W cyklu #OdKulis pokazujemy, jak wyglądają najciekawsze kampanie i działania od wewnątrz: jak w praktyce wygląda realizacja, z jakimi najtrudniejszymi wyzwaniami muszą się zmierzyć twórcy oraz jakie nieplanowane i zaskakujące zdarzenia miały miejsce. Teraz przedstawiamy kulisy realizacji akcji OLX pod hasłem „W internecie nie bądź głupi”, którą przygotowała agencja 180heartbeats + Jung v Matt.
Zobacz również
O kampanii odpowiadają Radosław Smorga, business director 180heartbeats + Jung v Matt, Bartłomiej Walczuk creative director 180heartbeats + Jung v Matt, Marcin Sienkowski, head of marketing OLX.
Autorzy i pomysłodawcy
Kampania powstała we współpracy OLX i agencji 180heartbeats + JUNG v MATT.
Pomysł
Radosław Smorga: Po sukcesie kampanii „A co gdyby” sensowne wydawało się, by kontynuować edukacyjną serię dla użytkowników, w nowym obszarze. Premiera pierwszego spotu „Zdarzyło się najlepszym” zbiegała się z Dniem Bezpiecznego Internetu. Ofiarą cyfrowych naciągaczy może paść każdy, niezależnie od płci, wieku, wykształcenia, czy kwalifikacji. Celem naszej kampanii było nagłośnienie problemów takich jak m.in płatność z góry za nieistniejący przedmiot czy za przesyłkę, kradzież danych i wyciąganie zaliczek przy wynajmie mieszkania.
Jak marki wspierają ochronę zdrowia psychicznego w Polsce [PRZEGLĄD]
Marcin Sienkowski: Najważniejsze, by wiedzieć, jak się przed tym ustrzec. Robiąc tę kampanię byliśmy przekonani, że pokazanie takich sytuacji, z wyrazistą grą i humorem Janusza Chabiora i Jana Frycza, zadziała jak lustro. Przejrzymy się w nim, ale wyciągniemy naukę, która ustrzeże nas przed niemiłymi konsekwencjami internetowych kradzieży.
Słuchaj podcastu NowyMarketing
R.S.: Po sukcesie pierwszej kampanii, wspólnie z klientem mieliśmy wielki głód, aby kontynuować tę konwencję, zawłaszczyć ją dla marki OLX i kampanii z cyklu „edukujemy o zagrożeniach w sieci”. W myśl tego, że zwycięskiego składu się nie zmienia, byliśmy przekonani, że internauci po raz kolejny pokochają Janusza Chabiora. Wiedzieliśmy też, że jego postać, bezstronnego autorytetu i bezbłędnie pointującego ludzkie słabości i błędy komentatora, musi zostać zachowana. Cały szkopuł polegał na tym, w jaki sposób zaskoczyć teraz odbiorców.
Bartłomiej Walczuk: Generalnie, nie sztuką jest raz zrobić coś, co rozejdzie się organicznie po internecie – trudniejsze jest to powtórzyć. Jak w futbolu: każdemu zdarza się wygrać jakiś turniej, ale jest bardzo niewielu, którzy potrafią obronić tytuł. Dużo łatwiej nam się śmiać z sytuacji doskonale znanych, ale jednak na tyle abstrakcyjnych, że traktujemy je jak przykry żart. Dużo łatwiej też przychodzi nam ocenianie ludzi, którzy w internecie radzą sobie trochę gorzej niż pokolenie w nim wychowane. No bo przecież to oczywiste, że nie przelewa się pieniędzy przed odbiorem etc. A jednak ilość przypadków mówi zupełnie co innego.
Również grupa odbiorców tej kampanii jest nieco inna – to ludzie tak samo światli, tak samo oczytani, mądrzy – a jednak jak każdy uczący się korzystać z nowych rzeczy w życiu – popełniają błędy. Serio – czy można ocenić matkę rodu, która wychowała 8 córek tylko na bazie błędu w internecie? Nie powinno się!
O tyle trudne zadanie: Poruszyliśmy zupełnie inną tematykę, jednak w tej samej formie co „A co gdyby”, więc z góry była ona porównywana z oryginałem.
Osoby zaangażowane w realizację
R.S.: Przy tworzeniu kampanii pracowała trójstronna, zaprawiona w bojach ekipa: ze strony marki OLX: Marcin Sienkowski, head of marketing OLX; Paulina Rezmer, senior PR specialist OLX; Michał Wiśniewski, senior social media specialist; ze strony agencji 180hb: Radosław Smorga, 180hb business director; Bartłomiej Walczuk, 180hb creative director; Tomasz Dubiel, art director, Artur Leśniak, senior strategy planner; ze strony domu produkcyjnego F25 Monika Wagner, Marcin Dworucha, Aleksandra Gęca, Stefan Stefański. Za reżyserię serii odpowiadał Maciej Kowalczuk.
Przygotowania
R.S.: To była szybka piłka. Zespół OLXa dobrze wiedział, o czym chce mówić w tej kampanii i jakie problemy są dla użytkowników platformy najistotniejsze. Największym i najciekawszym zadaniem było zaangażowanie Jana Frycza. Szczególnie zależało nam na jego obecności, ponieważ tworząc skrypty do tej odsłony kampanii od razu wiedzieliśmy, kto najlepiej dopełniałby się z postacią wykreowaną przez Janusza Chabiora.
