A także walczą z przemyślanymi i mocnymi działaniami wrogiej konkurencji. Bo delikatna Milka z Alp i Tyskie z Polski, tylko czekają, żeby łapczywie zabrać im kilka procent udziałów w rynku. I pobiegać z ich fanami na golasa po łące, trzymając się za ręce.
To marki, które przez ostatnie lata zmagały się nie tylko z morderczą konkurencją i trendami rynkowymi, ale też z własnymi wewnętrznymi problemami, zmieniając co chwilę platformę komunikacyjną, co, jak wiemy, z punktu widzenia brandingu i odświeżania konsumenckich pokładów emocji w stosunku do marki, nigdy nie wychodzi na dobre. Konsument lubi w swoich markach względną stabilizację i zaskakiwanie w przyjętych ramach. Nie lubi rewolucji. A te dwie marki ciągle mają wielki potencjał marketingowy i zestaw cech, którymi mogą budować przewagi na swoich skrajnie konkurencyjnych rynkach.
Zobacz również
Pił pan dzisiaj, panie Vader?
Przyznajemy szczerze, jak na spowiedzi u naszego ulubionego księdza, który też nas bardzo lubił, bo zapraszał wieczorami na plebanię: nasza pierwsza reakcja na kosmitę z reklam Wedla była bardzo histeryczna. Tak histeryczna, jak reakcja naszych matek na wieść o reklamach puszczanych na tejże plebanii przez tegoż miłego księdza, i tak histeryczna, jak pewnego konsumenta, który złożył skargę, jakoby ta reklama miała propagować pedofilię. Dlaczego? Najprawdopodobniej dlatego, że działania społecznościowe i digitalowe wprowadzały nową platformę w śmiercionośny sposób – trochę śmiesznie, trochę nie, trochę angażująco, trochę żenująco i deprymująco. Trochę jak Gwiezdne Wojny, trochę jak Gwiezdne Jaja. Trochę jak teaser, trochę jak deser. Zanosiło się na kosmiczną pomyłkę.
Po pól roku przyznajemy szczerze, że im dłużej patrzymy na kolejne odsłony kampanii z naszym dobrym już kolegą Wargorrem, wprowadzane konsekwentnie w przypadku kolejnych produktów i punktów styku z konsumentem, tym bardziej nam się ta strategia podoba. Czy sprzedaje? Tego nie wiemy, ale czekamy na dane, które to potwierdzą lub wyprowadzą nas z błędu, że Wedel wreszcie doczekał się wyrazistej, długofalowej i spójnej komunikacji.
Przy okazji tej kampanii nie sposób też nie zauważyć prztyczka w nos, który dał Wargorr kolegom z południa, czyli marce Wawel. Wawel rok temu wystartował z kampanią, o której wszyscy już dawno zapomnieli i nie chcą pamiętać, czyli przeciętną do bólu komunikacją o wyzwalaniu radości. Co by nie mówić, Wawel zajął pozycję tego, który „wyzwala radość”. Cwane. Ale Wargorr, niczym imperator z krwi i kości, przebił wyzwalanie radości na Wawelu i zadał cios ostateczny, mówiąc o tym, że czekolada Wedla wyzwala „radość dziecięcą”. Czy jest coś więcej niż dziecięca radość? Czy jest coś, co jest większym absolutem niż radość dziecka? Czy dziecko może nie cieszyć się #najlepiej.
Movember/Wąsopad: jak marki zachęcają do profilaktyki męskich nowotworów [PRZEGLĄD]
Nie ma. Nie może. Szach mat. Z delikatnością Milki będzie gorzej, ale pierwszy krok na księżycu został zrobiony i pole do popisu otwarte.
Słuchaj podcastu NowyMarketing
Żarówka z zamienionym Ż na P to tylko parówka
Przyznajemy szczerze. Dzisiaj jesteśmy prawie tak samo szczerzy, jak pijany Adam Hoffmann i jego wesoła madrycka gromadka wracająca z darmowych wczasów w Hiszpanii. Gdzie mogli się napić i najeść za zupełną darmoszkę. Ale czy komuś z Was nigdy się nie zdarzyło napić za darmo? Jeśli nie, to życia nie znacie i nie rzucajcie kamieniami!
