Zdjęcie royalty free z Fotolia
Załóżmy, że właśnie opublikowałeś nowy, interesujący post – obrazek z przystępnym zestawieniem lub infografiką, promującą w jakiś sposób Twój biznes. Wszystko wydaje się być idealnie, ale tylko do momentu, w którym spojrzysz na jego statystyki – zazwyczaj polubiła go jedna, góra dwie osoby, a zasięg jest zawstydzająco niski. Masz w takiej sytuacji dwie podstawowe opcje – albo zaczniesz ów post promować (za niemałe pieniądze) lub powalczysz o poszerzenie grona osób, które polubiły Twój profil (co oczywiście także kosztuje). Od dłuższego czasu istnieje jednak także i trzecia droga – kupienie „lajków” dla profilu tudzież postu. Prawdziwi użytkownicy o wiele chętniej klikają „lubię to”, w chwili, w której widzą już jakiś ruch pod wpisem – nikt w końcu nie chce być „tym pierwszym”, dlaczego by więc odrobinę nie zakłamać rzeczywistości? Lista nielegalnych praktyk w social media mających podobny cel jest oczywiście znacznie dłuższa – w tym artykule postaram się je wszystkie pokrótce opisać.
Zobacz również
Do działań z tej kategorii, określanej jako Black Hat Social Media zaliczymy przede wszystkim:
- kupowanie „lajków”, komentarzy, subskrypcji oraz innych aktywności w odniesieniu do wpisów/publikacji
- korzystanie z tzw. „farm lajków”
- używanie automatycznego oprogramowania do pobudzania aktywności pod postami
- tworzenie fałszywych profilów jedynie w celu zdobywania większej aktywności pod postami
- zostawianie negatywnych/pozytywnych recenzji na czyjejś stronie (zazwyczaj z fałszywego konta)
Oczywiście lista jest znacznie dłuższa, wymienione rzeczy są jednak najczęściej stosowanymi praktykami – głównie z uwagi na swój niewielki koszt oraz prostotę wykonania. Oczywiście miło jest ujrzeć pod postami kilkaset polubień i komentarzy i być może skłonią one nawet odrobinę osób do autentycznego zaangażowania się, ale niestety część przedsiębiorstw uważa, że to w zupełności wystarczy jako strategia social media. Jest wręcz przeciwnie.
Czy wpływa to na Google?
To pytanie oczywiście zadają sobie nieustannie wszyscy. Jeżeli za kilkanaście złotych na fałszywą aktywność w social media moglibyśmy wpłynąć na nasze wyniki w wyszukiwarce byłby to przysłowiowy „złoty interes”. Po co wydawać setki złotych na pozycjonowanie, skoro można osiągnąć to samo kilkukrotnie mniejszym kosztem? Choć oficjale Google nie tak dawno przyznali, że kwestia ta nie jest w ogóle uwzględniana w algorytmach … ale jednocześnie ma delikatny wpływ na ranking. Problem w tym, że gdy sztucznie wywindujemy ilość zaufanych źródeł, w których pojawiają się wzmianki o naszej stronie (czyt. na Facebooku, Twitterze), jakikolwiek większy spadek (a ten w końcu przyjdzie) natychmiast zostanie odnotowany przez centralę i z dużym prawdopodobieństwem zakończy się zbanowaniem strony. Gra niekiedy wydaje się jednak warta świeczki – jak pokazują badania, ruch na stronach pochodzących z wyszukiwarki w 30 proc. opiera się o strony social media indeksowane w wynikach. Z drugiej strony – wszystkie włożone w stronę środki możemy w jednym momencie stracić przez zwykłą pazerność. A jeżeli wydaje się nam, że „nas to przecież z pewnością nie spotka”, pamiętajmy że w przeszłości karane były już takie potęgi jak eBay, Expedia czy choćby JC Penney.
#NMPoleca: Jak piękny design zwiększa konwersję w e-commerce? Tips & Tricks od IdoSell
Budowanie reputacji i fałszywe recenzje
Jak wygląda tradycyjna ścieżka zakupów w internecie? Najpierw odszukujemy interesujący nas produkt, później szukamy sklepu z najniższą ceną i sprawdzamy jaką opinią się obecnie cieszy – jeżeli znajdziemy kilka negatywnych recenzji, zazwyczaj wybieramy coś odrobinę droższego, ale jednak pewniejszego. Tyczy się to zwłaszcza małych biznesów, działających lokalnie – dla nich nawet pojedyncze, krzywdzące opinie potrafią być zabójcze. Startując na rynku, chcemy od początku być postrzegani jako godni zaufania i niezawodni, pokusa wykupienia chociaż kilku przychylnych recenzji jest więc ogromna. Zwłaszcza, jeśli można to połączyć z działaniem na szkodę konkurencji – w Internecie przecież nikt tego nie wykryje, prawda? Zwłaszcza od momentu, od którego możemy je podejmować chociażby na Facebooku. Niestety sami włodarze największego portalu społecznościowego jak na razie całkowicie pomijają tę kwestię – właściciele biznesów są bezradni w przypadku fałszywych recenzji albo zaniżonych umyślnie not. Centrum pomocy nie reaguje w żaden sposób i jedyny sposób na „zlikwidowanie” takiego szkodliwego wpisu to świadczenie odpowiednich usług, za które otrzymamy niwelujące negatywną opinię noty. Jeżeli jesteśmy na samym starcie o wiele lepiej będzie założyć całkowicie nową stronę. Na pocieszenie zostaje nam fakt, iż większość osób sugeruje się jednak opiniami z porównywarek cenowych, na których mamy znacznie większe szanse na usunięcie fałszywej oceny z naszego profilu.
