Czy sport może nauczyć nas czegoś o marketingu?

Czy sport może nauczyć nas czegoś o marketingu?
Dystans, koncentracja, adrenalina... czy uprawianie sportu można przełożyć na marketing? Co wspólnego ma zbijanie wagi przed zawodami i prezentacja przed klientem? Sprawdzamy czego dzięki jiu-jitsu, triathlonowi i sportom deskowym nauczyli się Paweł Kaczyński, Adam Przeździęk i Jacek Gadzinowski.
O autorze
10 min czytania 2013-01-02

fot. Jacek Gadzinowski

Tomasz Marszałł, Dyrektor Departamentu Marketingu w PKO Banku Polskim spytany o to, czym zajmuje się poza pracą przyznał, że mało jest wrażeń porównywalnych z eksploracją zatopionych wraków i emocji związanych z głębokim nurkowaniem. Zdobył większość uprawnień nurkowych w kluczowych federacjach, spędzając pod wodą blisko 1000 godzin. – Uważam, że zamiłowanie do morza i nurkowanie nauczyły mnie wytrwałości, pracy w zespole i niepoddawania się w trudnych chwilach. Mam dzięki temu świadomość, że ambitne cele można osiągać wyłącznie ciężką, konsekwentną pracą w dobrym zespole – podsumował dyrektor marketingu najstarszego polskiego banku.

– Marketing jest jak surfing, łapiesz falę i powtarzasz na niej tyle cykli i trików, ile jesteś w stanie. Po latach treningu nawet z niewielkiej fali można wycisnąć sporo i dobrze się przy tym bawić 😉 – powiedział Tomasz Michalik, Dyrektor Kreatywny agencji Insignia.

Brazylijskie jiu-jitsu

O tym, jaką wartość osoby zajmujące się marketingiem mogą wyciągnąć z brazylijskiego jiu-jitsu (bjj) opowiada Paweł Kaczyński, autor bloga PKaczynski.pl, który pracował w agencji reklamowej Ogilvy oraz w dziale marketingu Procter&Gamble, obecnie tworzy własne marki: klub brazylijskiego jiu-jitsu Chaos Gold Team i markę odzieżową Black Monkey, a brazylijskie jiu-jitsu trenuje od 2001 roku:

LinkedIn logo
Na LinkedInie obserwuje nas ponad 100 tys. osób. Jesteś tam z nami?
Obserwuj

„Marketing” to pojęcie zawierające w sobie wszystko: od sprzedaży, poprzez artystyczną kreację, nowoczesne technologie, aż na planowaniu mediów kończąc. Z tego względu najuczciwiej będzie, jeśli podzielę się tym, co brazylijskie jiu-jitsu dało mnie.

1. Szybkość decyzyjna – w trakcie walki mamy naprawdę bardzo niewiele czasu na wybór. Zazwyczaj wszystko dzieje się tak szybko, że potem nie pamiętamy nawet jak wyglądała walka. Decyzja o tym, jak zachować się w konkretnej sytuacji, zazwyczaj nie jest podejmowana podczas walki, lecz w trakcie wielokrotnych powtórzeń techniki i doświadczeń wyniesionych ze sparingów. W trakcie pojedynku robi się to, co działało na sparingach. Mnie takie podejście sprawdziło się także po marketingowej stronie. Czasu na analizę poświęcam tylko tyle, ile jest to absolutnie niezbędne. Następnie testuję po kolei wszystkie pomysły. Rozwijam ten, który działa. Najbardziej utkwiła mi w pamięci sytuacja, gdy podjąłem decyzję o wyjeździe na Cannes Lions w chwilę po przeczytaniu na Facebooku posta zdobywczyni Srebrnego Lwa z poprzedniego roku. Po 15 minutach miałem bilety i zarezerwowany hotel – jedna z najbardziej trafionych decyzji.

