Online Marketing Polska: Panie Profesorze, ustalmy na początku – jesteśmy marketerami czy marketingowcami?
„Marketer” to słowo krótsze i być może wygodniejsze. Ale wywołuje różne skojarzenia. Słowo „marketer” jest związane z rynkiem, ale czy już z marketingiem? Tego nie wiem. „Marketingowiec” jest słowem bardziej przejrzystym. Ta formacja „-owiec” jest częsta w naszym języku. „Marketer” to taki „rynkowiec” czy nawet „rynkarz” (śmiech). Dlatego skłaniałbym się ku wersji „marketingowiec” – choć dłuższa, to jednak wydaje się precyzyjniejsza.
Zobacz również
Język sieci jest specyficzny. Znikają bariery i skraca się dystans między nadawcą a odbiorcą. Jak powinniśmy pisać do odbiorcy na stronach WWW: per „ty” czy per „pan”?
Po pierwsze, lepiej jest komunikować coś komuś, wtedy zależy nam, by ta treść dotarła. Gdy tylko kierujemy komunikat do kogoś – to powiemy i swoje zrobiliśmy. Z pewnością ludzie starsi będą urażeni formą bezpośrednią. Przy czym warto mieć na uwadze różnice kulturowe.
W takich krajach jak Szwecja nie ma z tym problemu. Tam, gdzie forma „ty” się upowszechnia, to naturalne. Ale w Polsce jeszcze nie mamy do czynienia z taką sytuacją. Być może pod wpływem reklamy to się zmieni. Ja jestem urażony, gdy ktoś zwraca się do mnie per „ty”. Ale jestem także urażony, gdy ktoś do mnie mówi „Panie Jerzy”.
#PolecajkiNM cz. 30: #PolskaCodzienność, Quo Vadis E-commerce 2024, wystawa AdWomen
Banki komunikują swoją ofertę klientom per „ty”, chyba że jesteśmy majętni… Wtedy jesteśmy „panami”.
Słuchaj podcastu NowyMarketing
Tu jest pewien dylemat. Bo nawet zwracając się w liczbie mnogiej – „oferujemy Państwu” – mamy na myśli konkretną osobę. Z jednej strony odbiorca lubi, gdy komunikat jest kierowany tylko do niego, ale z drugiej ten rodzaj bliskości może mu nie odpowiadać. Stąd moja rada – warto sprawdzić, czy odbiorcą komunikatu jest kobieta, czy mężczyzna, i używać formy „pan” lub „pani”. „Ty” neutralizuje rodzaj, forma „pan” lub „pani” ukonkretnia.
A jaki wpływ na to mają kultura i obyczaj? Niemcy personalizują e-mail „Szanowny Panie Maciorowski”, podczas gdy Amerykanie piszą „Hej, Artur”…
Niemcy używają nazwiska. Zwracanie się do mnie „Panie Bralczyk” lub „Panie Bralczyku” (jak „Panie Paździochu”) bywa traktowane u nas jako forma żartu. „Panie Jerzy” czy „Panie Jurku” to zbytnia poufałość. Dobrze znać tytuł odbiorcy i zwracać się do niego, stosując jego godność, czyli „Panie Radco”, „Panie Doktorze”, nawet „Panie Hrabio” (śmiech). A jak nie znamy tytułów, to wystarczy „Szanowny Panie” lub „Szanowna Pani”. Nawet forma „Drogi Panie” to już za dużo…
Dlaczego duże marki, dzwoniąc do nas, tytułują nas „panem” lub „panią”, ale już w mediach społecznościowych zwracają się po imieniu?
Wie Pan, nie wiem. Z pewnością dobrze jest znać odbiorcę. Jeżeli w 90 proc. odbiorcą są młodzi ludzie, to taka forma jest dopuszczalna. Pozostałe 10 proc., nawet jeżeli poczuje się dotknięte, a nie stanowi moich głównych klientów, to… trudno, najwyżej się obraża.
Jeżeli jednak jest ich więcej, nie ryzykowałbym komunikacji per „ty”, nawet w portalach społecznościowych. Nie jestem pewien, jak jest ze zwrotnością tych komunikatów. Może warto zapytać odbiorcę, czy możemy zwracać się do niego per „ty”? Mówienie mi „Panie Jerzy” bez mojej zgody likwiduje skuteczność apelu i propozycji. Gdy ktoś do mnie dzwoni i zwraca się „Panie Jerzy”, odpowiadam, że nie znamy się na tyle, byśmy przechodzi na „ty”.
Nie ma Pan Profesor wrażenia, że wracamy do etapu jaskiń? Królują zdjęcia, grafiki, infografiki, wideo, które wypierają klasyczny tekst na WWW…
Trwa walka między obrazem i słowem, a z drugiej strony między pisaniem i mówieniem.
