Pozostałe części cyklu przeczytasz tu >
Zobacz również
Agencja Kamikaze istnieje już 15 lat. Opowiedzcie na start o Waszych początkach. W jaki sposób powstała Wasza agencja?
J.D.: To jest historia jak z motywacyjnego podręcznika, więc może nie brzmieć zbyt wiarygodnie. Ale całkiem na serio zaczynaliśmy u kolegi w ‘garażu’ (pozdrawiam Trawa!). A na dobre ruszyliśmy u mnie w rodzinnym mieszkaniu w starej łódzkiej kamienicy, w którym na całe szczęście miałam dość duży pokój. Codziennie rano przyjeżdżali Michał i Arek – nasz pierwszy designer (pozdrawiam!), mijali się w drzwiach z moją mamą, a czasem wyprowadzali psa. Po paru miesiącach w tym samym pokoju siedzieli Arek, Łukasz, Kamila, Marcin, Radek (pozdrawiamy!!), a pies był mocno tym zamieszaniem zniecierpliwiony. Wkrótce pojawiło się pierwsze biuro i piękny okres, w którym nowe twarze przybywały z miesiąca na miesiąc.
M.R.: Oprócz własnej zajawki mieliśmy bardzo dużo szczęścia do ludzi. Mówią, że agencja to ‘people business’ i nie mam wątpliwości, że to absolutnie podstawa sukcesu Kamikaze. Często na rozmowach kwalifikacyjnych mówię, że każdy, kto do nas dołączy będzie współtworzyć z nami agencję, że wnosząc swoje umiejętności, doświadczenia i ambicje wpływa na to, jacy będziemy za chwilę jako całość. Patrząc z perspektywy, widzę to jeszcze wyraźniej – te 15 lat to historia Kamikaze napisana przez dziesiątki utalentowanych ludzi, których udało nam się zaprosić do wspólnego projektu. Pamiętam wszystkich i dziękuję!
Jakie były największe wyzwania przy zakładaniu własnej agencji?
J.D.: Największy challenge na początku drogi to zawsze dotarcie do potencjalnych klientów i przekonanie ich, że warto agencji zaufać i powierzyć jej swój budżet. W skrócie: portfolio, referencje, wiarygodność. Na szczęście w naszym przypadku bardzo szybko pojawili się wspaniali klienci. Już w drugim roku działania zaczęliśmy pracę z Agros Nova – wówczas liderem przetwórstwa spożywczego w Polsce. Marki Łowicz, Fortuna, Tarczyn pozwoliły nam rozwinąć żagle, a projekty dla nich pięknie wyglądały w portfolio. Chwilę później, bo w 2009 roku wśród klientów pojawił się L’Oréal Polska. Wtedy też przekonaliśmy się, że duży klient korporacyjny to nasz klient i do dziś w ten sposób się pozycjonujemy. Kamikaze „performuje” najlepiej, pracując z największymi brandami.
Movember/Wąsopad: jak marki zachęcają do profilaktyki męskich nowotworów [PRZEGLĄD]
M.R.: Parafrazując klasyczny cytat – nie wiedząc, że coś jest niemożliwe, po prostu to robiliśmy. To w dużym stopniu zostało w DNA agencji i pozwala nadal skutecznie porywać się na tematy nawet mocno wykraczające poza wcześniejsze doświadczenia, co jest kluczowe, jeśli chcemy wykorzystywać najnowsze trendy i technologie. Tak więc gdy jest okazja zaprojektować kolekcję modową – super! A jeśli nasza grupa docelowa jest aktywna na Tiktoku – też tam jesteśmy!
Słuchaj podcastu NowyMarketing
Czy spotkaliście się później z jakimiś wyzwaniami? Coś Was zaskoczyło?
M.R.: Z perspektywy czasu wydaje mi się, że bardzo szybko nabraliśmy doświadczenia i pewności siebie w zakresie świadczonych przez agencję usług. Dużo więcej wyzwań wiązało się z zarządzaniem ludźmi, szczególnie w okresach szybkiego wzrostu, gdy przekroczyliśmy magiczne 50 osób na pokładzie i relacje osobiste przestały wystarczać. Wiedza o stylach komunikacji, rolach w zespole i rolach w projektach, modelach podejmowania decyzji w organizacji – to były prawdziwe wyzwania. Mówiąc szczerze – najwięcej nauczyliśmy się na własnych błędach. I na pewno będziemy uczyć się dalej.
Ale dziś widzę, że na te wszystkie wyzwania odpowiedziała nasza własna, w dużym stopniu unikalna kultura organizacyjna. Pracujemy w płaskiej organizacji, w której hierarchia jest na drugim planie, cały team ma duży dostęp do informacji, a head pokazuje kierunek i tworzy warunki do podejmowania decyzji przez swój zespół, dokładnie tam gdzie te decyzje są potrzebne.
Czyli ucieczka od korpo? Agencja nie z Mordoru?
