fot. depositphotos.com
Dziennie do sieci trafia ponad 2 miliony MB danych – zdjęć, materiałów video, podcastów, relacji na żywo, blogpostów, newsów, quizów itp. itd. Specjaliści powiedzą: angażuj jakością, wyróżnij się pomysłem, mów językiem swojej grupy, bądź twórczy, twórz unikalne treści, pokaż na co Cię stać. I znów to wszystko prawda. Wykorzystaj jednak to, co daje Ci historia – bo content marketing to nie ostatnie 4 lata komunikacji. To historia sprzed prawie 200 lat – a jak wiemy „historia lubi się powtarzać”, zatem niech powtórzy się i teraz.
Zobacz również
Opony rozdają gwiazdki – wyjdź poza komunikację swojej marki
Najciekawszy przykład w historii content marketingu i jego praktyczne zastosowanie było wielokrotnie przytaczane i można spokojnie powiedzieć, że Przewodnik Michelin i jego historia stały się podwaliną wielu biuletynów, wydawnictw czy podobnych projektów, które obserwujemy i z których korzystamy w obecnych czasach. Warto podkreślić, że Bracia Michelin wskrzeszając swój Przewodnik mieli tylko jeden cel – zwiększyć sprzedaż opon. Wiadomo przecież, że przy podaniu „na tacy” podróżującym automobilami tras wycieczek samochodowych, opony będą wymagały wymiany znacznie częściej (w tamtych okresie opony Michelin, jako jedne z lepszych pozwalały na bezpieczne przejechanie – uwaga „aż” – 100 km). Cel został osiągnięty. Francja, a potem cała Europa zaczęła podróżować autami, odwiedzając zaznaczone w przewodnikach punkty… również te umożliwiające nabycie nowych i wymianę starych opon.
Przewodnik Michelin oraz jego dalsze dzieje i rozwój, potoczyły się niemal własnym życiem, doprowadzając do sytuacji, w której aktualnie większość osób nie łączy nawet nagradzania wybitnych restauracji z producentem opon, a jednak to właśnie od tego zaczęła się ta niesamowita rynkowa ekspansja, a nazwa brandu pojawia się przy corocznym rozdawaniu gwiazdek. Od angażującego, atrakcyjnego, a przede wszystkich nienachalnego content marketingu wywołującego pozytywne emocje, w sposób nieoczywisty wpływającego na wzrost sprzedaży.
Nic tak nie wiąże klienta z marką, jak pozytywne emocje
Wiemy to wszyscy, i to nie od dziś – mam na myśli nas marketerów. A Coca-Cola mówi nam to od wielu, wielu lat. Uśmiechają się do nas farmaceuci i stomatolodzy, mamy piorące w super proszkach, dziewczyny w rewolucyjnych rajstopach, panów z supergolącymi maszynkami, z włosem i pod włos oraz same radosne psy o zdrowych brzuszkach. Ale content to takie narzędzie w marketingu, które możemy wykorzystać do wzbudzenia prawdziwych emocji i powiązania ich z marką. I znów nie odkrywamy jak Kolumb Ameryki! Historia zna i świetnie wykorzystuje również takie przypadki. A doskonałym przykładem niech będzie tym razem Księga Guinessa. Tak, właśnie ta znana na całym świecie Instytucja rejestrująca bite na całym świecie najróżniejsze rekordy.
#NMPoleca: Jak piękny design zwiększa konwersję w e-commerce? Tips & Tricks od IdoSell
A wszystko zaczęło się od braterskiej sprzeczki. Bracia Guiness pokłócili się na jednym z polowań, który z ptaków, na które właśnie polowali, jest szybszy. Spór z łąk i pól przeniósł się do pubu przy browarze Guinessa, w którym to bracia racząc się ciemnym trunkiem, dalej toczyli swe słowne waśnie. Wokół nich zbierało się coraz więcej osób, które angażując się w rozmowę, zamawiały kolejne kufle ciemnego piwa z gęstą pianką. Bracia wpadli więc na pomysł, aby w pubach Guinessa wystawiać – zeszyty, potem książki – do których bywalcy pubów będą wpisywać rekordy z różnych dyscyplin. Wtedy te notatki miały być formą rozrywki i przyciągnięcia chętnych do rywalizacji i picia piwa. Nikt nie spodziewał się, że Księga Guinessa zamieni się w największy zbiór rekordów na świecie. Warto jednak wspomnieć, że puby Guinessa nadal mają tomy ksiąg, w których można się zatracić, czytają o kolejnych rekordach i pijąc kolejne już piwo. Ciekawe, jaki jest rekord wypitych piw Guinessa i w którym z pubów znajduje się księga, gdzie można odnaleźć ten rekord?
Słuchaj podcastu NowyMarketing
Dlaczego content jest jak jedzenie?
W miarę upływu czasu i obcowania z kolejnymi contentowymi kampaniami, dochodzę do wniosku, że niektóre marki traktują swoje działania, jakby ich odbiorcy byli klientami drogiej restauracji z daniem, które nie jest serwowane nigdzie indziej. Miejsce to jest trendy, wszyscy chcą się w nim znaleźć i zjeść potrawę, która „pogłaskała ich podniebienie„ i którą pragną skosztować ponownie. By się tam znaleźć i znów rozsmakować są skłonni wydać mnóstwo pieniędzy, zarezerwować stolik z niewyobrażalnie długim wyprzedzeniem, zorganizować tam huczne urodziny, a nawet zabrać teściową na rodzinny obiad. Po jakimś czasie okazuje się jednak, że w zasadzie restauracja ma ciągle to samo menu (brak różnorodności contentu), ciągle ten sam zestaw deserów (cykle zdjęciowe i cytaty w określone dni tygodnia w poszczególnych serwisach społecznościowych), a ta przepyszna potrawa jest już dostępna również w innych restauracjach. Ba w niektórych nawet smakuje lepiej (lepsze wykorzystanie i przygotowanie tych samych pomysłów przez konkurencję). Mało tego lubimy kelnera i kelnerkę, bo znamy ich już od długiego czasu, ale zawsze są tacy sami i mają te same żarty (podcasty i video na YouTube przygotowywane w tym samym pokoju i tym samym głosem, bez inwestycji w sprzęt i montaż, bo to takie prawdziwe i naturalne). I wtedy marketerzy uświadamiają sobie, że ich content nie jest już trendy, nikt nie udostępnia zdjęć z TYM daniem…. Nie ma już efektu WOW. Ich klienci nie planują już wyjść do TEJ restauracji ani teraz, ani też w przyszłym miesiącu, już nie zastanawiają się, z kim dawno się nie widzieli i kogo mogliby zabrać do jeszcze niedawno swojego ulubionego miejsca. A swój budżet na jedzenie poza domem wydają gdzie indziej.
Czyż nie jest tak, że nasze działania contentowe, tak właśnie wyglądają? Może jednak warto zatrzymać się na chwilę, usiąść i zastanowić jak, tak jak Guiness, pobić rekord w angażowaniu contentem użytkowników swojej marki i samemu przyznać sobie gwiazdkę za osiągnięty cel?
Decyzję pozostawiam już Wam…