Zdjęcie royalty free z Fotolia
Miejsce idealne, żeby spędzić tam ostatnie dni czerwca. By potem wrócić i lśnić. Dlaczego więc nie spełniliśmy swojego marzenia i nie pojechaliśmy do Cannes?
Zobacz również
Na początek dwa słowa dla tych wszystkich z Was, którzy wyciągną na nas wielkie działo i podstawowy argument „bo Was nie było stać”. Macie rację! Przeliczyliśmy wszystko na starym kalkulatorze, pamiętającym jeszcze czasy, kiedy w Niemczech pismo Playboy kupowało się za stare dobre marki, że tydzień w tej świątyni kreatywności kosztować nas będzie niecałe 5 tysięcy euro. Od osoby. I to pod warunkiem, że będziemy jeść pasztety i parówki przywiezione z Polski na śniadania, obiady i kolacje.
Nie stać nas na to
A na kolację pić ciepłe piwo przywiezione w bagażniku naszej Astry Kombi pachnącej świeżo położonym tynkiem. Chociaż jak twierdzą wtajemniczeni weterani bankietów, da się w Cannes dobrze przeżyć od jednej imprezy firmowej do drugiej, trzeba tylko w miarę dobrze wyglądać i mówić w więcej niż jednym języku lub mieć znajomości w oddziale agencji sieciowej, która ma swoją „cafe”, „lounge” albo „arena”. My wyglądamy tak sobie, mamy problemy z wysłowieniem się nawet po polsku (robimy dużo literówek), nie mamy znajomych więc z założenia ten sposób nam odpadł.
No dobrze, jest tam drogo, bo to Europa, ale przecież nie ma nic za darmo, po coś się tam jedzie. Te pieniądze to przecież inwestycja. Tylko inwestycja w co? No właśnie? W co?
Movember/Wąsopad: jak marki zachęcają do profilaktyki męskich nowotworów [PRZEGLĄD]
W przybicie piątek paru znajomym kreatywnym z Polskich agencji reklamowych? W wysłuchanie kilku wystąpień celebrytów z zagranicy? W notatki ze złotymi myślami z prelekcji? W napicie się rzeczonego alkoholu z ludźmi z branży, którą widzimy na co dzień na korytarzach tych samych korporacji? W niewyraźne zdjęcia z plaży? No bo w co jeszcze?
Słuchaj podcastu NowyMarketing
Jest tyle możliwości
Wiecie co można zrobić za te 5 tysięcy euro? Oprócz tych rzeczy, o których myślicie, a które są nielegalne, bądź nie wypada o nich pisać?
Można na przykład polecieć w czasie polskiej zimy na miesiąc do Azji. Z rodziną albo kumplami. Wyłączyć telefon. Odciąć Internet. Zainspirować się innym światem. Odpocząć od ASAP-ów i deadline-ów. Złapać dystans. Poimprezować z ludźmi, którzy mają reklamę i marketing głęboko w poważaniu. Którzy są kopalnią insightów i inspiracji. I wrócić naładowani witaminą D do tego smutnego miejsca na ziemi, w którym jak nie jest zimno, to akurat pada deszcz.
Albo można kupić zapas jedzenia i picia dla siebie i znajomych na cały rok, i pławić się w kreatywności – obejrzeć cały Youtube, a na deser zagrać w Wiedźmina z sąsiadami z bloku.
W czasach, kiedy inspiracji mamy przez oczami, na ekranach naszych laptopów tak dużo, że nie da się ich wszystkich w ciągu dnia obejrzeć, w czasach kiedy każda nagrodzona kampania jest dostępna on-line, w czasach kiedy brakuje nam miejsca w mózgu na poukładanie kolejnych przykładów genialnego marketingu, tej inspiracji na żywo nie ma co żałować. Będąc tam, nie stajemy się wybranymi. Dokładamy się po prostu do wielkiego garnuszka maszyny zarabiającej wielkie pieniądze.
