Zdjęcie royalty free z Fotolia
Zobacz również
Skoro z radia słyszy albo tępy beat przeplatany krzykiem prowadzących, albo te same złote przeboje zapowiadane głosem wodnej nimfy, nic dziwnego, że mówi pas. Wybiera ciszę albo Internet.
Przez długi czas radio walczyło. Czy to z MTV, z walkmanami, z mp3 czy to z YouTube. Dalej jest słuchane przez urzędników, fryzjerki i kierowców TIR-ów. Z miłości do płaskiej rozrywki i potrzeby zabicia ciszy w tle. Z chęci zmiany swojego życia kolejną wyimaginowaną wygraną w szalonej loterii, którą oferuje niemalże każda radiostacja. Ale przede wszystkim z braku alternatywy. W urzędzie i trasie króluje radioodbiornik.
Co innego my – Młodzi, zdolni, atrakcyjni (pamiętacie te wspaniałe hasło reklamowe Wyższej Szkoły Promocji?) – alternatywy dla tego sposobu konsumpcji muzyki i informacji od dłuższego czasu już mamy. I je wykorzystujemy.
#PolecajkiNM cz. 32: czego szukaliśmy w Google’u, Kryzysometr 2024/25, rynek dóbr luksusowych w Polsce
Do radia nie ma dla nas powrotu
Skoro każdy smartfon, za pomocą prostej aplikacji i 20 zł miesięcznie daje nieograniczony dostęp do muzyki – od włoskiego progresywnego rocka z początku lat siedemdziesiątych do wydanej w ten poniedziałek nowej płyty The Notwist – to do czego tutaj wracać?
Słuchaj podcastu NowyMarketing
Dla człowieka, który ledwie jeszcze 15 lat temu jechał autobusem 20 godzin do Londynu, by kupić za całą miesięczną pensję niedostępne w Polsce płyty CD jest to prawdziwy szok kulturowy i zapukanie do bram raju. Dla niego radio nie spełnia już żadnej wartościowej funkcji.
No może poza prognozą pogody.
Chociaż i to już nie – ostatnio zdarzyło nam się jechać rano na prezentację w pełnym słońcu i jednocześnie słyszeć prognozę w Radiu Rock (dawniej znanym jako Radio Roxy), która przewidywała cały dzień zachmurzeń i deszczu. Aż zbadaliśmy się alkomatem. Ale nie, byliśmy trzeźwi, to prowadzący w radio nie wyjrzał tego ranka za okno.
Pokolenie muzycznego fast foodu
Skoro każdy nowy samochód nie wyjeżdża z fabryki bez szeregu narzędzi, które nie tylko pozwalają muzyki pomijając radio słuchać, ale dostosowywać ją na bieżąco do swojego stylu jazdy, nastroju czy osoby, z którą się jedzie, to i ten ostatni bastion wkrótce padnie z wielkim hukiem.
Tak samo jak od dłuższego czasu nie przynosimy płyt, odwiedzając znajomych, a po prostu podpinamy się do sieci i puszczamy to, co chcemy z telefonu.
Pokolenie wychowane na YouTube i Spotify na słowo „radio” będzie reagować tak samo jak dzisiejsi trzydziestolatkowie na słowo „German Porn” – z lekką nostalgią, odrobiną ciekawości, ale jednak w większości z obrzydzeniem.
Muzyczny slow food
Oczywiście w kontrze do trendu muzyki dostępnej jednym kliknięciem, rośnie od, na oko 5 lat, trend, który jest w kontrze, i który skupia się nie na samej muzyce, ale na jej otoczce. Swoistym kulcie tego, w jaki sposób się jej słucha – z czarnej płyty. Przyszedł on do Polski oczywiście zza oceanu, gdzie płyty winylowe z roku na rok sprzedają się w coraz większych nakładach, wypierając z koszyka masowo płyty kompaktowe, a kosztując dwa – trzy razy więcej.
Trend powoli wchodzi też do warszawskich modnych knajp, na targi muzyczne i pod strzechy w apartamentowcach na Powiślu. Nie będąc już tylko atrybutem DJ-a, ale przejawem swoistej nowoczesności i bycia na czasie z tym, co modne.
Prawdziwy fan muzyki słucha jej, jadąc na rowerze, ze swojego smartfona, pod ręką trzymając torbę ze świeżo kupioną płytą.
Ale wracając do radia – jak się go słucha? Włączając pierwszą z brzegu stację?
