Do około 7. roku życia, była to praca radzieckiego kosmonauty. Nie pytajcie dlaczego – to było moje marzenie i podchodziłam do niego bardzo poważnie. Zamiast Łajki od rodziców dostałam co prawda grubego, rudego kota, ale i tak sprawy rozwijały się w naprawdę dobrym kierunku.
No, ale potem przyszła komunia i trzeba było spoważnieć. Wtedy postanowiłam, że na pewno, ale to już na pewno będę prezesem. Tak, „z zawodu prezesem”. Pamiętam, odbyłam nawet jedną z takich poważniejszych rozmów z koleżanką przy huśtawce. „Wiesz, Kasia, ja to planuję być prezesem”. „Ale tak… byle czego?” – zapytała. Potwierdziłam, że tak – obojętnie czego, byle być prezesem.
Zobacz również
No więc, jako że zbliżam się do 30-tki i już jestem tym prezesem i bliżej mi co prawda do huśtawki nastrojów niż do placu zabaw, to chcę Państwu powiedzieć, że zrobię wszystko, żeby na pewno nigdy nie zostać prezesem „byle czego”.
9 miesięcy działania własnej firmy to może być klawy moment, żeby podsumować parę rzeczy. Zwłaszcza, że mamy już grono stałych klientów (hurra!), nowe biuro w centrum Warszawy (o k**** jak super) i w ogóle kilka innych spełnionych marzeń. Ale to nie było wcale takie oczywiste te 9 miesięcy temu.
Po 10 latach przestać pracować w międzynarodowej sieciówce albo w którejś z najbardziej epickich polskich agencji to uczucie podobne do tego, w którym ktoś zrzuca Cię z lektyki i każe Ci zapierniczać pod górę. A że za żadne skarby nie zgodzisz się zrzucić szpilek – jest, lekko mówiąc, przekichane.
Movember/Wąsopad: jak marki zachęcają do profilaktyki męskich nowotworów [PRZEGLĄD]
No i teraz, z tej perspektywy, muszę Wam powiedzieć, że wcale nie byłam takim dobrym strategiem i widzę to dopiero dziś, bez tej lektyki, darmowej drukarki, kawy, globalnych kontraktów „z nadania” klientów, których „dostałam”, relacji, które wygrzał za mnie ktoś inny i marki firmy, którą zna cały świat.
Słuchaj podcastu NowyMarketing
Chciałabym podzielić się kilkoma refleksjami, które mnie zaskoczyły, a Wam może pomogą trochę lepiej pracować, jeśli jesteście strategami w korpo albo szukacie partnera w działaniach marketingowych i chcecie dowiedzieć się, jak ułatwić sobie współpracę z agencją. Oczywiście, żeby mnie Państwo źle nie zrozumieli – ja przez te lata miałam okazję – i była to zdecydowana większość moich doświadczeń – pracować z kapitalnymi ludźmi i kumatymi przedsiębiorcami. To, co opisuję poniżej jest pewnym przejaskrawieniem i redukcją do absurdu. Aczkolwiek z punktu widzenia obsługi klienta perspektywa agencyjnego stratega jest bardzo zawężona i właśnie to zawężenie staram się unaocznić.
1. SPOTKANIA. Mamy czas. Mamy czas, żeby spotkać się 2 razy w tygodniu na 2 godziny („Przepraszam, straszne korki.”/„Czy ktoś ma kabel HDMI”? Przejściówkę do Maca?”/”Kto ma pilot do rzutnika?”/”Przepraszam to miało być cappuccino czy latte?”/„Moja Basia ma ostatnio takie infekcje…”/””Słuchaj, a te kozaczki to skąd?”) Jedna godzina spotkania, na którym jest 6 osób to odpowiednik 6 godzin, które Twoja firma może przeznaczyć na pozyskiwanie nowego biznesu albo realizację zadań z umowy. Just sayin’.
2. ZAKRES WSPÓŁPRACY zawarty w umowie agencja – klient. Jak to do cholery możliwe, że pracowałam dla klienta, nie mając na co dzień przed nosem umowy, którą podpisała z nim moja agencja? W sensie, oczywiście, że moja praca była sprzedawana za wielokrotność stawki godzinowej pracownika i pewnie niedobrze, żebym się dowiedziała… ale – zakres i złożona klientowi obietnica powinny być moim p****** motto. A nie były. Dzisiaj są i tak konstruujemy umowy, żeby można było z nich korzystać jako z narzędzia pracy.
3. CELE BIZNESOWE KLIENTA. Jeśli nie pracujecie w megakorpo marketingowym, możecie się trochę śmiać. Ale w „moim poprzednim życiu” – i nie mówię tu o kadrze zarządzającej i zarządach agencji, którzy zwykle rozumieją i pilnują biznesu, ale o świadomości i kulturze pracy w zespołach twórczych i operacyjnych – nawet wśród teamów seniorskich – większości osób nie interesowały cele biznesowe klienta. Pytaliśmy o „marzenia marketingowe” i o to, „jakim archetypem chciałby być”. Bollocks.