Inspiracje? Spójrzmy na losowo wybrane Tweety i statusy:
- „Wszystkie łatki jakie mamy przyszyte, nadajemy sobie wyłącznie sami”
- „Ludzie muszą czuć, że dbasz o to, co robią i jacy są, wyzwania stawiane współpracownikom muszą być różnorodne”
- „Ważne, żeby mieć „Real Good Quality Content”
- „Personalizacja jest kluczem do większych emocji”
- „Muzyka, która kiedyś ograniczała się tylko do dźwięku, teraz dzięki technologii i wykorzystaniu danych, stała się także sztuką wizualną”
- „Media w obecnym kształcie znikną. Zmienią się na bardziej dostosowane do konkretnych potrzeb odbiorców czyli shoppable, snackable, automated, connected, filtered, integrated, empowering”
- „Gdyby każda marka reklamowała się skutecznie, wtedy reklama byłaby nieskuteczna”
Czujecie się zainspirowani? Bo nam trzęsą się wszystkie kończyny, w których mamy czucie. Dla takich chwil warto mieć konta w social media!
Nagradzane kampanie? Od kilku lat nagradza się dobrze przygotowane video case studies oraz największe, globalne kampanie dla największych światowych marek. A wyjątki tylko potwierdzają tę regułę.
Bo wszyscy, którzy się liczą, tam są
Czy są tam wszyscy? Na pewno wszyscy Ci, którzy liczą na dobrą zabawę na grubasa, bo na pewno są tam wielkie pieniądze i rozmach. Bo nawet rozważnie licząc z samych tylko wejściówek organizatorzy mają przychód wielkości 50 milionów euro. To wystarczy i na Pharella, i na Mansona. Tylko co nam to pomoże w codziennej pracy dla naszych tak bardzo nieobecnych tam Klientów?
No właśnie – my mamy wielkie wrażenie, że 100% naszych Klientów, w tygodniu Cannes Lions, było tutaj, w Polsce, a nie tam #zagranico. Co za zamknięcie się na świat! Wstyd!
Ale czy to właśnie aby nie fetysz agencji, które na każdym kroku czują misję edukowania swoich „nie znających się na reklamie i marketingu” Klientów? Tych samych, którzy w znakomitej większości nagrody za kreatywność mają bardzo daleko w swoich priorytetach zawodowych. Bo nie z nich są rozliczani przez zarząd (zarząd to prawdziwa zmora kreatywnych – nie zna się, a zabija przełomowe idee).
Czy to może bardziej brak klienckiej potrzeby bycia w tym miejscu? Tak jak agencje nudzą się na jego szkoleniach produktowych, tak samo Klienci będą nudzić się w takim miejscu. Bo może dużo więcej dają szkolenia w centrali, warsztaty z praktykami i case study z innych rynków. Albo robienie realnego biznesu i realnych pieniędzy.
Czy to może niechęć do wydarzenia, które nic wielkiego w marketing nie wnosi, a nagrody są ukoronowaniem pracy na zupełnie innym poziomie decyzyjności, budżetów i uwarunkowań geopolitycznych.
Trzeci świat „kreatywnej” reklamy
Przestańmy się oszukiwać. Te kilka nagród, które zgodnie z prawami statystyki trafiają raz na jakiś czas do polskich agencji, to nie jest nic, czym można się chwalić. To obraz, który wynika z pozycji Polski na świecie, pozycji polskich oddziałów korporacji w globalnych strukturach i kondycji samej branży, która nie ma, za wyjątkiem dosłownie kilku podmiotów, pomysłu co dalej.
No bo jak, do cholery, branża, która cierpi na ciągły brak pieniędzy, żyje od przetargu do przetargu, jest pomiatana przez swoich Klientów na prawo i lewo, może być kreatywna na skalę światową?
Jak branża, która zatrudnia wszystkich tych, którzy zgodzą się pracować za cenę „kreatywności w portfolio” może być zwycięska w konfrontacji z krajami, w których jest to poważana i dobrze płatna oraz co najważniejsze doceniana profesja? Jak branża, której pracownicy nie mają pojęcia o marketingu i, a przede wszystkim o istocie i funkcjonowaniu biznesu swojego klienta, ma wygrywać nagrody? Jak branża, która zrobi wszystko tanio i na jutro, ma robić wyjątkowe rzeczy.
