Zorganizowane walki internetowych celebrytów. Czy to nie brzmi jak temat telewizyjnego programu interwencyjnego o szkodliwym wpływie cyfrowych mediów na polską młodzież? A może bardziej jak symbol nowej wizji masowej rozrywki, która wymknęła się hegemonii srebrnego ekranu? Rozrywki coraz popularniejszej, tworzonej z rozmachem i dochodowej, ale niezależnej. O galach typu freak fight można mówić bardzo niepochlebnie, ale trudno zaprzeczyć, że udowadniają to, czego wszyscy się spodziewaliśmy od lat: że telewizja straciła swój monopol na rozrywkę.
Chleba i pay-per-view
Gale największej federacji na polskim rynku, czyli FAME MMA sprzedają obecnie ponad 500 000 pay-per-view1, co szacunkowo przekłada się nawet na kilka milionów widzów. Przedsięwzięcie jest profesjonalnie i z dużym rozmachem realizowanym eventem, monetyzowanym dzięki VOD oraz sponsorom, a ostatnio również choćby poprzez sprzedaż brandowanych batonów czy organizację loterii.
Zobacz również
Oto czysto internetowe zjawisko rozrosło się tak pokaźnie, że wkroczyło do mainstreamu. Początek był niepozorny. Guzik, znajomy Daniela Magicala, zdaje się najświetniejszego polskiego „patostreamera”, na jednym z livestreamów niepochlebnie wypowiadał się o youtuberze Boxdelu. Powstała chęć konfrontacji i pomysł, by uczynić ją medialną. W 2018 roku odbyła się pierwsza w Polsce internetowa gala freak fight, a walka Guzika z Boxdelem okazała się być jedynie przygrywką do tego, co przyniesie przyszłość.
Maszyna ruszyła, a wraz z popularnością kolejnych gal pojawiły się duże pieniądze i liczni, nierzadko pomysłowi naśladowcy. Doczekaliśmy się gali osób LGBT+, gali inspirowanej Squid Game, a także takiej, na której zawodnicy rywalizowali w różnych konkurencjach po spożyciu alkoholu. Dwójka nastoletnich włodarzy próbowała nawet zorganizować własne wydarzenie, ale akcję udaremniła chorzowska policja.
Dziś prawdziwej patologii już nie ma
Złota era polskich „patostreamów” minęła. Rafatus postanowił żyć w trzeźwości, Rafonix doczekał się narodzin dziecka, a Daniel Magical oraz jego matka wylądowali w więzieniu… Świat freak fightów wciąż przywodzi na myśl ekscesy, które niegdyś miały miejsce podczas pijackich transmisji na YouTubie, ale ma z nimi już coraz mniej wspólnego. Skojarzenie to jest przede wszystkim zasługą mediów głównego nurtu.
Movember/Wąsopad: jak marki zachęcają do profilaktyki męskich nowotworów [PRZEGLĄD]
Początki branży faktycznie wiążą z niektórymi „patostreamerami”, ale największe polskie federacje radykalnie odcinają się od tamtych czasów. Profesjonalizacja i duże pieniądze sprawiły, że choć wciąż w cenie jest kontrowersja, to patologia poszła w odstawkę.
Słuchaj podcastu NowyMarketing
Z drugiej strony mniejsze i nowe federacje chętniej poświęcają swój wizerunek w zamian za rozgłos, zatrudniając zawodników o wątpliwej reputacji, a czasem i niewielkiej sympatii internautów. W roli przykładu wystarczy przytoczyć głośną zapowiedź walki sobowtórów Zełenskiego i Putina na Royal Division, do której nota bene nie doszło lub federację noszącą nazwę Speluna MMA. Wydarzenia tego typu w prawdzie robią dużo szumu, ale rzadko sprzedają satysfakcjonują liczbę biletów.
Show z elementami sportowymi
Konflikt jest tym, co czyni gale freak fight tak świetnymi widowiskami. Najważniejsze są „dymy”, czyli personalne zwady między zawodnikami i towarzyszące im kontrowersję. W trakcie konferencji normą są wyzwiska, wzajemne wyciąganie kompromitujących faktów i, rzecz jasna, rękoczyny. Wszystko to, choć formalnie potępiane przez organizacje, jest czymś pożądanym. Gala, której brakuje odpowiedniego poziomu „poddymienia” ma małe szanse na komercyjny sukces.