Słuchaj podcastu NowyMarketing

2. Brak strachu – lub tak naprawdę brak czasu na myślenie 🙂 Niemniej dzięki BJJ zyskałem całkowicie inną perspektywę do wielu innych rzeczy. Możliwość, że urażę konsumentów odważną kampanią, nie była dla mnie ani trochę straszna, w porównaniu choćby z uduszeniem do nieprzytomności przez mojego trenera. A to i tak najłagodniejsza z historii z maty i jedyna, o której opowiem publicznie 🙂

NowyMarketing logo
Mamy newsletter, który rozwija marketing w Polsce. A Ty czytasz?
Rozwijaj się

3. Konsekwencja w realizacji celu – kiedy w trakcie walki decyduję się iść po poddanie np. przez dźwignię na rękę, jest to droga w jedną stronę. Nie mam możliwości powrotu i ponownego myślenia: „a w sumie to może zrobiłbym coś innego?”. Zazwyczaj atakując, osłabiamy obronę. Muszę mieć zatem pewność, że w atak włożyłem 100%. Czyż to nie jest podobne do tego, co mówi się o strategii przedsiębiorstw? „Nie ważne czy została wybrana najlepsza możliwa strategia, ważne czy pracownicy wierzą, że to jest najlepsza możliwa strategia i czy dają z siebie maksimum, by ją zrealizować”. Jeśli na początku zdecydowałem się iść w jakąś stronę z moją marką, musi wydarzyć się coś naprawdę ważnego, żeby zawrócić mnie z tego kierunku. Mówię sobie: „rób, rób, rób, aż będzie zrobione”.

4. Weryfikowalność – kocham brazylijskie jiu-jitsu, ponieważ jest łatwo sprawdzalne. Nie ma tutaj miejsca na dywagacje wyższości jednej techniki nad inną. Jeżeli potrafisz to zastosować w walce i dla Ciebie jest skuteczne, to znaczy, że jest skuteczne. Uważam, że w momencie rozmów z różnymi przedstawicielami marketingu łatwo zatracić odpowiednie odniesienie. Zaczynają się dyskusje o trendach, kliknięciach, odsłonach, zasięgach, świadomościach (nierzadko odmiennych jej stanach), a wystarczy zadać tu dwa bardzo proste pytania: Czy koniec końców to działanie zarobi pieniądze dla mojej firmy? Parafrazując: „Czy ktoś już testował tę technikę i mu wyszła?”. Podobnie jest z autorytetami. W brazylijskim jiu-jitsu bardzo łatwo sprawdzić, czy ktoś coś potrafi – wystarczy z nim zawalczyć. Tej samej rzeczy staram się wymagać słuchając osób uchodzących za ekspertów marketingu, weryfikować czy dużo wiedzą, czy po prostu dużo mówią, a na ich wiedzy nie skorzystam.

5. Szukanie rozwiązań, nie wymówek – ile razy słyszałeś: „nie działa, bo klienci nie rozumieją/nie doceniają”, „nic się z tym nie da zrobić”, „opóźnienie wynika z… (wstaw tu dowolny ciąg wyrazów), „to musi być takie drogie”, itp. Brazylijskie jiu-jitsu z całą pewnością nauczyło mnie: “szukaj rozwiązania w tej sekundzie”. Walka za chwilę się skończy, a Ty przegrasz, jeśli nie znajdziesz rozwiązania. Tak jak nie ma technik absolutnych, tak nie ma sytuacji całkowicie patowych.


6. Mikrousprawnienia przynoszą makroefekty. W trakcie walki ułożenie parę milimetrów w nieodpowiednią stronę decyduje o utracie balansu i tym samym dominującej pozycji. Działa tu efekt skali – poprawienie tylko tego szczegółu da np. wzrost efektywności o 5% w skali 1000 walk, czyli 7 miesięcy aktywnych treningów. Ktoś powie, że to nie dużo, w połączeniu jednak z 4 innymi tego typu elementami sprawi, że będziemy wygrywali z 1/4 przeciwników więcej. Wynegocjowanie 10x obniżki z naszymi partnerami biznesowymi o 150 zł, to równowartość miesięcznego wynagrodzenia początkującego pracownika w sieciowej agencji reklamowej. Zygmunt Solorz-Żak powiedział: „Śmieją się ze mnie, że przy kontraktach za setki milionów złotych potrafię negocjować godzinami kwoty rzędu setek tysięcy. A kto z nich zarobił sto tysięcy w jeden dzień?”

7. Pokora – to, że jedna kampania, którą prowadziłem okazała się sukcesem, nie czyni ze mnie lidera w zarządzaniu marką. Tak jak jednorazowe poddanie dużo lepszego przeciwnika, nie czyni ze mnie niepokonanego. W następnej walce może się zdarzyć, że to on mnie podda – 5x z rzędu.

Jak można odnieść niektóre terminy z bjj do marketingu?

