„W przesyconej mediami i napakowanej danymi epoce gier komputerowych i skakania po kanałach zatracamy sztukę nicnierobienia, odcinania się od zewnętrznych hałasów i zakłóceń, przebywania sam na sam z własnymi myślami. Nuda – samo słowo rzadko pojawiało się 150 lat temu – jest nowoczesnym wynalazkiem. Wystarczy, że znikną wszystkie narzucone zewnętrzne zajęcia, a już zaczynamy się wiercić i w panice wypatrywać czegoś, czegokolwiek, co pozwoli nam wykorzystać ten czas (…)”.
Carl Honoré, „Pochwała Powolności”
4xN
Nicnierobienie, nieefektywność, nieproduktywność, nuda.
Większość z nas i – o zgrozo – nie mam tu na myśli ludzi koło czterdziestki, na dźwięk tych słów pewnie się wzdryga i ma pierwsze mdłości.
Pracowo wychowani w tzw. hustle culture, choć ja wolę polski odpowiednik – „kultura zapie*dolu”, bezpośrednio przez nią, bądź jej dumnych spadkobierców.
Ciężko nam wyobrazić sobie życie bez: KPI, Excela wypełnionego po brzegi komórek danymi i regułami czy bez procedur regulujących każdy kwadrans naszej pracy. Bo słowa takie jak „efektywność”, „optymalizacja”, „produktywność”, wprawiają kapitalizm w niezdrową ekscytację, a te wszystkie korporacyjne prawdy mają stać się naszym celem, naszą misją.
To wszystko ma też stać się ważniejsze niż nasze marzenia, pragnienia, niż nasze własne dziecko czekające co wieczór, aż zagramy z nim w „Grzybobranie”. A całość w imię wyższego dobra, korporacyjnego boga bądź bożka, bo skala bywa różna.
Nowa fala
Ostatnio bańka pęka. Żyliśmy tak przez dekady i odnoszę wrażenie, że coś drgnęło, coś naruszyło porządek tego świata. Kapitalistyczny kolos zaczyna się chwiać.
Zaczęli milenialsi, mówiąc: „Rzucam wszystko i jadę w Bieszczady”. A dzieło „zniszczenia” kontynuują: terapie (Bogu dzięki za nie!) i to młode pokolenie. Pokolenie, które miało być od nas głupsze, mniej wyedukowane, mniej zaradne, jeszcze mniej multitaskowe, rozpieszczone przez rodziców, dojrzałe technologicznie i niedojrzałe emocjonalnie.
To ono dzisiaj otwarcie mówi: „My nie chcemy tak jak wy! My chcemy inaczej!”.
To młode pokolenie, można modniej: „Gen Z”, to w dużej mierze przedstawiciele tzw. branży kreatywnej, osoby twórcze, projektanckie, to strateżki i stratedzy, kreatywni i kreatywne ze wszystkich zakątków ludzkiej twórczości. Zaczęli oni dostrzegać, że w nieefektywności jest metoda, że każda godzina naszej aktywności nie musi być produktywna, a nicnierobienie to najlepszy sprzymierzeniec pomysłowości.
Archimedes krzyknął „Eureka” nie – pracując w pocie czoła, a leżąc w wannie. Newton odkrył prawo ciążenia, siedząc pod jabłonią i dalej – zmierzając tropem dendrologicznym – Jan Kochanowski pisywał pod lipą.
Ludzkość musiała jednak o tym na moment zapomnieć, by łatwiej było wmówić nam, że „tylko ciężka praca się popłaca” i że „bez pracy nie ma kołaczy”. I powiedzmy sobie szczerze: nikomu, oprócz nas samych, nie opłaca się o tym pamiętać.
Oprzeć się kontroli
Przez ostatnie dekady tkwienia w ultrakapitalistycznym reżimie zaprzeczaliśmy temu, że kreatywność budzi się w nas, kiedy odpoczywamy, a nawet więcej – nudzimy się. Wmawialiśmy sobie i nam wmawiano, że trzeba harować, żeby coś wymyślić, do czegoś dojść, coś osiągnąć.
Dzisiaj na szczęście odkrywamy kreatywność na nowo, nie tylko przypominając sobie przykłady takie, jak wyżej, ale biorąc ją pod soczewki mikroskopów badaczy, neurologów, neurobiologów, psychologów, by wyjaśnić fenomen tego zjawiska, jego składowe, przyczyny, możliwości i działanie.
Trzymam mocno kciuki za to, by nie zmierzało to – po raz kolejny – w stronę zapanowania nad zjawiskiem, kontrolą, władzą i zarządzaniem, bo pułapka optymalizacji jest blisko.
Już dzisiaj wiemy, że kreatywność to domena nie tylko środowisk artystycznych czy młodych. Artyści nie mają monopolu na jej używanie. I nie jest też tak, że część z nas jest predestynowana do kreatywności, a inni to już nie: „Do widzenia, dla was kreatywności zabrakło”. Człowiek z natury jest jednostką kreatywną. To na przykład odróżnia nas od sztucznej inteligencji, która w swej technologicznej „naturze” jest odtwórcza.
Oczywiście, istnieje zespół cech, które kreatywności sprzyjają i posiadając je, łatwiej jest uwolnić swoją twórczą energię, ale wciąż powtarzam z mocą – nie jest ona na wyłączność dla określonych grup ludzi.
Można, a nawet trzeba nad nią pracować. A jak? Na przykład, pozwalając sobie na nudę czy nieproduktywność, ale także dając sobie przyzwolenie na podejmowanie prób, które mogą kończyć się niepowodzeniem, bo to, że coś nie wychodzi to immanentna procesu kreatywnego.
Na pewno pomocne jest środowisko edukacyjne, w jakim przebywamy lub przebywaliśmy, bo kreatywność to nie gotowe rozwiązania i definicje do wykucia na pamięć. Kreatywność to przede wszystkim pytania i poszukiwanie odpowiedzi.
Świat nie jest miłym miejscem, ale…
Mam to szczęście, że pracuję wespół w zespół z ludźmi otwartymi, młodszym pokoleniem, a przede wszystkim samą sobą, będąc na terapii, bo dzięki temu w porę oprzytomniałam.
Dorastałam w środowisku, gdzie kazano pracować i nie zadawać wielu pytań. Miałam realizować cele firmy, a po powrocie do domu realizować się jako kobieta, czyli polerować sztućce i pastować podłogi, nie zapominając, że mam być ładna. Przez lata zaprzęgnięta w ten powóz pod banderą krzywdzących stereotypów, patriarchatu i korporacyjnego kieratu, dzisiaj od młodszych uczę się, czerpię inspiracje i podpatruję dobre wzorce.
Bo nuda, proszę państwa to dobry wzorzec.
Na pytanie: „Jakie plany na wakacje?”, odpowiadam: „Mam w planie nudne popołudnia, leniwe i niespieszne weekendy oraz nieproduktywne poranki”. I nie, nie mam FOMO, nie czuję, że coś mi ucieka. Wręcz przeciwnie, czuję, że odzyskuję energię do działania.
Dlatego zachęcam was wszystkich serdecznie – idźcie „ponicnierobić”.