Od lat wyjazdy integracyjne i motywacyjne zawierają w sobie elementy wolontariatu. Nikogo nie dziwi, że członkowie zespołu wspólnie remontują, porządkują i budują. Korzyści odnoszą wszyscy: firma – integrując team, pracownicy – zaspakajając ważną potrzebę „użyteczności” i lokalne środowisko – otrzymując konkretną, pożyteczną pracę, wykonaną na swoim terenie.
Jeśli starannie wybierzemy organizację NGO, z którą współpracujemy (co jest podstawą!) i precyzyjnie określimy zakres prac, to nikt chyba nie będzie miał wątpliwości, że są to dobrze wydane pieniądze i dobrze spożytkowany wysiłek.
Zobacz również
„Wolonturystyka”
Zauważyłam natomiast, że kontrowersje wzbudza „wolonturystyka” jak ironicznie nazywają to zjawisko sceptycy, czyli indywidualna turystyka, połączona z wolontariatem. Obszerny wywiad na ten temat, z dr hab. Sylwią Kulczyk, z wydziału Geografii i Studiów Regionalnych UW, ukazał się niedawno na łamach WO. Cytuje ona krytyków, którzy dowodzą, że czasem wręcz „szkodzimy tym, którym chcemy pomagać” i przytacza ekstremalne przykłady sierocińców, które powstają w Azji Południowo-Wschodniej, tylko po to, aby wolontariusze z Zachodu mieli gdzie realizować swoją potrzebę „pomagania”.
Z mojego punktu widzenia, to bardzo przykre i krzywdzące podejście do tematu podróży połączonych z wolontariatem.
Od 2016r., czyli od samego początku, uczestniczę w projekcie ”Travel with Mission” – pierwszej w Polsce organizacji, która oferuje „angażujące wyjazdy”, łączące zwiedzanie atrakcyjnych turystycznie miejsc z działaniem na rzecz lokalnej społeczności. Po ponad roku współpracy, mogę z całą pewnością stwierdzić, że dla nas wszystkich, uczestników i organizatorów, jest to fascynujące, pełne niespodzianek i wzruszeń doświadczenie.
Movember/Wąsopad: jak marki zachęcają do profilaktyki męskich nowotworów [PRZEGLĄD]
Dwa filary sukcesu
Odwiedziliśmy Nepal i Peru. W takich krajach, ułożenie programu turystycznego, to żaden problem, aż kipi tam od atrakcji, znacznie trudniejszą sprawą jest wybór odpowiedniej lokalnej organizacji pozarządowej. Ta część przygotowań zajmuje chyba najwięcej czasu – całe godziny wyszukiwania, sprawdzania, KB (albo MB!) korespondencji i dziesiątki kontaktów z innymi wolontariuszami, którzy wcześniej współpracowali z daną organizacją. Tę część „pracy domowej” musimy odrobić na 200%. NGO, z którymi pracujemy, prześwietlamy pod każdym kątem.
Słuchaj podcastu NowyMarketing
Drugi, równie ważny etap, to dobór ekipy. Nie każdy zdecyduje się na taki wyjazd, bo nie każdy będzie się czuł dobrze, poświęcając swój urlop na malowanie budynków szkolnych w zapadłej dziurze, na końcu świata. Trzeba mieć w sobie odrobinę szaleństwa i tę społecznikowską „żyłkę”, aby znajdować w takim działaniu przyjemność. Naszych uczestników informujemy szczegółowo o charakterze wyjazdu, programie, warunkach w jakich będziemy przebywać. Miarą naszego sukcesu, jest fakt, że wszystkie osoby, które wzięły udział w jednym wyjeździe, uczestniczyły również w kolejnym.
Odpierając najczęściej powtarzający się zarzut, że „wyręczamy” mieszkańców i można lepiej spożytkować pieniądze, np. zatrudniając lokalnych majstrów, odpowiadam: może i można, ale czasem ważny jest impuls czy inspiracja do samodzielnego działania. Moim najciekawszym doświadczeniem jakie wyniosłam z tych wyjazdów, była obserwacja aktywizacji lokalnej społeczności. Pierwszego dnia, nauczyciele i dzieci obchodzili nas z daleka, drugiego dnia kilkoro z nich zapytało, czy może pomóc, a trzeciego – pracowała z nami cała szkoła. I to było SUPER!
Podróżujcie i pomagajcie, to naprawdę ma sens.
Relacje z wyjazdów można przeczytać na stronie.