  • Czarny pas – Lew Cannes Lions, niełatwo zdobyć, ale jest szansa, że po wielu latach Ci się uda.
  • Latająca Balacha/Flying Armbar – Red Bull Stratos, zrób to, a będziesz na ustach wszystkich.
  • Technika – umiejętne użycie dostępnych narzędzi, kanałów komunikacji, dobranie grupy docelowej, zrealizowanie strategii
  • Siła – Era/T-mobile rebranding, niech Twoja marka czyha nawet w lodówce – zmiażdżmy konkurencję!
  • Zbijanie wagi do kategorii na zawody, czyli jak zjeść i nie przytyć – prezentacja przed klientem, czyli jak sprzedać i zadowolić kreatywnych.
  • Zawody – First Moment of Truth, towar trafia na sklepowe półki
  • Kategoria Open – konkurować z Microsoftem
  • Seminarium z Mistrzem Worldsów – warsztaty z budowania marki ze Stevem Jobsem
  • Techniki z YouTube – Brand Manager z tytułu na dyplomie
  • Sterydy – okres przedświąteczny dla działu sprzedaży

Triathlon

O roli sportu w swoim życiu opowiada Adam Przeździęk, autor bloga Mediafeed.pl, ekspert ds. marketingu i nowych mediów, triathlonista, który zajmuję się marketingiem oraz komunikacją marketingową w Internecie z uwzględnieniem tzw. Nowych Mediów. Doradza przedsiębiorstwom w tym zakresie oraz prowadzi szkolenia:

Sport jest w moim życiu ogromnie istotny. Dawno przestał być tylko jego częścią, stając się sposobem na życie. To motor napędowy moich działań, dostawca endorfin, któremu zawdzięczam kilka pięknych chwil ogromnego wzruszenia. Sport powinien być obecny w naszym życiu. Bez odpowiedniej ilości ruchu nasze ciało traci na sprawności, a mózg pracuje wolniej, niż został do tego stworzony. Gdybym mógł o tym decydować, forsowałbym ustawę o przymusowej 30-40 minutowej aktywności fizycznej w czasie godzin pracy. Brzmi stanowczo, co poradzić? Jestem uzależniony.

Przez wiele lat intensywnie trenowałem siatkówkę, potem przerzuciłem się na biegi długodystansowe. Teraz zajmuję się triathlonem. To wyjątkowa dyscyplina, szczególnie do trenowania. Zarówno w pływaniu, rowerze i bieganiu trzeba prezentować dobrą formę, ponieważ dopiero suma wyników na wszystkich etapach triathlonu stanowi o końcowym rezultacie. Starty typu Half Ironman lub Ironman to prawdziwa próba charakteru i psychiki. Kilka lub kilkanaście godzin nieustannego i intensywnego wysiłku szybko weryfikuje umiejętności. Jeśli nie jesteś w świetnej formie, świadomy swoich możliwości, zdeterminowany, lepiej usiądź w fotelu i przełącz na Eurosport, ewentualnie pograj na Play Station. Tu nie ma miejsca na oszukiwanie.

Starty to tak naprawdę 2-3 miesiące jazdy bez trzymanki w okresie letnim. Ale co oprócz tego?

Treningi, naturalnie. Trzeba je odpowiednio zaplanować w tygodniu pracy i każdą dyscyplinę w pojedynczym dniu. Często się nie udaje. Gdy trenowałem siatkówkę lub później biegi długodystansowe, nie było z tym problemu. Jeden lub dwa nawet intensywne treningi dziennie nie stanowiły problemu. Bieganie jest mało wymagające logistycznie. Wystarczy ubrać sprzęt i wyjść na trening. Rower lub basen to już kwestia sprzętu, dojazdu na trasę lub obiekt sportowy. To też duże wyzwanie dla silnej woli. Treningi zimą, wczesne pobudki, wieczorne bieganie w ujemnych temperaturach, wszystko to wymaga zebrania się w sobie i opuszczenia ciepłych czterech ścian. Ale z każdym mijającym rokiem można się tego nauczyć. Z każdym rokiem jest łatwiej. Poza tym, wszystko to rzutuje na dzień pracy i odpowiednie podejście do niej.

