Zdjęcie royalty free z Fotolia
W poprzednim felietonie pisałem o trendach, które z odwagą przebijają się nad Wisłę. Są wynikiem ciekawej obserwacji — w jaki sposób korzystamy lub będziemy korzystali z technologii? To dobre pytanie w kontekście bardziej, nazwijmy to, duchowej strony eventów. Czy w najbliższych latach będziemy kreować emocje, dbać o wrażenia czy po prostu wpuszczać gości do naszego świata?
Zobacz również
Jestem przekonany, że obserwacja daje dużo więcej niż statystyka. Po pierwsze dlatego, że eventy uwypuklają bardzo wiele cech wspólnych i łatwiej jest nam wyciągnąć wnioski. Statystyka świetnie bilansuje się w excelu, ale ma pewne braki — nie pokazuje uśmiechów, radości, złości czy zażenowania.
O czym więc myślą ludzie, kiedy biorą udział w wydarzeniu? O masie rzeczy. Czy w takim razie, jak wszyscy dookoła, powinniśmy dbać o dopieszczenie masy rzeczy? Nie. Powinniśmy zmierzyć się z tym co ważne — z trendami.
W profesjonalnym świecie TREND nie jest wróżbą tylko wnioskiem. Czymś, co już się dzieje. Narasta, powiększa się, gromadzi coraz więcej ludzi. Jeśli zareagujemy w idealnym momencie, nie dość, że będziemy częścią tego trendu, to jeszcze wpiszemy się w to, co akurat „ludzie lubią”. No właśnie — co?
#PrzeglądTygodnia [05.11-12.11.24]: kampanie z okazji Movember, suszonki miesiąca, mindfulness w reklamach
Mainstream event
Najważniejsze raporty branży social zauważają, że ludzie chcą powrotu wspólnego przeżywania, które to zaprzepaścili przerzucając się na facebooka. Kumulacja niedoczasu, braku energii i zbyt wielu obowiązków sprawia, że jesteśmy wkurzeni, jeśli coś nas omija. Czy trzeba zmieniać życie, żeby być na koncercie Beyonce? Czy trzeba znać się na łyżwiarstwie, żeby poczuć olimpijskie emocje? Nie. Dlaczego? Bo będziemy streamować emocje.
Słuchaj podcastu NowyMarketing
Choć brzmi przerażająco, to jest w tym głębszy sens. Zmierzch telewizji jako takiej z powodu jałowego contentu widzą wszyscy. Nie oglądamy show, wyrośliśmy z żartów Kuby Wojewódzkiego, polityka nas nudzi, bo to jeden wielki żart. Szukamy alternatywy. Albo sprzedajemy telewizor, albo przełączamy się na kanały tematyczne. Zamieniamy ramówkę stacji na Netflixa. Zamiast problemów rodziny Ziębów, wolimy problemy prezydenta Franka Underwooda. Bo jest to nowa jakość emocji.
Streaming emocji polega na przerzucaniu do upadającej telewizji nowego contentu. Czegoś, co sprawia, że 5 minut po emisji żałujemy, że nie kupiliśmy biletów na KSW, nie mieliśmy zaproszenia na Brit Awards, albo poskąpiliśmy i nie kupiliśmy biletów na koncert. Zauważamy, wyciągamy wnioski i już więcej nie popełnimy tego błędu — chcę tam być. Za rok, za tydzień, za chwilę. Tymczasem mogę to poczuć w telewizji lub w sieci. Na twitterze, instagramie, snapchacie, reddicie itd. W HD.
Unikalność
Drugim trendem, trochę odwrotnym od poprzedniego, ale nadal prawdziwym, jest zapotrzebowanie na unikalność eventów. Im więcej widzieliśmy i przeżyliśmy, tym mniej jest nas w stanie zaskoczyć. Smutna prawda. Dlatego wszyscy marketerzy eventowi głowią się nad tworzeniem formatów, które „rozwalą system”.
Da się to osiągnąć, precyzyjnie trafiając w potrzeby i trendy. Unikalność jest kumulacją ogólnego wrażenia na temat wydarzenia. Wchodzę na teren eventu, nikt mnie nie zaczepia. Przykładam opaskę do czytnika, bramka wpuszcza mnie dalej. Nie jestem napadany przez hordy hostess z próbkami, tylko sam decyduję, co zobaczę. Kręcąc się po terenie imprezy jestem zaskoczony tym, że marka X zrozumiała wreszcie, że to, że istnieje nie wystarczy.
Jak słusznie zauważył Noah Brier — Red Bull jest firmą mediową, która zarabia na sprzedaży napojów, zamiast reklam. To właśnie unikalność marek, którą będziemy widzieć w eventach i której tak bardzo potrzebujemy.
NO-DATA
Trend najświeższy i najbardziej przerażający, bo dotykający w zasadzie wszystko, co mamy. WikiLeaks, NSA i Pan Snowden uzmysłowili całemu światu, że nasza prywatność to najlepsza broń jaką mamy w walce z brakiem pomysłu marketerów, czyli bezczelnym wykorzystaniem naszych danych do sprzedaży jogurtów, mikserów i dezodorantów.
Eventy są mniej inwazyjne, ale ciągle panuje ten sam model szukania i wykorzystywania danych — zbieranie „kontaktów”. Chcesz wziąć udział w naszej animacji? Zostaw swojego maila, imię babci i numer kołnierzyka. To już nie działa. Część osób oczywiście udostępni dane w zamian za gadżet, ale świadomi swojej prywatności z pewnością ominą nas szerokim łukiem.
No ale musimy i chcemy znać swoich odbiorców, powiecie. Oczywiście, że tak! Korzystajmy więc z danych, które sami udostępnili. Przerzucajmy dane z mediów społecznościowych i sieci do swojej bazy, poprzez naszych gości. Poprzez interakcje, skracanie dystansu i dobre wrażenie. To znacznie więcej niż imię, nazwisko i mail…