zdjęcie główne: założyciele marki – Adrian Morawiak i Maciek Butkowski
Jak powstała Wasza marka? Jakie były Wasze początki?
Zobacz również
Najgorsze pytanie na świecie! (śmiech) Bardzo trudno odtworzyć dokładnie proces sprzed 6 lat, gdy kolejne etapy powstawania firmy zaskakiwały dynamiką nawet nas samych. Całe szczęście często opowiadamy tę historię, więc niektóre wydarzenia dobrze sobie utrwaliliśmy.
Wszystko zaczęło się o wiele dawniej, niż mówi wpis do ewidencji gospodarczej – bo jeszcze w szkole podstawowej. Właśnie w aleksandrowskiej podstawówce poznałem (opowiada Adrian Morawiak – przyp. red.) Maćka Butkowskiego, z którym później założyłem Many Mornings. Utrzymywaliśmy sporadyczny kontakt jako nastolatkowie i w latach wczesnej dorosłości, ale Maciek na dobre przypomniał sobie o mnie, gdy zaczął realizować własny pomysł na biznes. Wiedział, że jestem związany z przemysłem dziewiarskim więzami rodzinnymi – moi rodzice mają zakład produkcyjny w skarpetkowym sercu Polski, czyli właśnie w Aleksandrowie Łódzkim. Maciek przekonał mnie do swojego pomysłu kolorowych skarpetek, dla którego porzuciłem karierę naukową na SWPS. Od razu wystartowaliśmy z globalnymi aspiracjami, dlatego podczas wymyślania nazwy postawiliśmy właśnie na Many Mornings. Chcieliśmy odwołać się do czegoś uniwersalnego, nie związanego tylko i wyłącznie ze skarpetkami, jak proponowały inne firmy. Do dziś czujemy, że to był trafiony wybór, a nazwa dobrze odzwierciedla energię, z jaką każdego poranka zabieramy się do pracy nad kolorowaniem stóp ludziom na całym świecie.
Warto jeszcze wspomnieć, że perfekcjonizm – który czasem pomaga, a czasem utrudnia życie – kazał nam postawić na absolutną samodzielność. Dlatego sami wdrożyliśmy się w proces produkcyjny i nauczyliśmy dziewiarskich tajników. Do dziś sam przygotowuję skarpetki do wprowadzenia na rynek i nadzoruję nowe rozwiązania technologiczne.
#PrzeglądTygodnia [05.11-12.11.24]: kampanie z okazji Movember, suszonki miesiąca, mindfulness w reklamach
Ile osób na początku tworzyło Waszą markę?
Słuchaj podcastu NowyMarketing
Dwie: ja (Adrian Morawiak) i Maciek Butkowski. Mogliśmy liczyć też na pomoc rodziny i przyjaciół.
Czy spotkaliście się z jakimiś wyzwaniami w początkowych etapach tworzenia marki? Coś Was zaskoczyło, czegoś nie przewidzieliście?
Wszystko było wyzwaniem. Ponieważ zaczynaliśmy, mając za sojusznika tylko twórczy – w naszym mniemaniu – pomysł, ale praktycznie zerowe doświadczenie biznesowe, to uczyliśmy się samodzielności w każdej dziedzinie związanej z dniem powszednim przedsiębiorcy. Byliśmy projektantami, handlowcami i marketingowcami w jednym. Do tego było trochę tak, że na początku sami sobie byliśmy też księgowymi i prawnikami, co powodowało, że musieliśmy wykonywać pracę właściwie ponad ludzkie możliwości. W końcu napędzała nas tylko ambicja i wiara w nasz pomysł, co często zdarza się młodym przedsiębiorcom, którzy zaczynają rozentuzjazmowani wyłącznie ideą. Całe szczęście bardzo szybko pojawiły się efekty – i to było właśnie nasze największe zaskoczenie. Nie spodziewaliśmy się takiego impetu już na samym początku. Tymczasem już po 2 miesiącach od rozpoczęcia działalności nasz produkt wygenerował sukces, który trudno było obsłużyć. Wprowadziliśmy wtedy na rynek innowacyjny wzór o nazwie Fish and Scales – czyli pierwszy model skarpetek nie do pary. Chwyciło od razu! Z dnia na dzień nasz brand stał się popularny, a my musieliśmy dostroić wszystko pod oczekiwania, między innymi projektowanie nowych kolekcji i organizację zaplecza logistycznego.
Co charakteryzuje Waszą markę? Co wyróżnia ją na tle pozostałych, konkurencyjnych brandów?
Ponadprzeciętna jakość, unikatowe wzornictwo i innowacyjne pomysły – jak na przykład ten z pierwszymi w Europie skarpetkami nie do pary. Co poza tym? Budujemy zespół tak, by składał się z utalentowanych ludzi; niekoniecznie starych wyjadaczy, ale osób, które czują świat dookoła tak jak my. Część z nich była, lub w dalszym ciągu jest, zaangażowana w arcyciekawe projekty społeczne lub artystyczne. Zresztą sam Maciek kończył łódzką filmówkę, która także wpłynęła na jego sposób myślenia estetycznego. Sądzimy, że efekt – w postaci jakościowych projektów wizualnych – mówi sam za siebie.
Na jakie elementy kładziecie największy nacisk przy budowaniu wizerunku Waszej marki?
