Hashtagi i zakupy: Jak social media rewolucjonizują e-commerce [WEBINAR]

Hashtagi i zakupy: Jak social media rewolucjonizują e-commerce [WEBINAR]

Hashtagi i zakupy: Jak social media rewolucjonizują e-commerce [WEBINAR]

Dowiedz się, jakie narzędzia pomogą Ci w rozwinięciu strategii sprzedażowej – od tworzenia contentu, aż po moderację – i jakie procesy można zautomatyzować.

WEŹ UDZIAŁ

„Kampania z żarówką” – co powinniśmy o niej wiedzieć?

„Kampania z żarówką” – co powinniśmy o niej wiedzieć?
Pod koniec stycznia na polskich ulicach pojawiły się plakaty informujące, że 60% kosztów produkcji energii elektrycznej stanowi opłata klimatyczna Unii Europejskiej. Szybko okazało się, że kampania jest manipulacją. O co chodzi w aferze związanej z antyunijnymi billboardami?
O autorze
5 min czytania 2022-02-15

Od kilkunastu dni dużo mówi się o „kampanii z żarówką” – dokładnie chodzi o banery, pojawiające się w przestrzeni publicznej, które informują Polaków, co tak naprawdę składa się na ich rachunki za prąd. Zgodnie z treścią pojawiającą się na plakatach, przeważającą część stanowi opłata unijna – według twórców kampanii jest to aż 60% całego rachunku. Tym samym inicjator kampanii, czyli Towarzystwo Gospodarczego Polskie Elektrownie podkreśla, że polityka klimatyczna UE oznacza dla Polaków wysokie ceny energii elektrycznej.

Kampanii towarzyszył serwis internetowy Polskielektrownie.com.pl (aktualnie strona jest nieaktywna), na którym zapewniano, że celem akcji jest „poinformowanie społeczeństwa, jaka jest struktura kosztów produkcji prądu w Polsce oraz jaki wpływ na podwyżki cen energii ma polityka klimatyczna Unii Europejskiej”. Na stronie pojawia się kolejny raz informacja, że w Polsce nadal ok. 60% energii elektrycznej jest produkowane w elektrowniach węglowych, które od kilku lat muszą kupować uprawnienia do emisji CO2. Dodatkowo twórcy kampanii zaznaczyli, że wprowadzone w ostatnim okresie podwyżki cen prądu nie pokryły w pełni wyższych kosztów jej wytworzenia, a w związku z ograniczeniem produkcji energii w elektrowniach jądrowych i dostępności gazu ziemnego, prąd mocno podrożał w całej Unii Europejskiej.

W ciągu ostatniego roku cena uprawnień do emisji CO2 drastycznie wzrosła. W konsekwencji 60% kosztu wytworzenia energii elektrycznej w Polsce to koszty opłaty klimatycznej. Unijna Polityka Klimatyczna jest podstawową przyczyną podwyżek cen prądu. Jeszcze w 2016 roku cena uprawnień wynosiła ok. 6 euro za tonę. Obecnie sięga niemal 90 euro za tonę co oznacza, że w ciągu 5 lat wzrosła 15-krotnie – mogliśmy przeczytać na oficjalnej stronie Polskielektrownie.com.pl.
LinkedIn logo
Dziękujemy 90 000 fanom na LinkedInie. Jesteś tam z nami?
Obserwuj

Jaka jest prawda?

Liczba pojawiająca się zarówno na stronie internetowej, jak i na plakatach (na których dodatkowo znalazł się dosadny symbol żarówki w unijnych barwach) od razu wzbudziła podejrzenia wielu osób, a eksperci szybko rozwiali wątpliwości związane z prawdziwością tego przekazu. Okazało się, że liczba pojawiająca się w kampanii jest przekłamaniem – komunikat z billboardu, czyli „opłata klimatyczna UE to aż 60% kosztów produkcji energii” jest bardzo dużym uogólnieniem, zakrawającym o manipulowanie odbiorcą. Ma on na celu przeinaczyć sens dyskusji, przerzucić odpowiedzialność za wysokie rachunki na instytucje zewnętrzne i tuszować problemy polskiej energetyki. Trzeba bowiem pamiętać, że obecnie około 70% naszej energii jest produkowane z węgla, co stawia nas w czarnej czołówce Europy.

Słuchaj podcastu NowyMarketing

Na billboardy odpowiedziało Forum Energii, które opublikowało analizę, według której w finalnym rachunku, jaki trafia do odbiorców, opłata klimatyczna odpowiada za 23%, czyli mniej niż koszt paliwa czy dystrybucji. O podobnych kosztach poinformowała Polska Zielona Sieć, która oszacowała, że opłaty UE to 20-30% rachunków.

NowyMarketing logo
Mamy newsletter, który rozwija marketing w Polsce. A Ty czytasz?
Rozwijaj się

Do danych przekazywanych w kampanii w końcu odniosła się sama Komisja Europejska, która zaznaczyła, że na znaczną część rachunku za prąd nie składa się opłata unijna, ale koszty przesyłu, podatków krajowych i innych opłat. Wiceszef Komisji Europejskiej, Frans Timmermans, podkreśla, że opłata, jaką przemysł ciężki i przedsiębiorstwa energetyczne płacą za uprawnienia do emisji gazów cieplarnianych w ramach europejskiego systemu ETS „nie trafia do Brukseli, tylko bezpośrednio do polskiego budżetu”.