Czy to przypadek, że nagrody na międzynarodowych festiwalach wygrywają rzeczy robione dla McDonald’s przez agencję DDB? No raczej, że nie. Tylko, że ta agencja, dla tego Klienta, jak się domyślamy, pracuje na pełnych obrotach 365 dni w roku, robiąc mocno „niekreatywne” projekty, które mają sprzedawać.
Piszemy to sami, bijąc się mocno w piersi
Bo też nie jesteśmy bez winy. Poważnie. W świecie faktur z terminem płatności 120 dni ciężko o elastyczność, w świecie „ale mamy człowieka, który zrobi nam to 10 razy taniej” ciężko o planowanie rozwoju. Ale przynajmniej nie udajemy, że nominacja w Cannes cokolwiek zmienia. Tak samo jak nie zmienia pozycji polskiej piłki nożnej kilka wygranych zespołu Legii w Lidze Europy albo „historyczne” zwycięstwo nad Niemcami.
Jeszcze rok temu czytaliśmy, że w Warszawie, na Łazienkowskiej rodzi się wielka drużyna, która wreszcie wejdzie do Ligi Mistrzów. Nie wejdzie.
Co oczywiście nie zmienia faktu, że dalibyśmy dużo za Lwa w Cannes. Nie wiecie nawet, jak dużo. Chcielibyśmy wyjść na tę scenę i powiedzieć „to wszystko dzięki Wam, naszym fanom na Tinderze!”.
Zazdrość i targowisko próżności
Oczywiście, że zazdrościmy wszystkim tym, którzy tam byli i się opalili. Bylibyśmy hipokrytami, gdybyśmy napisali, że nie lubimy ciepła, drinków i uroczych accountek z sieciowych agencji, z południa Europy. Tylko, że poza zazdrością i chęcią pokazania się towarzysko, ciężko znaleźć nam argumenty, dla których mielibyśmy tam rzeczywiście być. My przecież nawet nie jesteśmy agencją reklamową, nie wymyślamy reklam, nie jesteśmy kreatywni.
Żeby było jasne. Jeszcze dwa miesiące temu bardzo chcieliśmy pojechać do Cannes. Pokazać się. Zrobić sobie zdjęcia na tle. Zaimponować koleżankom z mediów społecznościowych. Hasztagować Cannes. Nawet benzynę już kupiliśmy, bo tania była.
Tylko zadaliśmy sobie pytanie – po co to i komu mamy dać powód do zazdrości?
Mamy dla Was złe wieści – byliśmy tam 15 lat temu turystycznie, było fajniej, bo był mniejszy tłok. Selfie na scenie? No super, wzruszyliśmy się tym, jak czujecie się zaszczyceni. Kolejny wykład nudny. No raczej, po całej nocy picia nie da się inaczej.
Pozdrawiamy nasze mamy i przepraszamy za ten hejt
Dwa słowa na wszelki wypadek do naszych kreatywnych mordek, którzy raczyli nas zdjęciami w ilościach hurtowych na Facebooku – nie usuwajcie nas ze znajomych po tym tekście, to naprawdę z czystej zazdrości wszystko, a Was jak lubiliśmy, tak lubimy. Poważnie, nie obrażajcie się, chodźmy na piwo.
I przepraszamy za te fotki z wakacji w zimie, teraz już wiemy, jak się wtedy czuliście, szparując produkty na przetarg albo pisząc tekst trzeciej radiówki.
Peace & love & CU @Plac Zbawiciela!
Żeby było jasne, jeszcze dwa miesiące temu chcieliśmy tam być. Dzisiaj z całą odpowiedzialnością piszemy – za rok nie chcemy. I cieszymy się, że zaoszczędziliśmy te 5 tysięcy euro na głowę. I kochamy Was tak samo, jak jeszcze tydzień temu podczas spotkania na Domaniewskiej.
Dlaczego nie pojechaliśmy do Cannes?
Teraz kiedy wiecie już o tym wszystko, pora na ostatni argument – nie pojechaliśmy, bo nie mamy tak drogiego samochodu, żeby zrobić to ze stylem. Cały czas na niego zbieramy. A jak uzbieramy to pojedziemy.