Budujemy markę otwartą, transparentną i zawsze przyjazną użytkownikom. W MM ważne jest dla nas także pielęgnowanie wartości związanych z kulturą oraz solidarność i wrażliwość społeczna. Chcemy, by Many Mornings zawsze było partnerem do rozmowy, który nie poucza, ale za każdym razem znajdzie ciekawy temat, bez krzty nudy. Bardzo liczy się dla nas też duet: radość i serdeczność, który zamykamy czasem we frazie „optymizm dnia codziennego”. Nasza nazwa nie wzięła się przez przypadek. Na poziomie idei afirmacja codzienności jest dla nas bardzo ważna. Chcemy towarzyszyć w życiowych sukcesach, podróżach, krzepić w chwilach trudnych, być dobrym omenem w momencie wyzwań. Many Mornings to po prostu wiele poranków, które niosą wiele możliwości.
Przy wykorzystaniu jakich narzędzi marketingowych promujecie Waszą markę?
Bardzo doceniamy możliwości jakie nowe media dają na drodze dotarcia do użytkownika; dokładność weryfikacji skuteczności komunikacji w odniesieniu do założonego celu sprawia, że marketing coraz bardziej przesuwa się w obszar nauk nomotetycznych. Nie ma wiele frywolnych spekulacji na temat tego, jakie działanie przyniesie efekt; możemy to zbadać bardzo precyzyjnie. Efekt, który my chcemy odnieść, to przede wszystkim zbudowanie społeczności, która będzie podzielać i wzmacniać ważne dla nas wszystkich wartości. Nie ma chyba sensu szczegółowo omawiać sposobów, w jaki programujemy nasz love brand; jak wiadomo rozwiązań jest bardzo wiele i wyliczanie ich wszystkich nie wniesie nic nowego do życia marketingowców tego świata. Chcielibyśmy bardziej pomówić o akcentach w naszej komunikacji, a te zawsze będą silniej położone na wszystkim, co ma przedrostek social, niż na zniżkowych pomysłach charakterystycznych dla systemów afiliacyjnych. Nasz ryzykowny pomysł na marketing wygląda więc następująco: nakłonić użytkowników do partycypacji w stylu życia Many Mornings, inaczej niż tylko i wyłącznie za pomocą promocji.
Z jakich kanałów sprzedażowych korzystacie?
Rozwijamy autorski e-commerce, ale orbitujemy też wokół różnych marketplace’ów, np. Etsy. Poza tym stale prowadzimy sprzedaż stacjonarną na wyspach w centrach handlowych największych polskich miast. Posiadamy także sieć partnerów i – przede wszystkim – sieć dystrybutorów odpowiadających za sprzedaż naszych produktów zagranicą. W tej chwili kluczowe dla nas są kraje niemieckojęzyczne oraz kraje Beneluksu, gdzie sprzedajemy łącznie więcej skarpetek niż w Polsce.
Dlaczego postawiliście na wyspy w galeriach handlowych, a nie tradycyjne sklepy? Co miało wpływ na tę decyzję?
Skarpetki są produktem często kupowanym na prezent, impulsywnie, pod wpływem gwałtownej zakupowej namiętności do któregoś z kolorowych wzorów. Pośrodku hallu galerii handlowej przyciągają uwagę, ogniskują ruch, kierują prądami energetycznymi wielkich powierzchni handlowych. Cóż, centrum zarządzania emocjami często nie wymaga dużej, tylko efektywnej powierzchni.
Udzielacie się charytatywnie w ramach wielu akcji realizowanych pod szyldem SHARE A PAIR! Opowiedzcie proszę pokrótce o nich.
Początkowo SHARE A PAIR! – zgodnie z nazwą – polegało przede wszystkim na podwajaniu każdego zakupu i przeznaczaniu skarpetek na cele charytatywne. Po niedługim czasie od rozpoczęcia działalności wysłaliśmy do potrzebujących ponad 100 tys. par. Bardzo szybko jednak skala naszego biznesu przerosła nasze pierwotne wyobrażenia, co powodowało nadpodaż dobroczynnych skarpetek. Dlatego zdecydowaliśmy się na zmianę modelu naszego autorskiego programu CSR-owego. Od 2017 roku 5% przychodu ze sprzedaży detalicznej przeznaczamy na szeroko rozumiane cele charytatywne. Staramy się pomagać w wielu obszarach. Bardzo angażujemy się w dobrostan zwierząt, wspierając schroniska i fundacje zajmujące się opieką nad zwierzętami. Myślimy też o ekologii – na pograniczu tej dziedziny uruchomiliśmy naszą less-waste’ową flagową akcję dotyczącą maskotek-małpek. Jesteśmy z niej naprawdę dumni, bo sprzęga w jednym działaniu wiele niedokapitalizowanych obszarów. Z jednej strony do szycia małpek wykorzystujemy materiały poprodukcyjne, z drugiej – w proces angażujemy seniorów, organizując warsztaty w domach kultury i centrach zdrowia oraz sportu; i wreszcie po trzecie – wspólnymi siłami zanosimy radość dzieciom na oddziałach onkologicznych, radość pod postacią maskotek. Jednoczymy się w wielopokoleniowym dialogu, by dzielić się szczęściem.
Dlaczego postanowiliście położyć tak duży nacisk na CSR?
Od początku istnienia firmy postanowiliśmy, że chcemy mieć pozytywny wpływ na świat. Udało nam się odnieść sukces, ale nie wyobrażamy sobie, że będziemy jedynymi beneficjentami kolorowej mody. Naszym marzeniem jest wyrównywać szanse tam, gdzie to tylko możliwe. Czy jest inny powód, dla którego warto tyle pracować?
Jakie są Wasze plany na przyszłość?
Nasze plany są proste – stale się rozwijać, by stać się love brandem nie tylko w Polsce, ale i zagranicą. Wiemy, że najpierw będziemy konsekwentnie rozwijać żagle w Europie – na ten kurs zresztą już wpłynęliśmy. Następnym portem będą dla nas Stany Zjednoczone.