Jak to się stało, że pasję do gotowania zacząłeś pokazywać w mediach społecznościowych?
Wszystko dlatego, że świat wokół się zmienił i wciąż zmienia. Dziś mam 60 lat, więc kiedy zaczynałem karierę kucharza, media społecznościowe zwyczajnie nie istniały, a komputer był nam potrzebny tylko po to, żeby stworzyć stronę internetową restauracji.
Kiedy dołączyłem do telewizji i zacząłem występować w polskim „MasterChefie” czy „Doradcy Smaku” okazało się, że social media to takie naturalne połączenie między moją osobą, gotowaniem, telewizją i całym tym nowoczesnym światem. Właśnie wtedy, te 6-7 lat temu, musiałem się więc nagle nauczyć, jak korzystać na przykład z Instagrama. Wcześniej nie miałem nawet prywatnego konta na Facebooku, więc to było dla mnie coś całkiem nowego.



Na twoim koncie na Instagramie możemy oglądać zarówno zapowiedzi kolejnych odcinków programów z twoim udziałem, jak i rodzinne zdjęcia czy nagrania z przydomowego ogrodu. Czy więc jest to dzisiaj wciąż bardziej narzędzie prywatne, czy jednak zawodowe?
Jako osoba publiczna nie narzekam na nadmiar prywatności [śmiech]. Prawda jest taka, że konto na Instagramie wykorzystuję, kiedy chcę się czymś podzielić z innymi ludźmi w sieci. To może być coś wyjątkowego, coś pięknego, ciekawego, a czasami niestety też coś smutnego. Staram się trzymać zasady, że warto korzystać z tego, co jest dziś, bo nie wiadomo, co przyniesie jutro i czy w ogóle nastąpi.
Czasami zastanawiam się, czy nie robię w ten sposób błędu i nie powinienem skupić się bardziej na marketingowym, zarobkowym aspekcie tego narzędzia. Ale potem przypominam sobie, że to konto to cały ja – Michel: posty z błędami, dziwne hasztagi, sporo chaosu.
W jaki sposób przygotowujesz content na Instagram? Ktoś ci w tym pomaga? Masz jakiś plan?
W żadnym wypadku! Jestem tym rodzajem złego szefa, który nie umie delegować zadań, więc w efekcie pracuje sam. [śmiech] Czasami robię zdjęcia czemuś, co mi się podoba i od razu wrzucam je na moje konto. Innym razem przeglądam wspomnienia w telefonie, a w efekcie na Instagram trafia fotografia sprzed kilku dobrych lat.
Nie mam potrzeby udostępniania czegoś nowego codziennie, nie tworzę sztywnego planu publikacji. Nowy post pojawia się wtedy, kiedy mam na to czas i wenę.
Często wrzucam też relacje, których jestem współautorem, jak choćby nagrania lub zdjęcia, na których pojawiam się wraz z innymi uczestnikami jakiegoś wydarzenia i jestem przez nich oznaczany.
Czy śledzisz trendy marketingowe? W jaki sposób wybierasz tematy kolejnych publikacji?
Jakiś czas temu zauważyłem, że na Instagramie ludzie szukają humoru, rozrywki, odrobiny zdrowego dystansu. Tego u mnie nie brakuje, bo to jestem cały ja! [śmiech] Chętniej „klikają się” też te posty, w których mówię o swoich bliskich, przyjaciołach, życiu prywatnym. To normalne, chociaż do tej pory pamiętam sytuację, w której jeden z postów opatrzony zdjęciem z moimi dziećmi zdobył milionowy zasięg, podczas gdy całe moje konto na Instagramie obserwowało wówczas mniej niż 100 tys. osób.
Obserwatorom chodzi o to, żebyśmy trochę się przed nimi odkryli, bo tylko w ten sposób mogą nas choć odrobinę poznać. A z moich obserwacji wynika, że to właśnie na tym najbardziej im zależy.
Jednocześnie muszę przyznać, że nie śledzę jakichkolwiek trendów w social mediach. Nie wiem, co warto, a czego nie warto robić z marketingowego punktu widzenia. To dość niestandardowe podejście w dzisiejszym świecie, a jednak bardzo mi bliskie. Mówiąc szczerze, nie znam nawet połowy funkcji, które ma Instagram, a rolki montuję bardziej w oparciu o „wydaje mi się” niż o wiedzę.
Który rodzaj publikacji na Instagramie lubisz najbardziej?
Każdy, w którym mogę wyrazić siebie i opowiedzieć o czymś, co jest mi bliskie! Zamiast wystudiowanych ruchów i wyreżyserowanych scen, wolę korzystać z chwili tu i teraz, przez co moje posty na Instagramie zdecydowanie nie są idealne. Godzę się jednak na to, bo taka jest często cena autentyczności.