Słuchaj podcastu NowyMarketing
Kupowanie aktywności a sprzedaż produktu
Najistotniejszą kwestią w social media nie jest jednak nasza reputacja, lecz to co przy jej udziale osiągamy. Nie prowadzimy w końcu biznesu charytatywnie i celem ostatecznym powinno być zarabianie pieniędzy. Co z tego, że pod Twoim postem gromadzą się setki komentarzy, skoro żaden z nich nie przekłada się nawet pośrednio na Twoje wyniki sprzedażowe? Co jeszcze istotniejsze – zbudowanie pozycji przy pomocy fałszywych kont nie zapewnia Ci żadnego pogłosu w społecznej lokalności. Marketing szeptany wciąż jest w mocy, ale jeśli 90 proc. Twoich fanów pochodzi z Filipin, szansa na to, że ktoś w okolicy poleci sąsiadowi na Facebooku Twoje usługi są bliskie zeru. Te niewielkie środki jakie przeznaczyłeś na zakup „lajków” znacznie lepiej zainwestujesz poświęcając je na drobny research tego, co najbardziej jest potrzebne osobom zainteresowanym danym obszarem. Postaraj się dostosować ofertę oraz posty do wyciągniętych wniosków i wówczas z pewnością przynajmniej w niewielkim stopniu uda się wywindować słupki sprzedaży.
Dlaczego lepiej korzystać z droższych, mniej spektakularnych rozwiązań?
Bez względu na to, który obszar Black Hat Social Media omawiano, przy każdym nasuwały się identyczne wnioski – nielegalne praktyki są łatwiejsze, szybsze i efekty widać od razu. Dlaczego więc nie powinniśmy ich stosować? Częściowo na to pytanie odpowiedzieliśmy w powyższych paragrafach, ale warto cały koncept jeszcze odrobinę rozszerzyć. Po pierwsze wykrycie tych praktyk szybko sprowadzi na Ciebie kary oraz ograniczenia czy to ze strony Facebooka czy to Google. Po drugie – poza ładnymi cyferkami, w żaden sposób nie przekłada się to na Twoje zyski. Po trzecie – jeżeli dopiero wystartowałeś, a już masz 20 000 polubień, wszyscy momentalnie połapią się jak to osiągnąłeś. Nawet jeśli „lajkujące” profile na pierwszy rzut oka są naturalne, przekaz jest oczywisty – ten przedsiębiorca próbuje oszukać klienta. W ostateczności można uderzyć także do własnej moralności – autentyczne budowanie swojej pozycji bez schodzenia na „ciemną stronę” daje znaczniej satysfakcji, a i na dłuższą metę okazuje się znacznie bardziej dochodowe niż sztuczne pompowanie aktywności. Mimo to – wybór należy tylko i wyłącznie do Was!
O autorze:
Łukasz Gołąbiowski, Grupa TENSE
Aktualizacja (17.02.2015):
W ramach doprecyzowania i lepszego zrozumienia treści artykułu oraz użytego kontekstu informujemy, że uwaga dotycząca zastosowanego sformułowania „nielegalne” jest słuszna, jednak używając go, Pan Łukasz Gołąbiowski użył skrótu myślowego – miał na myśli niezgodność z regulaminem Facebooka, który reguluje zasady korzystania z portalu – stwierdzenie „nieetyczne” wydaje się być bardziej właściwym. Zastosowana hiperbola ma na celu wywołanie lepszego odbioru komunikatu przez czytelnika.
Artykuł napisany przez Pana Łukasza Gołąbowskiego zawiera uproszczenia, które pozwalają na zrozumienie głównego założenia tekstu przez tzw. „laika”. Przede wszystkim zależało nam na pokazaniu korelacji pomiędzy pozycjami w bezpłatnych wynikach wyszukiwania Google, a tzw. „social signals” – źródła (http://www.searchmetrics.com/knowledge-base/ranking-factors/ http://searchengineland.com/guide/seo/social-media-ranking-search-results ).
W tekście poruszona została kwestia łamania regulaminu Facebooka, co w przypadku wykrycia, może mieć negatywny skutek również dla ruchu pochodzącego z Google (w wyniku następujących po sobie zdarzeń). Dane dotyczące procentowego udziału ruchu z portali społecznościowych, pochodzą z raportu przygotowanego przez Shareaholic (https://blog.shareaholic.com/social-media-traffic-trends-01-2015/ ). Należy tutaj podkreślić, że nie chodzi jedynie o bezpośrednie odesłania z takich portali jak Facebook, Pinterest czy Google+, ale także kwestię wzmacniania wizerunku marki w internecie, co w sposób pośredni przekłada się na ruch z organicznych wyników wyszukiwania (http://searchengineland.com/social-campaign-audits-seo-debunking-myths-quick-wins-203718 ).
Grupa TENSE