4. REALNE CELE ORGANIZACJI, czyli „tym gorzej dla faktów”. Pamiętam, jak narzekaliśmy na firmy o charakterze właścicielskim, gdzie wiekowy „Pan Prezes Zdzichu” nie chciał pozwolić, żeby zabrać mu z logotypu „te trzy sosenki”, bo był do nich cholernie przywiązany. I generalnie mieliśmy bekę, bo „facet nic nie kumał”. Ale teraz popatrzcie inaczej – jeśli jesteś pracownikiem korpo i pracujesz z korpo, to nawet jeśli robisz bombastyczne kampanie na pół świata i pracujesz z zarządem, to pracujesz z człowiekiem, który przyszedł do gotowej struktury wydawać czyjś hajs.
Dzisiaj nie pracuję z panem Zdzichem i nie rozmawiam o sosenkach, ale w dużej mierze bezpośrednio z ludźmi, którzy założyli biznesy za własną forsę. Te firmy stoją i działają dlatego, że zarywali noce, brali kredyty, ryzykowali i obgryzali paznokcie, żeby spełniać swoje marzenia. I czasami jest tak, że jeśli Twój marketing takiemu biznesowi nie pomoże, to taki biznes nie będzie w stanie Ci zapłacić. I tutaj zaczyna się przygoda zwana „zrób tak, żeby Twój klient zyskał na Twojej reklamie”.
5. ALE TAK SERIO, TO JAK SIĘ ROBI TAKIE KAMPANIE? Jako że – jak już wiecie – miałam imperatorskie zakusy od małego, zrezygnowałam co prawda z kosmosu, ale ambicja pozostała. Zrobiłam sporo, żeby jak najszybciej awansować do senior staffu. No i to było super, mogłam oceniać pomysły na kampanie i mówić, czy „mi się podobają” albo czy są „dobre”, a potem pokazywać palcem, co kto ma zrobić, żeby taka kampania się wydarzyła. Pomijając fakt, że cmentarzysko slajdów dotyczących kampanii, które nigdy nie powstały stanowi większość tego, co pozostało z moich etatowych „roboczogodzin”, to sama nawet nigdy nie musiałam się za bardzo przejmować tym, jak REALNIE takie pomysły wprowadzić. Zawsze robił to jakiś „ekspert w danej dziedzinie”. Dzisiaj muszę bardzo dobrze rozumieć, co obiecuję klientowi i mieć świadomość tego, czego muszę się nauczyć, żeby to miało prawo się realnie wydarzyć.
6. POCZUCIE ODPOWIEDZIALNOŚCI. Kiedy przestałam pracować w korpo – wielu osobom powiedziałam – „Ty, wiesz jak się czuję? Jakby mi się dzieciństwo skończyło”. Poziom nietykalności, oderwania od konsekwencji, rozmycia odpowiedzialności za skutki błędów, a także liczba buforów, punktów kontroli w korporacji jest obłędna. Dzisiaj, z perspektywy czasu, wiem, z których POMYSŁÓW jestem najbardziej dumna, ale nie jestem w stanie powiedzieć, czy to była naprawdę moja zasługa. Czy wszystkie wygrane przetargi, w których – jak sądziłam – odegrałam kluczową rolę – były naprawdę „moje”? Czy wszystkie, które przegrałam, naprawdę przegrałam „samodzielnie”? Przed tym, jak pokazałam klientowi moją pierwszą strategię, którą zrobiłam sama, nie mogłam spać dwie noce. Byłabym o niebo bardziej wyluzowana, gdybym wiedziała, że na drugi dzień mam prezentację przed prezesem Światowego Banku. Miałam prezentację przed człowiekiem młodszym ode mnie, który nie wywodził się z marketingu, stworzył międzynarodową firmę i prowadził ją sam. Nie mogłam przedstawić marketingowych frazesów i „bullshit bingo”, za którymi mogłabym się schować. Po prostu musiałam „wiedzieć, co robię”. I to było najtrudniejsze…
To 6 życzeń, które mam dla Was i 6 głównych błędów, które popełniałam, bo nie wiedziałam, nie miałam szansy zobaczyć tego, co ważne jest z punktu widzenia człowieka, który włożył realną pracę i kawał życia, żeby spełnić swoje marzenie o biznesie. Może spojrzenie z takiej perspektywy na to, jak – będąc strategami – możecie dać realną wartość ludziom, którzy płacą Waszą pensję, pozwoli Wam ich szanować, rozumieć i naprawdę im pomagać. No i żebyście nigdy nie robili „byle czego” 😉
Jolanta Piela
CEO w Good Division
Strateg marketingu z ponad 10-letnim doświadczeniem. Pracowała w największych światowych i polskich agencjach reklamowych: Havas Worldwide, Grey Worldwide, Young&Rubicam, K2 Internet, PZL.