Intensywne uprawianie sportu w kontekście pracy to dla przede wszystkim możliwość nabrania dystansu do codziennych spraw. Inaczej rozpoczyna się dzień, gdy za sobą ma się kilka kilometrów pływania lub kilkanaście biegania. Świadomość, że „wykonało się już dzisiaj spory wysiłek” jest nie do przecenienia. Poranna aktywność fizyczna wpływa świetnie na kreatywność i na „pozytywną nadpobudliwość”. Najlepsza jest jednak świadomość „przewagi” nad innymi. Gdy moi znajomi dopiero wstają, ja jestem już po kawie… i pierwszym treningu. W pełni aktywny, rozbudzony, planuję dzień.


Nie zawsze jest jednak kolorowo. Triathlon to w okresie przygotowawczym kilkanaście, a tuż przed sezonem kilkadziesiąt godzin treningów tygodniowo. Wymaga to idealnego planowania każdego dnia, żelaznej konsekwencji i uporu maniaka. W całym tym galimatiasie, który dopiero po poukładaniu odpowiednich „klocków” ma jakiś sens trzeba znaleźć jesze sporo czasu na „normalne” życie i pracę. Bo przecież, nie jestem zawodowcem. Dzięki firmie Merida Polska miałem lepszy start niż większość amatorów, ale nie jest tajemnicą że moje wyniki nie pozwalają i nigdy nie pozwolą na to, bym żył ze sportu. Na szczęście funu i adrenaliny, które daje mi trenowanie tak trudnej i niszowej w Polsce dyscypliny nie da się kupić.

Jeśli pracujesz w branży marketingu i reklamy, triathlon to rzecz dla Ciebie. Jeszcze większa, niż każdego dnia, dawka adrenaliny, intensywny wysiłek do „upadłego”, na końcu natomiast chwila tryumfu. Krótka, jak przy projektach, bo przecież kolejny projekt na horyzoncie i… kolejny triathlon.

Dokładnie jak w projekcie, w którym jest brief, etap planowania, praca produkcyjna, egzekucja. Tak samo jest w triathlonie: mamy zadanie do wykonanie, planujemy sezonu i wyjazdy, przechodzimy ciężką orkę na treningach, w końcu upragnione starty. Widzisz podobieństwo?

Kitesurfing, wakeboarding, snowboard, longboard

Czego marketerzy mogą się nauczyć uprawiając kitesurfing czy wakeboarding zdradza Jacek Gadzinowski, Gadzinowski.pl (marketing internetowy i szkolenia), 360commerce (e-commerce i e-marketing). Publicysta, specjalista sprzedaży, marketingu i komunikacji. Pasjonat sportów deskowych: kitesurfing, wakeboarding, snowboard, longboard:

Sporty deskowe które wydają się być odległe od siebie: surfing (matka sportów deskowych), kitesurfing, wakeboarding, longboard czy snowboard mają paradoksalnie dużo wspólnego ze sobą i dają wiele inspiracji do działań w marketingu czy PR.

Podstawą jest poświecenie i pasja temu co się robi. Nie możesz rozumieć deski, fali czy śniegu, przeszkód jeśli Twoje zainteresowanie jest powierzchowne. Powierzchownie, możesz być najwyżej “niedzielnym lamerem”, który nie ma nawet 1% przyjemności z prawdziwego “czucia” pasji. Czy marketing, PR i reklama nie powinna czerpać z tego garściami? Poświęcenie jest rzeczą ważną, nawet jeśli dopadnie Cię “kryzys” czy kontuzja – nie możesz się wycofać. W swoim “życiu sportowym” miałem wiele kontuzji, mniej lub bardziej bolesnych. Jedna była dla mnie cenną lekcją życiową, nauczyła na nowo poświecenia pasji i tego, co w życiu najważniejsze. Złamana kostka, rok z życiorysu wyjęty – 3 operacje, rehabilitacja i uczenie się na nowo chodzić, na nowo kształtowała mnie. Z obolałą kostką, z metalem i śrubami w nodze dalej pływałem czy jeździłem na desce. A jednocześnie pracowałem, rehabilitowałem się w tym samym czasie. Czy podobnie poświęcacie się marketingowi, PR… czy znajdziecie w tym przełożenie na Wasze działania? Czy konkurencja będzie dla Was groźna, jeśli pokonacie swoje słabości? Zmiażdżycie ją bez problemu!

