Jesteś „towarem” – pogódź się z tym i płać za darmowe

Jesteś „towarem” – pogódź się z tym i płać za darmowe
I szczerze – nie ma się co oburzać na to stwierdzenie. Bo jak głosi stara prawda podwórkowa „za darmo to można tylko w… dostać”. Płacimy każdego dnia walutą, która bez względu na szerokość geograficzną, ma w tym momencie największą wartość – danymi.
O autorze
4 min czytania 2019-09-25

fot. depositphotos.com

I nie mówimy tu o takich oczywistościach jak adres e-mail, dostęp do listy znajomych w social mediach, zgody na cookies, czy numer telefonu komórkowego. To coś dużo głębszego – nasze preferencje, potrzeby, relacje, a nawet przemyślenia na dany temat, którymi właśnie się podzieliliśmy z przyjacielem za pomocą komunikatora. Pora skończyć zatem z obłudą. Chcesz dostępu do cyfrowego świata i korzystać z jego zasobów i rozwiązań „bezpłatnie” to zapomnij o prawdziwej prywatności. Ona nie istnieje. Nie zgadzasz się z tym? Cóż zostaje Ci tylko jedno.

Śledzenie nasze powszednie

Internet, telefon komórkowy, korzystanie z kart płatniczych i tych do zbierania punktów w programach lojalnościowych na kolejnego pluszaka, a nawet miejskich – koniecznie z tego zrezygnuj. Do tego staraj się nie korzystać z miejsc, gdzie znajdują się kamery, unikaj też środków komunikacji i miejsc publicznych. Wspomnieliśmy o TV? Tego też się pozbądź! Najlepiej wyprowadź się gdzieś daleko, gdzie nie ma też prądu. Tylko tak unikniesz śledzenia przez złowrogie korporacje. Brzmi jak fragment scenariusza kolejnej części „Eagle eye”? Nie, to codzienność, w której na własne życzenie (a właściwie zgodę i prośbę) funkcjonujemy. Skąd zatem to święte oburzenie, ilekroć w mediach pojawią się złowieszcze tytuły o tym, że nas podsłuchują bez rzekomo naszej wiedzy? Albo czytają nasze wiadomości?

Kolejne miesiące to następujące po sobie „skandale”. Idą zazwyczaj falami. Wykrycie jednej „zbrodni” przeciw prywatności ciągnie za sobą kolejne śledztwa dziennikarskie lub zachęca pracujące dla wielkich marek osoby do ujawniania firmowych tajemnic. Podsłuchują, podglądają, czytają już niemal wszyscy – Apple, Amazon, sieci komórkowe, Microsoft za pomocą Skype. Kiedy kilka tygodni temu, kiedy Google, po ujawnieniu (po raz kolejny przez jednego ze swoich pracowników) faktu podsłuchiwania za pomocą Asystenta, otwarcie przyznało się do tego, w ludziach się zagotowało. Jak to, jakim prawem?! I tu pojawia się pierwszy kubeł zimnej wody, bo zdziwisz się, jak niewłaściwe jest zadane to pytanie. Powinno ono raczej brzmieć – na jakiej podstawie to robią. Bo to, że mają do tego prawo, jest oczywiste. I sami je im dajemy, a co najlepsze nikt nas do tego nie zmusza. Warto sobie uświadomić też jedną istotną kwestię – te firmy przecież nie będą się rozwijały i tworzyły kolejnych genialnych rozwiązań za „dziękuję” wdzięcznej cyfrowej społeczności. Sam nie pracujesz za poklepanie po plecach, dlaczego więc oczekujesz, że korporacje będą tak robić?

LinkedIn logo
Dziękujemy 90 000 fanom na LinkedInie. Jesteś tam z nami?
Obserwuj

Na własne życzenie

Zanim zatem obrzucisz błotem wszystkie korporacje, warto poddać zaistniałe sytuacje chłodnej analizie. Pierwsza oczywistość aż kłuje w oczy logiką. Główną cechą rozwiązania, jakimi są asystenci, jest to, że reagują na określoną frazę. I teraz pytanie za 100 pkt – jak to robią? Ano, może niektórzy nie są tego świadomi do końca, ale… słuchając cały czas otoczenia. Czemu nagrywają zatem to, co usłyszą? Bo mogą, zgodziłeś się na to, rozpoczynając przygodę z ich technologią. Nie zrobiłeś tego? I znowu się mylisz. Teraz z ręką na sercu – kto tak naprawdę, choć raz w życiu, przeczytał od deski do deski regulamin przed uruchomieniem nowego oprogramowania, ściągnięciem kolejnej aktualizacji, apki itp. No kto?