B.W.: Szczerze, cieszyliśmy się jak dzieci, że nadarzy się okazja, aby poszerzyć naszą obsadę o kolejną znakomitą postać. Jednocześnie chcieliśmy utrzymać oszczędną formę naszych filmów – choć scenografię i atrybuty ograniczyliśmy do minimum, każdy detal musiał być przemyślany 3 razy. Zależało nam, aby być jak najdalej od pastiszu i tanich przebieranek, pomimo tego, że Jan Frycz musiał wcielić się w aż pięć różnych postaci.
Kolejne kroki
R.S.: Jeszcze nie możemy ich zdradzać ;).
Wyzwania
M.S.: Panuje przekonanie, że kampania poświęcona bezpieczeństwu w sieci to temat, o którym trudno mówić w sposób szczególnie atrakcyjny. Dla nas wyzwaniem było nie tylko stworzenie treści, które zainteresują widza, ale też spełnią swoją funkcję edukacyjną. Udało się to dzięki dobrej współpracy z agencją, domem produkcyjnym i aktorami, którzy świetnie zinterpretowali temat.
R.S.: Praca z gwiazdami kina – oprócz niewątpliwych walorów artystycznych i czystej przyjemności przebywania, obserwowania wielkich osobowości w akcji – niesie za sobą pewien prozaiczny ładunek ryzyka: są to ludzie bardzo, bardzo zajęci, których kalendarze świecą się na czerwono od rana do nocy, 30 dni w miesiącu. Kiedy udało się nam zaaranżować ten jeden, trzydziesty pierwszy dzień w miesiącu, gdy obaj panowie mogli stanąć z nami na planie… okazało się, że z marszu, po naszych zdjęciach obaj grają jeszcze sztukę w swoich teatrach. Czapki z głów dla energii, profesjonalizmu i humoru artystów! Oprócz świateł jupiterów i uwielbienia tłumów, aktorstwo to cholernie ciężki kawałek chleba.
B.W.: Kolejna rzecz – to są poważni aktorzy. Nie przebiera się Jana Frycza jak się chce. Nie mówi się Januszowi Chabiorowi jak ma machać palcem, nie po to też angażuje się takie nazwiska do kampanii w moim mniemaniu. Ci aktorzy to żywa wartość dodana naszych filmów, ich interpretacje skryptów zbudowały te postacie. Dlatego też pisząc spoty ograniczyliśmy maksymalnie wszystkie gadżety scenograficzne, propsy, wszystko co mogłoby odciągać uwagę od portretów aktorów.
Wyzwaniem było też zrobienie pięciu filmów do godziny 16:00 w takim składzie, to zawsze pozostawia niedosyt. Czy to interpretacji, czy to chęci na jeszcze kilka dubli – to wszystko co powoduje, że kochamy to co robimy.
Niespodzianki i nieplanowane sytuacje
R.S.: Praca w reklamie bywa różna. Czasem człowiek narzeka, coś nie pójdzie po naszej myśli, wygląda inaczej niż sobie zaplanowaliśmy, i tak dalej. Tym razem wszystko poszło tak, jak powinno. Tak, jak sobie wymarzyliśmy. Ale nie to jest najlepszym wspomnieniem tej produkcji, przynajmniej nie jedynym. W naszym zespole obiecaliśmy sobie jedną rzecz: gdy następnym razem będziemy mieli „dosyć”, praca będzie szła jak po grudzie, zgaśnie entuzjazm i nadzieja, przypomnimy sobie scenę, jak Janusz Chabior i Jan Frycz tańczą w romantycznym układzie pełnym skomplikowanych figur do „Careless Whispers” George’a Michaela. Dla takich chwil to wszystko robimy.
B.W.: Najmilsze wspomnienie, to to gdy podszedł do mnie Janusz Chabior i mówi: „Wiesz co, miałeś rację z tą intonacją. Tak będzie lepiej. Już rozumiem” – po pierwsze odhaczasz tę pozycję na liście marzeń, a po drugie masz wrażenie, że skrypt za chwilę będzie jeszcze zabawniejszy. To najlepsze możliwe warunki do pracy.
M.S.: Na plan pojechałem z porządną grypą, na lekach przeciwgorączkowych, więc fizycznie to było solidne wyzwanie. Ale wiedziałem, że wszystko pójdzie dobrze, kiedy zobaczyłem, jak Janusz Chabior na plan wkracza jak „do siebie”, na spotkanie z dobrymi znajomymi. Przez cały czas w zdjęciach towarzyszył mu pies Batman, więc było naprawdę rodzinnie. Kiedy wszyscy żegnaliśmy się po skończonych zdjęciach na moje podziękowanie za udział w projekcie Jan Frycz odpowiedział „To ja dziękuję, że mnie zatrudniliście do mówienia o takich tematach, bo to bardzo ważne sprawy”. Niech to świadczy o tym, jak nam się wszystkim pracowało.
R.S.: Myślę, że warto przytoczyć jeszcze jedną anegdotę. Pan Jan Frycz powiedział do mnie na pierwszym spotkaniu: przejdźmy na „ty”. A jak coś nie wyjdzie na planie, to wrócimy na „pan”.
Koniec historii jest taki, że po zdjęciach wciąż pozostaliśmy na „TY”.