo zadziała to pozytywnie na ich chwilowe wypalenie zawodowe. Czyli – same plusy.

Pobudzenie kreatywności – niby prosta rzecz. Potrzeba jedynie odpowiedniego bodźca, jak wspomniany „powrót do dzieciństwa”. Napisałam na wstępie, że wypalenie jest czymś innym niż zmęczenie i nie wystarczy wypad za miasto. Jednak o ile odpowiedni bodziec może nam pomóc, o tyle czasem zupełny brak bodźców może być równie pomocny i skuteczny. Wyjazd za miasto, na zupełne odludzie czyli tam, gdzie nie ma ani codziennych obowiązków, ani ludzi z naszego otoczenia, a najlepiej nie ma również zasięgu – to może być właśnie to, czego potrzebujemy. Chodzi o samotnie, która wyciszy nasz nabuzowany przez ostatnie miesiące umysł. O wyrzucenie z naszych myśli absolutnie wszystkiego, co dotyczy naszej pracy. To dla osób, które całkowicie poświęcają się pracy – może być przerażające. Może się wydawać nierealne. Osobiście pisząc ten artykuł – przebywam właśnie na takim „odludziu”. Oczywiście nie byłam w stanie nie wziąć laptopa i kompletu dokumentacji kilku różnych projektów. Staram się co dzień skupić na wszystkim byle nie na pracy, choć nie udaje mi się nie sprawdzić maila… Jednak na taki wyjazd polecam (sprawdziłam – pomaga) zabrać niedoczytane książki, ulubione płyty, kupić pisma z ulubionej tematyki. Zabrałam ze sobą również psa, aby odciągał mnie od komputera 😉 Jest w każdym razie ciężko. Na chwilę obecną postanowiłam nie ruszać żadnych „rozgrzebanych” projektów, które ze sobą zabrałam. Po powrocie do biura zacznę je wszystkie od zera – i tym razem to wszystko co jestem w stanie osiągnąć. Warto pamiętać, że nie każdy „powrót do pełni sił” skończy się tak samo. Raz wrócimy by dotychczasowe projekty „wyzerować” i zacząć od nowa. Innym razem wrócimy z nowym pomysłem na dotychczasowe wyzwania. A czasem nawet z zupełnie nową ideą na projekt, który w ogóle nie był w planach.

Słuchaj podcastu NowyMarketing

Czyli ponownie – tak czy inaczej, same plusy.

NowyMarketing logo
Mamy newsletter, który rozwija marketing w Polsce. A Ty czytasz?
Rozwijaj się

Pomaga jeden konkretny bodziec (wspomnienie dzieciństwa), pomaga kompletny brak bodźców (samotnia), a co zrobi nadmiar różnych bodźców?? To kolejna możliwość. Po co się odłączać, kiedy można się podłączyć? Czasem, aby coś ruszyło, potrzeba tak jak sercu – elektrowstrząsów. Gdzie jesteśmy bombardowani najprzeróżniejszymi bodźcami o charakterze promocyjnym i nie tylko?? W centrach handlowych. Wchodząc do takiego centrum, natychmiast atakują nas promocjami, plakatami i wszelkiego rodzaju próbkami itd. Idąc przed siebie, mamy okazję zaobserwować szereg nieumiejętnie zastosowanych form reklamowych. Dzięki nim możemy zobaczyć, jak czegoś nie robić. Z drugiej strony znaleźć tam możemy wiele fajnych pomysłów, wykorzystanych w sposób, na który my byśmy nie wpadli (głównie dlatego, że akurat dany sklep wcale nie musi być z branży naszej firmy). Plus – można zrobić zakupy.

I znowu – dwie pieczenie na jednym ogniu.

Kolejna możliwość – zadbane sprzęty działają lepiej prawda? Potraktujmy więc siebie przedmiotowo, jak najlepszy i najcenniejszy gadżet jaki mamy. Musimy o siebie zadbać. Musimy się rozpieścić. I Panie i Panowie powinni iść tam, gdzie ktoś będzie dookoła nich skakał. Mam na myśli SPA. Gdy jesteśmy zrelaksowani, wyglądamy i czujemy się lepiej, a więc zyskujemy nową siłę do podjęcia kolejnych projektów, wymyślania nowych koncepcji i znajdowania najlepszego wyjścia z różnych sytuacji. Jesteśmy zadbani i zrelaksowani? Mamy nowe pomysły? – cel osiągnięty i ponownie sytuacja win-win.

Następny sposób należy do grupy „błyskawicznych”. Warto spróbować map myśli. Koncepcja na pewno wszystkim znana. Dostępnych mamy obecnie mnóstwo darmowych programów typu mind-map, ale jeżeli wolimy, możemy zrobić mapę własnoręcznie. Na środku kartki zapisujemy punkt wyjściowy (np. strona www) a od niego kolejne rozgałęzienia wszystkich elementów, które nam się z głównym hasłem skojarzą. Ja wiem, że może się to wydawać dziecinną poradą i, że nie wygląda na sposób, który mógłby pomóc w sytuacji wypalenia zawodowego. Jednak ilość fajnych skojarzeń, jakie wychodzą w każdej mind mapie (pomijając fakt, że 90% z nich nie jest powiązana z punktem wyjściowym) jest naprawdę duża. Tu dodatkowym plusem jest to, że najczęściej (właściwie prawie zawsze) nie tylko uda nam się uzyskać jakiś ogólny zarys na koordynację naszego projektu, ale również wpaść na kilka nowych pomysłów.