Sporty deskowe to także wybór życiowy – poświęcenie swojego czasu (także prywatnego), pracy i życia. Dostosowanie się do wiatru czy śniegu. Zyskanie dostępu do nieograniczonych (no może twoimi słabościami i umysłem) pokładów adrenaliny i stymulantów życiowych/doznań. Uprawia się je (sporty) tam gdzie jest prognoza i warunki, a nie tak jak widać w statystyce czy excelu. W reklamie i marketingu też nie można działać tylko liniowo, programować sukcesów. Za dużo jest zmiennych, o których zapomina się. Może spojrzenie na wodę, wiatr i śnieg może przywrócić trzeźwość osądu? Moim znaniem, jak najbardziej tak!

Sporty deskowe przede wszystkim uczą pokory i cierpliwości. Niektóre z nich są prostsze do opanowania w postawach, ale wszystkie bardziej skomplikowane ewolucje (freestyle czy jazda po przeszkodach) wymagają już dłuższej nauki i doświadczenia. Tak więc najlepszymi stają się Ci, którzy mają za sobą godziny ciężkich prób i upadków, podnoszenia się z nich i motywowania. Jak w marketingu i PR, lepiej działają Ci którzy “z niejednego pieca jedli chleb.” i podtrafią szukać pozytywnych przykładów by lepiej działać.

Pływanie na falach czy jazda na śniegu, dobieranie odpowiedniego sprzętu do warunków atmosferycznych uczą optymalizacji czasu, doceniania otoczenia i dystansu. Dystansu do siebie i do tego, co się robi. Czego często brakuje w marketingu i PR. Na wodzie czy śniegu nie można być „spiętym” i nie mieć dystansu, luzu. Dystans (niektórzy mówią “mam na to wyjeb…” ) ten zyskuje się z każdą wyjeżdżoną czy wypływaną godziną, zdobytymi umiejętnościami czy też kolejnym odwiedzonym krajem. Dzięki temu człowiek staje się wtedy bardziej otwarty.

Dochodzi do tego koncentracja – na ewolucje, łapanie fali, mijanie ludzi, najazd na przeszkodach i rotacje. Jest i strategia, jak korzystać z wiatru, fali, jak planować „progress”, czyli postęp w doskonaleniu swoich umiejętności. To wszystko, jest wprost przekładalne na marketing i PR, gdzie strategia, podnoszenie umiejętności, zachowanie chłodnego osądu, ocena otoczenia i innych uczestników rynku, ustalanie celów do osiągnięcia są także bardzo istotne.

Jeśli chciałbyś dowiedzieć się czegoś więcej o sportach deskowych daj znać lub zastanawiasz się czy to jest dla ciebie (bo jest i nigdy nie jest za pozno!). Moim zdaniem dzięki nim sporo możesz zyskać w działaniach marketingowych i PR, poprzez inne, świeże spojrzenie na to co robisz z pełnym dystansem i opanowaniem. W moim przypadku sport i pasja w jednym pozwala mi zachować właściwą równowagę między prawdziwym życiem a pracą, która nie może stać się celem samym w sobie. To nie jest właściwy kierunek. Nie wspominając o takich “drobnostkach” jak zdrowie i kondycja fizyczna, która jest lepsza u mnie w tym momencie niż w czasach liceum. Co wpływa znakomicie na kondycję psychiczną i wydajność w pracy 😉 Ale tu od razu zaznaczę … jak w marketingu i PR, bez solidnych podstaw nie ma co zaczynać ze sportami extremalnymi, tak więc basen, siłownia lub zajęcia acroboard są obowiązkowe. I to długie miesiące, a nie z “doskoku”. Poza tym, miłośnicy alkoholu czy innych używek, też raczej wiele tam nie zdziałają. Takie działania “na skróty”, nie pomagają na wodzie. Próbując np. wakeboardingu bez kondycji, można zapomnieć w ogóle o przyjemności pływania… A próbowaliście robić “marketing i PR” w ten sposób – i jaki był efekt?

Sport także wyrabia trzeźwość osądu, daje umiejętności asertywnego działania i komunikowania się z otoczeniem. Podejmowanie decyzji nigdy nie jest łatwiejsze niż teraz. Mogę tylko żałować, że wcześniej nie postawiłem na swoje pasje w takim wymiarze jak teraz. Ale… wszystko przede mną i wiele lat pasji sportowych, wiele nowych krajów i kultur do zobaczenia. Nie na ekranie komputera, ale w prawdziwym życiu. Tak jak prawdziwym życiem powinny być budowane działania marketingu, reklamy i PR.