Dzięki komputerom i telefonom porozumiewamy się na piśmie. Wcześniej woleliśmy mówić, teraz piszemy mejle, blogi. Generalnie piszemy. Słowo pisane odzyskało swoje pole. A jeżeli idzie o obraz? Wszystko zależy od jego sugestywności. Obraz nie jest tak jednoznaczny jak słowo, choć bardziej przyciąga uwagę. Ostateczne wezwanie powinno być zwerbalizowane. To, o co nam chodzi, musi być zwerbalizowane. Owszem, zwracamy uwagę na obraz, on na nas działa. Ale wspólnie ze słowem. Sam obraz nie stanowi takiego przekazu. Samo słowo stanowi już przekaz. Z obrazem jednak będzie skuteczniejsze.
Emotikony – buźki, uśmieszki, symbole. Czy one wzbogacają, zaśmiecają, czy zastępują tradycyjne formy przekazu?
Jeżeli czegoś jest za dużo, to oczywiście niedobrze. Ale dowodzi to, że komunikacja internetowa pozostaje w sferze pisma. Ma pewne cechy komunikacji mówionej – z racji swojej bezpośredniości, szybkości, zwrotności.
W mówieniu mamy mimikę i intonację. W tekście pisanym możemy zaobserwować tylko interpunkcję. Emotikony zastępują po części mimikę – wyraz twarzy, grymasy, ale także znaki interpunkcyjne, pokazując nasz stosunek emocjonalny, do tego o czym mówimy.
W piśmie emocje wyrażamy jedynie myślnikiem, wykrzyknikiem, wielokropek – wielokropkiem. Znak zapytania to już przejaw typu wypowiedzi. Nie zawsze wyraz emocji. Dlatego, moim zdaniem, emotikony w komunikacji mniej formalnej odgrywają bardzo ciekawą, istotną i akceptowalną rolę. W komunikacji oficjalnej może jeszcze nie. Z czasem nie będzie to rozszerzone. One nie są standardowe co do symboliki i z pewnością może być problem z ich interpretacją. Jest przed nimi przyszłość. Chociaż sam nie używam, to jak je widzę w mejlu – jest mi przyjemnie.
Internet, a zwłaszcza media społecznościowe, narzucają nam limit znaków. Twitter to 140, a SMS 160 znaków. Jesteśmy bardziej konkretni. Liczy się szybkość, a nie jakość komunikatu?
Faktycznie często ważna jest szybkość informacji, jednak niekiedy okalecza się komunikat. Skracanie sprawia, że piszemy to, co najważniejsze. Pomijamy relacje międzyludzkie – konwenanse i wyrażanie emocji, co często jest także istotne. Tego mi żal. Jestem zwolennikiem rozbudowanych komunikatów, a nie zwięzłych, lapidarnych tekstów. Ten czynnik ekonomiczny wpływa na zaniechanie interpunkcji, brak znaków diakrytycznych, które w języku polskim istnieją. Tylko włoski i angielski nie mają w Europie „własnych liter”…
Możemy mówić o mcdonaldyzacji języka Internetu?
Można mówić o oddalaniu pisma od dźwięków. A to razi. Może to być interpretowane jako łatwizna, wygodnictwo, a nawet niechlujstwo. Elementarny szacunek dla adresata powinien nas skłaniać do wyposażania liter w ogonki i kreski.
Lajkowanie, update’owanie, share’owanie, check-in-owanie itp. – język polski nie nadąża z tłumaczeniem czy spolszczeniami?
To właśnie dowodzi, że nadąża, choć inną sprawą jest, jak to robi. Wolałbym oczywiście polskie „podobki” niż angielskie „lajki”. Poza tym lepsze są „podobki”, bo to, co nam się podoba, nie oznacza, że od razu to lubimy. W „lajkach” mamy odzwierciedlenie postawy anglosaskiej, podczas gdy my, Słowianie, jesteśmy ostrożni z lubieniem czy kochaniem. Nie powiemy „I like it” czy „I love it”, o ile nie poznaliśmy tego bliżej. To mi trochę przeszkadza w tym „lajkowaniu”, ale w „hejtowaniu” to zupełnie coś innego (śmiech).
(…)
Ostatnie pytanie – co Pana Profesora drażni najbardziej pod kątem językowym w Internecie?
Czy ja wiem… chyba jak się zawiesza. Jak tracimy ten kontakt (śmiech).
Bardzo dziękuję za rozmowę.
Wywiad przeprowadził Artur Maciorowski, redaktor prowadzący Magazyn Online Marketing Polska. Cały wywiad dostępny jest w 19. numerze magazynu.
Prof. Jerzy Bralczyk będzie gościem specjalnym IX Kongresu Online Marketing, który odbędzie się już 12 marca.
NowyMarketing jest patronem medialnym wydarzenia.