Jakiś czas temu fotografowałem ogródek w mojej warszawskiej restauracji [Ma Maison – przyp. red.] żeby wrzucić te zdjęcia na instagramowy profil lokalu. Ale kiedy już zrobiłem, co trzeba, zwyczajnie nie miałem pojęcia, jakim podpisem opatrzyć post. Kwiaty na wiosnę pokazuje właściwie każdy, więc mało to odkrywcze, prawda? W efekcie post nie ukazał się do dziś. [śmiech]



Co najbardziej lubisz w Instagramie?
Chyba to, że w tak łatwy sposób podrzuca nam treści, które nam się podobają. Kiedy scrolluję, oglądam dużo zdjęć i nagrań z meczami piłki nożnej, zwierzętami czy pysznymi daniami. Wiem, że to efekt mojej aktywności w sieci, a jednak tak łatwy dostęp do bliskich mi tematów wciąż cieszy.
Dzięki Instagramowi mam też poczucie, że mogę być blisko ludzi, którzy są dla mnie ważni i którzy mnie interesują. Wiem, co się u nich dzieje, co robią, gdzie byli. W efekcie nie musimy się zdzwaniać co trzy dni, bo codziennie dostaję dawkę informacji na ich temat.
Jednocześnie jestem świadomy, że instagramowy algorytm ma też ciemną stronę i warto na niego uważać. Social media, jeśli stosowane z umiarem i rozwagą, są jednak czymś, bez czego trudno sobie wyobrazić XXI wiek. Dzięki nim możemy na przykład zbudować wyjątkową relację z gośćmi restauracji, którzy reagują na to, co publikowane w sieci.
Jaki jest twój stosunek do AI?
Nie używam jej na co dzień, bo uważam, że nie byłoby to zgodne z moją filozofią życia. Chodzi o to, żeby być autentycznym, prawda? A sztuczna inteligencja już w samej nazwie przeczy tej naturalności. Apeluję: jeśli tworzymy treści, które trafiają do tysięcy ludzi, nie róbmy tego przy użyciu AI. Bez względu na to, czy mowa o reklamie, informacji, czy czymkolwiek innym – pozostańmy sobą, nawet za cenę „like’ów” i „share’ów”.
W jaki sposób dobierasz współprace z markami?
Kluczowa jest wiarygodność. Jeśli jakiś brand publikuje w social mediach ciekawe treści, które mnie inspirują i zachęcają do odwiedzenia strony, to wiem, że mógłbym rozważyć taką współpracę. I nie zawsze mam tu na myśli marki tylko z obszaru kulinarnego, chociaż z takimi, z oczywistych powodów, współpracuję najczęściej. Za każdym razem chodzi jednak o to, żeby było autentycznie i w zgodzie z wyznawanymi przeze mnie zasadami.
Każdą współpracę traktuję jak okazję do pokazania tego, kim jestem i co jest dla mnie ważne, dlatego z niektórych rezygnuję po czasie, a innych w ogóle nie biorę pod uwagę. Pieniądze? Są ważne, ale w tym przypadku z pewnością nie kluczowe.
Już samo słowo „współpraca” oznacza, że obie strony mają być zadowolone z jej przebiegu i efektów. Dlatego tak ważne jest dla mnie zaufanie, które znaczy dużo więcej niż jakikolwiek papierek z listą zasad, deadline’ami i kwotami.
Myślę, że moje podejście do roli ambasadora marki dobrze pokazuje fakt, że z każdym brandem, z jakim działam dziś, robię to już od lat. Prymat, Listerine, Zwiger, TaoTao, a nawet telewizja TVN – to wszystko są współprace wieloletnie i w każdą z nich angażuję się totalnie.
Jaka jest twoja wymarzona współpraca?
Taka, która dotyczyłaby firmy międzynarodowej albo przynajmniej o zasięgu europejskim! Chciałbym promować coś, co lubię i jest mi bliskie – jak choćby zegarki, odzież, szybkie samochody. A jednocześnie mieć poczucie, że mogę być dumny, bo biorę udział w projekcie o wielkiej skali. Nie miałem jeszcze okazji i, prawdę mówiąc, nie wiem, czy mam na nią jeszcze szansę. [śmiech]
Kto lub co cię inspiruje? I czy ty sam czujesz się inspiracją?
Bez dwóch zdań chciałbym być inspiracją dla innych, nie tylko w temacie kulinariów. Czasami nawet myślę sobie, że być może zdarza mi się nią być..? Jeśli jednak miałbym zainspirować do jednej rzeczy, to moje motto brzmiałoby: Uśmiechajmy się. Wtedy wszystko jest łatwiejsze.
Mnie zaś niezmiennie inspirują moje dzieci i wnuki. Mam też taką zasadę, zgodnie z którą codziennie rano (bez względu na pogodę czy nastrój) walczę o to, aby nadchodzący dzień było co najmniej tak piękny, jak wczorajszy. Przecież nigdy nie wiadomo, czy będzie jutro. Korzystajmy pełną gębą z tego, co tu i teraz – czy to w odniesieniu do pracy, życia prywatnego, czy jakichkolwiek innych aspektów.
Zdjęcia: M. Moran