Okropnie. Źle. Niedobrze. Mamo!!!
Pół godziny sam na sam z czołówką radiostacji wziętych z RadioTracka (cykliczne badania słuchalności stacji radiowych) boli duszę i ciało. Serce i Rozum. Pół biedy z muzyką. Po trzecim takim samym kawałku przestajemy ją słyszeć. Gorzej, że co jakiś czas słyszymy prowadzących audycje oraz reklamy.
Prowadzący dzielą się na dwa typy. Śmieszków i akwizytorów.
Dla tych pierwszych każda okazja jest dobra do żartu. A to że będzie żenujący? Familiada ma je od dziesięciu lat i ma się dobrze. Więc żartujmy, śmiejmy się i komentujmy. Wkręcajmy znane osoby. Jakie to śmieszne zadzwonić i zrobić sobie jaja. Hahaha. I zacytować Pudelka. Hahaha.
Dla tych drugich radio to miejsce, w którym mogą wystrzelać się ze słów. Zachęcić do wspólnej zabawy, podkręcić emocje. Shakira, Shakira, kto za chwilę wygra 30 tysięcy? A następnie zażartować, czyli w sumie koło się zamyka. Wodzirejstwo jak na dyskotece w podstawówce. Brakuje jeszcze tylko radiowej wersji Snapchata.
Tutaj uwaga – wszystko to, co piszemy nie odnosi się do Trójki. Która nie nadaje bzdur, pokazuje je tylko w reklamie. Ale też ma wadę. Jest po prostu nudna. Ale która i tak jest jedyną stacją radiową, którą da się słuchać bez przerażenia i refleksji „dokąd zmierza ludzkość, skoro jej przedstawiciele zachowują się w taki sposób”.
Dlaczego reklamy w radio są takie straszne?
Rok 2004
Niecałe dziesięć lat temu. Studio Papryka i Synowie na warszawskim Mokotowie. Ciepły letni poranek, kawa i oczekiwanie na całodzienne nagranie. Trzech reklam radiowych. Napisanych przez copywritera, zaakceptowanych po kilku poprawkach przez Klienta, wyreżyserowanych i starannie zagranych przez profesjonalnych aktorów. Praca agencji, której może nie warto było zgłaszać do Cannes, ale której całkiem dobrze się słuchało.
Rok 2014
Strzały znikąd? Libacja na skwerku? Warsaw Shore w kuchni? Natalia Siwiec? I Am Ukrainian! Gender.
Co to za odgłosy?
To reklamy!
Wiemy, że budżety przeznaczane na to medium spadły w większości przypadków do zera, ale czy to powód, żeby reklamować się tam w taki sposób, który uwłacza nawet nie tylko inteligencji? Uwłacza poczuciu ludzkiej godności!
Wybaczcie brak dbałości o szczegóły, ale nie jesteśmy w stanie cytować tego, co przez te kilka bitych minut musimy słuchać. I to nie chodzi o to, co jest reklamowane, bo każdemu z nas zdarza się nietrzymanie moczu albo brzydki oddech, ale o to jak.
Krzyczącą jak przekupka na targu. Nagraną w 10 minut na zapleczu studia. Z dialogami ewidentnie pisanymi przez stażystów, którzy byli za słabi, żeby pisać posty na Facebooku.
Na ich tle reklamy cenowe Lidla czy Biedronki są nawet fajne, bo dowiadujemy się z nich o nowych promocjach cenowych, które pozwolą nam na zjeść smaczny obiad.
Wiemy, że radiowcy nie mają wpływu na to, kto i co u nich reklamuje, ale to tylko pokazuje jak nieszanowanym jest to medium reklamowe, skoro jego słuchaczy traktuje się w ten sposób. Tańsze od tych w radiu reklamy są już chyba tylko na grono.net.
Czy leci z nami marketing?
A radiowi marketingowcy, którzy przecież nie mogą być ślepi na te zmiany, wydają się tego mimo wszystko nie widzieć. Zamiast walczyć jakością, walczą papką i nijakością. Zamiast próbować lojalizować treścią, „lojalizują” kolejnym konkursem. Zamiast ze słowa czynić zaletę, której nigdy nie będzie miało przykładowe Spotify, sprowadzają słowo do poziomu bruku. Zamiast budować markę, budują niechęć.
Wybaczcie drodzy radiowcy – Was się po prostu nie da słuchać.