Główne przedstawienie nie dzieje się bowiem wcale w oktagonie. Federacje bombardują fanów masą contentu wokół wydarzenia, zarówno przed, jak i po nim. Mamy więc konferencje, serie specjalnych talk-show, ogrom wywiadów, czy choćby ceremonie ważenia na dzień przed galą. Nie bez znaczenia są również treści produkowane przez youtuberów i społeczność skupioną wokół trendu tzw. „commentary”, czyli filmów i streamów komentujących, co dzieje się u gwiazd sieci. Gale freak fight są obecnie dużą częścią uniwersum internetowych celebrytów, a udział w jednej z nich to wręcz nobilitacja.
Oczywiście, zawodnicy trenują i chcą się jak najlepiej pokazać, wielu z nich rozwija umiejętności, a czasem uprzednio je posiada. Większość gal okraszona jest też obecnością zawodowców z poważnych, sportowych organizacji. Tylko, że… nie tego chce ludożerka. Walka na profesjonalnym poziomie jest synonimem nudy, bo trudno ją docenić laikowi. W społeczności pojawiają się nawet głosy, że influencerów, którzy zaczynają zbyt dobrze sobie radzić w sztukach walki powinno się zastępować amatorami.
Polski wrestling?
Wiele naiwności potrzeba, by wierzyć w autentyczność wszystkiego, co serwują nam influencerzy. Szczególnie gdy celem jest podniesienie temperatury starcia z przeciwnikiem, od której zależy medialność show. To, że „dymy” są w pewnej mierze ustawiane z jednej strony wiadomo, lecz z drugiej wydaje się to nikomu nie przeszkadzać. Doświadczamy teatralnego przedstawienia, w które chcemy wierzyć i właśnie na tym polega ta rozrywka.
Uczciwość każe przyznać, że emocje są często prawdziwe. Nie wszystko da się udawać i świetnie widać to w wypowiedziach, których zawodnicy udzielają tuż po walkach, jeszcze na deskach oktagonu. Chyba właśnie tu leży klucz do zrozumienia, dlaczego gale freak fight zrobiły taką furorę. Fizyczne starcia są dla skonfliktowanych osób swoistym oczyszczeniem, które wyciąga na wierzch ich autentyczne ja. Tej prawdziwości łaknie publika, na co dzień doświadczająca internetowych gwiazd przez idealizujący ekran smartfona.
Czy bańka pęknie?
Liczba gal, które polski odbiorca może obejrzeć sięga już kilkunastu rocznie, a nowe federacje powstają równie szybko, co przechodzą do historii. Branża jest trudna. Mimo wszystko widzimy wiele prób zaskoczenia widzów czymś nowym, a to coraz większe wyzwanie.
Czy w kategorii jest jeszcze miejsce? Nawet traktując aspekt finansowy jako drugorzędny, konsument potrzebuje uwagi oraz czasu na kolejną galę i ogrom treści, który dostarcza mu się przy okazji. Już teraz trudno nadążyć, więc następna duża federacja mogłaby doprowadzić do przesytu.
Na dodatek o ile branża stale rośnie, to tylko w przypadku największych. Plan zagospodarowania specyficznej niszy jeszcze nikomu się nie opłacił, co nie zmienia faktu, że powinniśmy spodziewać się kolejnych mniej lub bardziej zwariowanych pomysłów. A nuż komuś się uda.
Quo vadis rozrywko?
W czasach świetności telewizji obserwowaliśmy popularność różnych formatów z udziałem celebrytów. Przeżyliśmy boom tradycyjnych talk show, które ustąpiły programom reality show. Te drugie z kolei zostały zastąpione przez modę na tańczące, śpiewające i rywalizujące w innych dziedzinach gwiazdy. Czy popularność gal freak fight również przeminie?
Ironią losu jest, że Zetki wzgardzające celebrytami znanymi z brukowców, tak mocno angażują się w internetowe dramy i życie influencerów. Telewizja jest dla boomerów, ale gwiazdy interesują nas niezależnie od medium i tego, czy, jakby dla niepoznaki nazywamy je influencerami, youtuberami lub tiktokerami.
Ring i bezpośredniość konfrontacji dodały do celebryckich konfliktów niesamowitą ilość emocji. Być może chodzi o to, że w rzeczywistości, która chce być coraz bardziej online, czujemy ciągotę ku temu, co pierwotne, dosłownie brutalnie prawdziwe? Jeśli tak, to gale typu freak fight pozostaną z nami na długo.