Patrząc na element „nowych pomysłów” można sprawdzić, co obecnie jest dostępne na rynku. Aby to zrobić, można wybrać się na noc reklamożerców w jednym z kin. Zobaczymy tam niskobudżetowe reklamy niedopuszczone do emisji w telewizji, całą masę reklam z Bollywood oraz prawdziwe dzieła w dziedzinie reklam czyli, podsumowując – pełen przegląd osiągnięć w dziedzinie reklamy. Jest to dobre na wypalenie zawodowe, ponieważ pokazuje nam cały badziew reklamowy z ostatnich miesięcy. Czyli – komuś było jeszcze gorzej niż nam. A to zawsze pocieszające. Pomijając aspekt humorystyczny, taki „badziew” działa odświeżająco. Pozwala na nabranie dystansu do siebie, do pracy, do projektów. Z drugiej strony, te dobre reklamy działają motywująco i dają dodatkową inspirację. Patrząc na kolejne fantastyczne spoty reklamowe, myślimy, że jest nadzieja. Wciąż można wymyślać coraz to nowsze formy. A skoro innym udało się to zrobić, to znaczy, że my możemy to zrobić jeszcze lepiej!

Ponownie – forma umożliwiająca „odbicie od dna” i wywołująca przypływ nowych pomysłów.

Niektórym z nas, bardziej niż komercyjne bodźce, pomóc mogą bodźce związane z kulturą i sztuką. Tu, już zależnie od zainteresowań i preferencji, można się wybrać na koncert muzyki klasycznej, na operę lub balet, do teatru czy do muzeum sztuki. Osobiście jestem wielbicielką impresjonizmu, więc kiedy dowiedziałam się o wystawie “Impresjonizm/Ekspresjonizm” w Berlinie – naturalnie musiałam pojechać. Na swój obecny wyjazd restartowy zabrałam kupiony na tej wystawie album z felietonami dotyczącymi tych dwóch kierunków w malarstwie. Wieczorami, z kieliszkiem czerwonego wytrawnego wina, czytam felietony na balkonie z widokiem na morze. Dla mnie (po całym dniu siłowni, spacerów i zabiegów SPA) – nie ma lepszego odpoczynku. Tym razem właśnie taka forma odreagowania, po kilku miesiącach prowadzenia 4 skomplikowanych i (oczywiście) zupełnie niepowiązanych ze sobą różnych projektów, pomaga mi naładować wyładowane baterie, szczególnie, że czekają na mnie zaległe projekty odstawione na rzecz tych pilniejszych.

Dla niektórych (czasem również dla mnie) co bardziej zorganizowanych, najlepszym a czasem jedynym sposobem na powrót do formy, jest przejęcie kontroli nad własnym życiem. W naszym przypadku chodzi o pozbieranie w naszej „pustce” wszelkich elementów, które gdzieś po drodze pomiędzy spotkaniami, rozmowami, telefonami i wydarzeniami, byciem on-line, on-time i zwyczajnie ot top of the world przez ostatni czas, nam się zagubiły. Jeżeli więc potrzebujemy organizacji, to najprościej skorzystać z gotowego i wypróbowanego narzędzia pochodzenia japońskiego, czyli 5S. Oczywiście po jego uprzednim dopasowaniu do naszej sytuacji. Dla przypomnienia to narzędzie, w którym chodzi o ciągłe doskonalenie, a metodę tę łączymy z Takashi’m Osada oraz marką Toyota. Wracając jednak do naszej sytuacji, do czynienia mamy z selekcją, systematyką, sprzątaniem, standaryzacją oraz samodyscypliną/samodoskonaleniem. Idźmy po kolei.

Selekcja w naszym przypadku, polega na ponownym przyjrzeniu się naszym priorytetom. Można to rozumieć jako ponowne nadanie odpowiednich wag do poszczególnych elementów naszego życia. Można to jednak również rozumieć (i to jest kwestia, która dotyczy obecnego tematu) jako przegląd tematów zawodowych. Jednak nam nie chodzi tu o roztrząsanie tego, czy zawodowo jesteśmy na odpowiednim miejscu. Zakładam, że każdy z nas świadomie pracuje w tej branży i nie przeżywa właśnie kryzysu zawodowego z kategorii „a może chciałbym być stolarzem”. Chodzi o przemyślenie, czy odpowiednio rozłożyliśmy istotność w poszczególnych zadaniach z naszej pracy. Czy nadaliśmy im odpowiednie priorytety względem ostatecznego celu jakim jest wizerunek naszej firmy. Być może coś po dokładniejszym przemyśleniu okaże się ważniejsze, niż początkowo nam się wydawało. Może się nawet okazać, że jakieś zadanie bądź kilka zadań – są zbędne, i możemy z nich zrezygnować. Warto to zrobić nie tylko na okoliczność naszego wypalenia. Taką selekcję sugeruję przeprowadzać raz na tydzień – dla pewności, że nie marnujemy czasu na zbędne czynności.