M.R.: Trochę tak. To, że wywodzimy się z Łodzi (a biuro w Warszawie rzeczywiście jest daleko od Domaniewskiej) i lubimy pielęgnować swoje korzenie na pewno sprawia, że jesteśmy i będziemy mniej korporacyjni. To wynika też z osobistych wartości – zaufania do ludzi i partnerskiego podejścia do współpracowników. Ale jest też bardzo pragmatycznym i świadomym wyborem. W branży reklamowej mamy do czynienia z ogromnym tempem, koniecznością ciągłej adaptacji oferty do trendów rynkowych, nowości technologicznych i oczekiwań klientów. Ta dynamika sprawia, że decyzje podejmowane w zespołach projektowych są zawsze lepsze, niż eskalowanie ‘do góry’ w tzw. silosach kompetencyjnych. Naszą rolą nie jest podejmowanie decyzji, ale tworzenie warunków do ich podejmowania – otwartej, inkluzywnej kultury organizacyjnej, opartej na zaufaniu i wartościach.
J.D.: Dodam, że od kilku lat konsekwentnie tworzymy miejsce pracy otwarte na różnorodność, w tym przyjazne rodzicom – wspieramy powrót na rynek pracy mam i zachęcamy tatusiów do dzielenia trudów i radości opieki nad dziećmi. Jesteśmy też chętni do współpracy part-time z osobami, które są zaangażowane w działalność artystyczną czy własne przedsięwzięcia.
Jak przez te kilkanaście lat zmieniała się agencja?
J.D.: Stale! Bardzo lubimy zmiany, co akurat niektórych w zespole doprowadza do szału 🙂
Kompetencyjnie jest to shift od egzekucji w digitalu do agencji strategiczno-kreatywnej, która świetnie czuje się w nowych mediach i odnajduje w ciągle zmieniającym się ekosystemie, zachowaniach konsumentów i technologiach. Dziś możemy powiedzieć, że jesteśmy agencją kreatywną z super technologicznym know-how. Pomagamy współczesnym omnichannelowym konsumentom odkrywać, poznawać, wybierać i kochać marki i ich produkty. Wszystko to w ulubionych kanałach ludzi, wszędzie tam, gdzie lubią spędzać czas, ale także kupować (e-commerce, sprzedaż społecznościowa).
Agencja to nieustanne „reinwentowanie się”. Codziennie budzimy się w nowym świecie. Ale są rzeczy, które pozostają niezmienne i których trzeba bardzo pilnować. Na przykład zajawka. Lubimy to co robimy. Zaangażowanie się w to co robisz, codziennie, to magia, która generuje potężne pokłady energii.
M.R.: Od 3 lat jesteśmy też częścią międzynarodowej grupy – Altavia Group. Wybraliśmy ją starannie ze względu na federacyjny charakter, w którym poszczególne agencje pracują i rozwijają się autonomicznie, a jednak mogą korzystać z przywilejów i know-how bycia częścią globalnej organizacji. Altavia dała nam ogromnego kopa rozwojowego.
Jakie były Wasze największe sukcesy?
J.D.: Jest wiele takich momentów czy wydarzeń, kiedy otwieraliśmy szampana. Ala dla mnie największe sukcesy to długoterminowe relacje z klientami. Już od 12 lat pracujemy z L’Oréal Polska, a niedawno rozszerzyliśmy współpracę z markami luksusowymi na kraje bałtyckie. Gdy dziś spojrzymy na ‘top 10’ naszych klientów, to z połową pracujemy dłużej niż 4 lata, a kolejnych 5-ciu klientów pracuje z nami od 3 lat i zdecydowało się przedłużyć współpracę na następny rok.
A klienci to przede wszystkim ludzie i są tacy, którzy zmieniając barwy, pozostają z nami i rekomendują nas w nowym miejscu. Moim zdaniem to najwyższa forma uznania i największe sukcesy, za którymi zawsze stoi cały team. Cenię to bardzo, bo to nie jest jednorazowy show na przetargu czy pojedyncza fantastyczna kampania. To oznacza najwyższy poziom „performance” agencji – „dowożenie” na co dzień.
A co postrzegacie za największy „fakap/fakapy”?
M.R.: Pewnie trochę ich było, ale w fakapach piękne jest to, że da się je szybko ogarnąć. I jest okazja do zorganizowania mojego ulubionego typu spotkania „lessons learnt”. To, czego ja się nauczyłem, to, że wielkie rzeczy nie przychodzą łatwo. Z drugiej strony przychodzą tylko jeśli działamy pozytywnie, do przodu, z lekkością i nie zapominając o frajdzie.
J.D.: Projektowo nie boję się fakapów. Wiem, że jesteśmy silną ekipą i dźwigamy. Osobiście dla mnie największe porażki to sytuacje, w których musimy kogoś zwolnić. Bez względu na to jaka jest przyczyna, zawsze widzę to jako swoją i organizacji porażkę, choć wiem, że każdy, kto był u nas w zespole to świetny ekspert czy świetna ekspertka, która z sukcesem odnajdzie się w nowym miejscu.