Niestety, w Polsce transformacja energetyczna przebiega dużo wolniej niż w sąsiednich państwach. Od 2005 r. emisje zmniejszyły się jedynie o 8%. W tym samym czasie Rumunia zmniejszyła te emisje o 27, Słowacja o 25, a Czesi o 21%. To właśnie odwlekane decyzje są powodem, dla którego cena emisji dwutlenku węgla stanowi około 20% (nie 60%) rachunków za energię w Polsce – i to dużo więcej niż średnia w innych krajach UE – tłumaczy wiceszef KE.

W mediach szybko zrobiło się głośno o tym, że cała kampania wcale nie ma charakteru informacyjnego, ale stricte polityczny. Ich twórców posądzono natomiast o rozpowszechnianie fake newsów, co ma na celu zniechęcenie Polaków do organizacji, jaką jest Unia Europejska. Problem wynikający z przekazu widniejącego na billboardach poruszył m.in. dziennikarz naukowy Tomasz Rożek. Publicysta opublikował na YouTubie materiał, w którym zwraca uwagę na różnicę między sformułowaniem „koszty produkcji energii”, które pojawia się na plakatach, a „rachunki za energię”. 

Obserwowany w ostatnich miesiącach wzrost cen energii elektrycznej jest tylko w niewielkiej części spowodowany wzrostem cen uprawnień do emisji. Gdyby za wzrosty cen odpowiedzialna była opłata emisyjna, dlaczego ceny rosną w krajach, w których tej opłaty nie ma? Na przykład w krajach spoza UE albo w ogóle spoza Europy, takich jak Stany Zjednoczone – wskazuje naukowiec. 

Rożek zwraca uwagę na to, że kampania wprowadza w błąd, manipuluje przekazem i nie powinna nosić miano „kampanii edukacyjnej”.

Przekaz jest jasny: gdyby nie opłata klimatyczna narzucona przez Unię, za energię płacilibyśmy tylko 40% jej dzisiejszej ceny. To jest nieprawda i to podwójna – tłumaczy Tomasz Rożek. – Kampania mocno manipuluje przekazem, jest bałamutna i stara się zrzucić winę z tych, którzy ją ponoszą. Pomyśleć, że jej twórcy twierdzą, że to kampania edukacyjna – dodaje Rożek w sprawie kampanii billboardowej. 

Kto jest twórcą kampanii i jakie były jej koszty?

W teorii organizatorem kampanii jest Towarzystwo Gospodarcze Polskie Elektrownie, czyli organizacja zrzeszająca producentów energii konwencjonalnej (w skład wchodzą zarówno elektrownie prywatne i państwowe). Za kampanię zapłaciły jednak wyłącznie spółki państwowe: PGE, Enea, Tauron i Energa (należąca już do PKN Orlen) oraz PGNiG Termika. Prywatni członkowie Towarzystwa Gospodarczego Polskie Elektrownie podobno nic nie wiedzieli o całej kampanii i dlatego też na plakatach nie pojawia się logo TGPE.

Jak udało się ustalić mediom i partiom opozycyjnym, inicjatorem kampanii był minister aktywów państwowych, wicepremier Jacek Sasin. 

– On (Jacek Sasin – przyp. redakcja) zmusił te pięć spółek, by sfinansowały tę dezinformacyjną i antyeuropejską kampanię – mówił poseł Michał Szczerba z Koalicji Obywatelskiej.

Opinię publiczną interesuje jednak nie tylko to, kto stoi za organizacją całej kampanii, ale również, z jakich pieniędzy zostały opłacone billboardy – szczególnie, że były one widoczne w całej Polsce, a w samej Warszawie pojawiły się m.in. na ogromnych nośnikach w centrum miasta. Dodatkowo reklamy znalazły się w różnych portalach internetowych (Gazeta.pl odmówiła ich publikacji), w prasie (w gazetach należących do Orlenu czy Tele Tygodniu) i mediach tradycyjnych (spoty emitowane są przez stacje państwowe, ale także prywatne z Grupy Polsat).

Cała kampania miała kosztować ponad 12 mln zł. Jak dowiedziała się Wirtualna Polska, PGE GiEK, Tauron Wytwarzanie i Energa (należąca do Orlenu) przeznaczyły na kampanię po 3 mln zł, Enea Połaniec i Enea Wytwarzanie – po 1,5 mln zł, a PGNiG Termika – 400 tys. zł. 

Wojna na plakaty

Towarzystwo Gospodarcze Polskie Elektrownie, które prowadzi kampanię billboardową, według której odpowiedzialność za ceny energii ponosi polityka klimatyczna Unii Europejskiej, zorganizowało w poniedziałek spotkanie prasowe dla wybranych dziennikarzy. Jednak nie zostali na nią wpuszczeni między innymi reporterzy TVN24 i „Faktów” TVN.

Aby rozprawić się z fake newsami rozpowszechnianymi za pomocą billboardów, Akcja Demokracja szykuje własne plakaty, które pojawią się w przestrzeni publicznej. Na grafice, podpisanej przez „polskie społeczeństwo”, przeczytamy, że za 77% rachunku za prąd odpowiada „polityka rządu i spółek PiS”, a na żarówce 77% zajmuje tło z logo partii rządzącej.

– Antyunijne nastroje polskiego rządu nie gasną. Trwa kampania fałszywie oskarżająca Unię Europejską o wysokie rachunki za prąd. Tak naprawdę to wina nieudolnej polityki polskiego rządu i działań spółek zarządzanych przez PiS – skomentowano na profilu twitterowym Akcji Demokracji. Zachęcono do udziału w zbiórce na sfinansowanie umieszczenia przygotowanego billboardu przy Dworcu Centralnym w Warszawie.