Co roku digitalowi giganci mamią nas ułudą prywatności i dbania o nasze dane. Owszem, robią wszystko, co możliwe, by zabezpieczyć je przed wyciekiem ze swoich baz i kradzieżą przez innych. Nie znaczy to, że sami także w ograniczonym, ale jednak, zakresie z nich nie korzystają. I najlepsze w tym wszystkim jest to, że mówią nam to wprost, czarno na białym. Do tego dają nam pełny (!) dostęp do wszystkich danych o nas przechowywanych oraz możliwość zarządzania nimi. I znowu nadszedł czas na rachunek sumienia – zrobiłeś coś z tym po wypłynięciu informacji o podsłuchiwaniu? Czy tylko wyraziłeś oburzenie, powtórzyłeś zasłyszane teorie spiskowe znajomym, a potem zupełnie bez większej refleksji odpaliłeś przeglądarkę i social media? Oczywiście nie wrzucamy wszystkich do jednego worka i wierzymy, że jednak skorzystałeś z kilku cennych porad w sieci i jednak zabezpieczyłeś swoje dane na tyle, na ile jest to możliwe.

Słuchaj podcastu NowyMarketing

Być jak kosz z wyprzedażami

Wszystkim zależy na prywatności, ale bez większej refleksji dzielimy się życiem prywatnych, komentujemy posty, subskrybujemy kanały na YouTubie, dzielimy się linkami, rozwiązujemy testy wiedzy lub klikamy internetowe wróżki, które przewidzą nasz los na 2035 rok. Albo ściągamy kolejne apki, by zobaczyć, jak będziemy wyglądać np. na stare lata. Ktoś powie – ale wtedy to my o tym decydujemy, co klikamy i co umieszczamy. To prawda, ale jednocześnie podajemy swój profil behawioralny na tacy, rzucamy na pożarcie setkom firm, które będą go wykorzystywać do celów zarobkowych. I nie łudźmy się – jako jednostka raczej nic nie znaczymy, ale jak zbierze się cała masa, automatycznie zyskujemy na wartości. Nasze dane będą przechowywane na setkach serwerów, o średnim (by nie powiedzieć podstawowym) zabezpieczeniu. Ba, część z tych firm może nawet nie zauważyć, że ktoś je właśnie im kradnie.

NowyMarketing logo
Mamy newsletter, który rozwija marketing w Polsce. A Ty czytasz?
Rozwijaj się

Oczekujemy, że firmy będą odpowiadały na nasze potrzeby, wyprzedzały nas o krok, proponując rozwiązania, które ułatwią życie i poprawią jego komfort. Jednocześnie chcemy bronić im dostępu do tego wszystkiego w imię, nie boimy się tego powiedzieć, rzekomej prywatności. Żądamy wręcz i wywieramy presję na marki, by w jednym smartfonie zamknąć całe „biuro”, profesjonalnego fotografa, a w sieci był dostępny (oczywiście za darmo) tłumacz na poziomie native’a. By bez problemu łączyć się z drugim końcem świata w jakości 4K, przekazywać ogromne pliki w sekundę. I to wszystko „for free”, bo ja użytkownik tego chcę i muszę mieć. I ok – popyt i oczekiwania napędzają rozwój technologiczny. Jednak aby miał on miejsce, musimy dać też coś od siebie. I szczerze – lepiej oddać te informacje korporacjom, które owszem wykorzystają je do swoich celów, ale jednocześnie zabezpieczą na maksymalnie wysokim poziomie, niż jakby mógł w nich grzebać dosłownie każdy niczym w koszu z wyprzedażami.

Nie zgadzasz się z tym? Masz pełne prawo. Wtedy jednak zrezygnuj z rozwiązań cyfrowych i cóż… wyprowadź się do lasu.