Dalej – systematyka. Jeżeli już nadamy odpowiednie priorytety i pozbędziemy się zbędnych spowalniaczy, możemy zawalczyć o systematyczność. Ameryki nie odkryję – mam na myśli konieczność rozpisania każdego projektu, na kolejne punkty składowe do realizacji. Najprościej ujmując – harmonogram step by step. Nic dodać, nic ująć. W każdej dziedzinie naszego życia, a w pracy przede wszystkim – plan jest pomocny i warto go mieć. A czasem warto go zrobić od początku, szczególnie w momencie, gdy czujemy się zagubieni jak w sytuacji wypalenia.

Trzecie S – sprzątanie. Zanim przystąpimy do realizacji zadań o nadanym priorytecie i według ustalonego harmonogramu, należy to sobie ułatwić w najprostszy sposób – uporządkować swoje biurko. Niby nic a daje tak wiele. Zrzućcie wszystko ze swojego biurka. Odłączcie na tę okoliczność laptopa, wszystkie monitory, telefon, lampkę, podgrzewacz do kubka na kawę i przenośne solarium. Wytrzyjcie biurko z zaschniętych post it’ów i sprawdźcie zalegające sterty dokumentów – może kryją się tam poszukiwane kartki z notatkami z tego spotkania, których potrzebowaliście parę dni temu? Nie pozwól bandzie kolorowych cienkopisów zawładnąć swoją przestrzenią – weź sprawy w swoje ręce.  Przy zorganizowanym biurku od razu lepiej się pracuje. Acha, i nie daj sobie wmówić, że im mniej rzeczy na biurku – tym lepiej. Możesz tam trzymać dokładnie tyle, ile chcesz. Po prostu rób to świadomie. Korzystasz z 60 różnokolorowych cienkopisów? OK, tylko trzymaj je wszystkie w jednym kubku. Naturalnie firmowym 😉

S jak standaryzacja. Gdy tylko jest to możliwe, warto mieć wypracowane standardy postępowania. Na pewno macie w swojej pracy wiele powtarzalnych elementów jak konferencje, w których wasza firma jest partnerem merytorycznym, albo szkolenia organizowane bezpośrednio przez waszą firmę? A może takim powtarzalnym elementem jest jakaś charakterystyczna forma publikacji?? Cokolwiek by to nie było – warto mieć gotową ścieżkę postępowania. Nie będę się zagłębiać w formę takiej ścieżki – pisałam już o tym, więc zainteresowani mogą przejść do tamtego tekstu. Jednak polecam tego typu styl ustalonego i uporządkowanego postępowania – sprawia, że wszystko udaje się bezproblemowo i płynnie załatwić.

Piąte „S” czyli samodyscyplina/samodoskonalenie może równie dobrze być częścią dopasowanej na naszą okoliczność metody 5S, jak i dotyczyć wszystkich opisanych powyższej sposobów na załamanie naszej formy czy wypalenie zawodowe. Jeżeli uda nam się dopasować do siebie jedną z opisanych powyżej metod, warto stosować ją w miarę regularnie, zabezpieczając się tym samym przed kolejnymi takimi ekstremalnymi sytuacjami. Jak wiadomo lepiej i łatwiej zapobiegać „chorobie” niż ją potem wyleczyć.

Powinniśmy myśleć o sobie jak o jednoosobowej armii. Pokonamy każdego wroga (zrealizujemy każdy projekt) i damy radę wszystkim przeciwnościom (deadline, deadline, deadline…). Ale jeżeli opadniemy z sił no to cóż… nie wolno się poddawać, trzeba się przegrupować i walczyć dalej. Znowu będziemy najlepsi, najszybsi, najbardziej kreatywni i pełni najlepszych pomysłów. Brawo my 😉 

Pomysł na cykl „Z pamiętnika Marketingowca” narodził się jako próba wyjaśnienia, co to znaczy „pracować w marketingu”. Pojęcie ludzi pracujących w innych branżach – niezwiązanych z marketingiem – o tym, co tak naprawdę „marketingowiec” robi, jest w naszym kraju wciąż co najmniej średnie. Z drugiej strony osoby pracujące bezpośrednio w marketingu mają na jego temat swoją niepodważalną i jedyną słuszną (ich i moim zdaniem) opinię. Wszystkie artykuły w tym cyklu są próbą zaprezentowania mojego, indywidualnego spojrzenia na poszczególne zadania marketingowca w firmie z branży typu B2B. Należy pamiętać, że teoria konfrontowana z praktyką buduje dla każdego zupełnie inny zestaw doświadczeń, a w tym „pamiętniku” prezentuję mój.