Ile osób zatrudnialiście na przestrzeni lat?
M.R.: W Kamikaze dziś pracuje ok. 60 osób i to liczba, która towarzyszy nam przez ostatnie kilka lat. To wielkość, która pozwala nam utrzymać sprawność i elastyczność małej agencji, z najwyższym standardem strategii i kreacji dużych agencji sieciowych.
Jak Waszym zdaniem zmieniła się branża marketingowa na przestrzeni tych kilkunastu lat?
M.R.: Te 15 lat to naprawdę kawał czasu, biorąc pod uwagę to, jak bardzo zmieniła się nasza branża, jak zmienił się konsument, jak wygląda ekosystem komunikacji marki, narzędzia i kompetencje marketerów, wreszcie – jak urosła rola marketingu we współczesnych organizacjach.
Zwrócę tylko uwagę na ‘hype’ ostatnich kilku lat, czyli dane! Podejście ‘data-driven’ to w branży marketingowej bez wątpienia kamień milowy, które zastąpił masowy, drogi przekaz reklamowy, efektywną komunikacją skierowaną do coraz lepiej zidentyfikowanych konsumentów. Agencje z digitalowym DNA, które dobrze czują się w świecie technologii i narzędzi reklamowych, miały na tym polu dużą przewagę. Ale to się właśnie kończy!! Gdy przełom staje się standardem, to przestaje kogokolwiek wyróżniać. Najlepiej zaplanowane kampanie, oparte o super precyzyjne dane, zasilone potężnymi budżetami nie będą działać bez ‘oldschoolowej’ dobrej kreacji! Sorry, You cannot buy love…
Dlatego w Kamikaze wierzymy w siłę dobrej kreacji, która pozwala markom opowiadać swoje historie.
Jakie są Waszym zdaniem najmocniejsze trendy w marketingu na najbliższe kilka-kilkanaście miesięcy?
J.D.: Jesteśmy w trakcie dynamicznego okresu z punktu widzenia zmian zachowań konsumentów, więc trend numer jeden, który w potężny sposób wpływa na marketing to świadoma konsumpcja. Stajemy się bardzo wymagający wobec brandów, które muszą zbudować i udźwignąć nową rolę. To przekłada się naturalnie na sposób i tematy komunikacji, budowania relacji z konsumentami, ale przede wszystkim musi przekładać się na realne aktywności.
M.R.: Kiedy ze strony globalnych gigantów słychać głos, że zlikwidowane zostaną marki, które nie służą wyższym celom i nie wnoszą do życia konsumentów nic, poza tym do czego służą produkty, to znaczy że już wszyscy doskonale rozumiemy, że dla takich marek nie będzie dla miejsca na rynku.
J.D.: Idąc dalej, nie sposób nie wspomnieć o e- commerce, który zaliczył bardzo duże wzrosty, a wielu Polaków deklaruje, że taki sposób robienia zakupów zostanie z nimi po pandemii. W tym kontekście, ostatnie miesiące pokazały jak ważna jest obecność marek i produktów w digitalu (i ich widoczność tam!), jak ważne jest sprawne przenoszenie doświadczeń konsumentów z tradycyjnych punktów sprzedaży do ich smartfonów. Kolejne miesiące i lata umocnią ten trend i każą nam rozwijać go w kierunku budowania spójnego doświadczenia konsumentów.
Jakie są Wasze plany na przyszłość?
J.D.: Zacznę od tego, że… dopiero zaczynamy. Kompetencyjnie jesteśmy dziś mocniejsi niż kiedykolwiek, nadal głodni wyzwań i zdecydowanie gotowi na więcej. Rozpoczęliśmy ważne projekty międzynarodowe – zaplanowaliśmy i odpowiadamy za działania komunikacyjne naszych klientów m.in. na rynku niemieckim, w krajach bałtyckich czy w Rumunii. CEE to nasze naturalne podwórko, ale nie będziemy ograniczać się do bliskiego sąsiedztwa. W grupie Altavia mamy fantastycznych partnerów, którzy są w stanie przełożyć nasze idee kreatywne na lokalną egzekucję w wielu miejscach na świecie.
M.R.: Już w tym roku będziemy neutralni klimatycznie. To bardzo ważne wyzwanie dla nas, dla zespołu, a także dla naszych klientów. Dobrze odrobiona praca domowa w tym zakresie to też wstęp do większej aktywności agencji w tym zakresie. Chcemy opowiadać historie marek, które dostrzegają potencjalne win-win dla biznesu i planety. Bo marki, produkty i usługi etyczne pochodzące ze zrównoważonego rolnictwa, o zerowym śladzie węglowym, w biodegradowalnych opakowaniach, cruelty-free też potrzebują dobrych agencji.