Nasza pierwsza reakcja na „Ż” od Żywca byłą podobna do tej, jaką mieliśmy w przypadku Wedla. A raczej zupełnie inna, tak o 180 stopni inna albo nawet tych stopni 540. Taka, że co nas niby może obchodzić kolejne Ż. Oczywiście fajne, miłe, wizerunkowe spoty reklamowe. Wreszcie bez browaru z Żywca, bez kolejnych nowości produktowych, o ludziach. Różnych, dziwnych, takich, do których można aspirować.
Oczywiście nie tak dobre, jak Męskie Granie, które od lat uważamy za jedną z najbardziej udanych aktywacji marki, również poza swoją kategorią.
Nawet sobie pożartowaliśmy z tego Ż.
I może to ta Żona na billboardach, która w sposób niewymuszony, zgoła inny niż żona zazwyczaj robi, wywołała uśmiech na twarzy dowcipem i grą słowną sprawiła, że ta platforma zaczęła żyć jakby większym Ż. Że pokazała swoją świeżą twarz. Że jesteśmy bliscy powiedzenia „ale fajny Żywiec wreszcie i jaki świeży”. A świeżość jest w tej kategorii bardzo ważna.
Ale zaraz….Ta gra słowna w marce Żywiec trwa już od wielu sezonów. Stąd też obawa, czy to nie za mało, aby w tej jakże emocjonalnej kategorii zrobić krok dalej? Zawłaszczyć nie tylko Ż, ale także własne a znaczące dla konsumenta pole znaczeń. Tym bardziej, że konkurencja i cały rynek nie śpią. Choć rynkowo i innowacyjnie marce Żywiec oddać trzeba jak największy pokłon, gdyż jest w stanie walczyć produktowo i ofertowo zarówno z dużymi jak i małymi graczami, którzy, jak wiemy, mają ochotę na coraz więcej Ż. Ale czy czegoś tutaj ciągle nie brakuje?
Pieski małe dwa chciały przejść przez rzeczkę, nie wiedziały jak, zrobiły flaszeczkę
Dlaczego piszemy akurat o tych dwóch kampaniach? Nie znając badań i ich aktualnego statusu? Bo mamy wrażenie, że w obu wypadkach może to być początek długofalowych działań, które wreszcie zaprowadzą spokój w głowach konsumentów i zaczną budować wyraźne skojarzenia z markami, które odnalazły swoją własną historię. Czy to w wyniku kolejnego przetargu na agencję, czy też w wyniku międzynarodowych rozdań strategicznych i przetasowań w ramach globalnych wyznaczników, które pozwoliły Milce rozdawać karty przy swoim własnym stoliku w polskich Tatrach i podpisywać się pod pochwałą polskiej delikatności.
A może, jak Żywiec – w wyniku poszukiwania pomysłu na swoją piwną rolę w głowie konsumenta, który od piwa oczekuje bardzo prostych, a jednocześnie bardzo emocjonalnych korzyści. konsumenta, który od kilku sezonów dostał od rynku Świętego Graala nieograniczonego wyboru piw regionalnych w każdym sklepie. A także feerię przecenionych markowych piw w Biedronce, z Heinekenem w okolicach 3 złotych za dużą butelkę na czele. Oraz festiwal piw z całego świata w Lidlu, w jakże dobrych cenach, czy też, na koniec, 4 w cenie 3 w Żabce. Nie zapominając o ciągle rosnących jak grzyby po ciepłym jesiennym deszczu silnych markach z Lublina czy Łomży.
Na pewno bliżej do celu ma w tym momencie Wedel, który, jeśli konsumenci podzielają nasze zdanie, wmurował w ziemię bardzo mocne i głębokie fundamenty. Wargorr może spokojnie zaprowadzić porządek w galaktyce przynajmniej do czasu ostatniej części kolejnej trylogii z synem Hana Solo w roli głównej.
W przypadku Żywca na prawdziwą ocenę przyjdzie nam jeszcze chwilę poczekać, bo to dopiero ponad miesiąc od jej startu i tak naprawdę dopiero kolejna kampania spod znaku Ż, będzie sprawdzianem tej fajnej w swojej prostocie idei.
Bo czego jej w tym momencie brakuje? Unikalnego miejsca produktu w całości. Tak po prostu (tak, widzieliśmy tony badań, rozmawialiśmy z piwnymi koneserami i piwnymi zwykłymi ludźmi i wiemy, że to emocje tworzą produkt, ale w komunikacji nie powinno go w centrum wydarzeń zabraknąć!). Dlatego cierpliwie czekamy do września. Albo października. Wtedy pewnie będzie już wiadomo.
Tylko ciekawe co na to wszystko generacja Ż?